wtorek, 18 sierpnia 2020

Etap P20B: Waliszewo - Ostrów Lednicki - Dąbrówka Kościelna


Wstaję i widzę … Na pierwszym planie, kosze na śmieci. Ale za nimi – jezioro, a bliżej powiewa flaga mojego ręcznika (zawiesiłem na gałęzi do wysuszenia). A z drugiej strony, pod słońce, ładna buzia i miły głos Renaty, uskarżający się na mrówki. Za chwilę jednak w pełnej gotowości, już chce się przebierać w kostium kąpielowy i płynąć na pomoc, bo dziewczynka na brzegu żali się, że wiaderko odpłynęło w dal. Rodzice zachęcają, żeby sama popłynęła – zdaje się, że pływa najlepiej z całej rodziny. Mała nie ma jednak odwagi. Renia gotowa jest pomóc. Brodaty ojciec dziewczynki jednak kreśli plan:

– Wiaderko zatrzyma się na trzcinach. Później popłyniemy łódką i wyciągniemy...

Ptasi sejmik


Pogoda przyjemna, ciepło ale bez przesady. Ruszamy z powrotem do Siemianowa. Zamierzaliśmy łapać stopa (bo przecież już „zaliczyliśmy” ten odcinek drogi), ale rzadko coś przejeżdża, a zresztą nam się dobrze rozmawia, nikt nie pamięta o łapaniu.
W Dziekanowicach, w kościele św. Jakuba otwarte tylko zewnętrzne wrota. Można popatrzeć do środka przez kratę, i odszukać wizerunki świętego. Dalej, na rozdrożu w środku wsi, kolumna świętego Benona, patrona Łużyc. Mnie się to imię kojarzy tylko z Benonem Miśkiewiczem, historykiem i ministrem nauki i szkolnictwa wyższego (którego zresztą początkowo mylę z Bernardem Wapowskim, geografem z przełomu XVI wieku). W obejściu niedaleko druga kolumna... z bocianim gniazdem. Wielki ptak ląduje z głośnym klekotem, za chwilę dołącza partner albo partnerka. Znowu klekot. Kto jest naprawdę patronem tej wsi?


Po zwiedzeniu kościółka mojej towarzyszce znów płynie krew z nosa, jak wczoraj mniej więcej o tej samej porze. Co to znaczy? Odpoczywamy pod cienistym drzewem. Gruchają gołębie, gdaczą kury, szczebiocze ptactwo nadrzewne. R. wykorzystuje czas, by ułożyć zwrotkę do piosenki urodzinowej dla kolegi – właśnie kończy 30 lat i dostanie kolektywnie stworzoną pieśń pochwalno-życzeniową. W drodze nagrywamy ją na telefonowe wideo.
Sklep. Duża tablica przed wejściem obwieszcza:
„Każda kradzież będzie zgłoszona na policję [kradzież tabliczki również] ;)”
Drogowskaz do Muzeum Pierwszych Piastów, wzrok płata mi figla – odczytuję napis jako „Centrum Nasion...”. No, bo budynek wcale nie przypomina muzeum. I słusznie – to tylko biura. Właściwe Muzeum jest na brzegu Lednicy (kawałek drogi stąd) i na Ostrowie Lednickim. Docieramy do kasy, stróż zgadza się przyjąć plecaki na przechowanie.
Nasz herbowy ptak naprawdę jest z tych stron
Pierwszy polski król spogląda ku Lednickiemu Ostrowowi

Do promu mamy 20 minut, więc zdążymy jeszcze zwiedzić palisadę. I pokontemplować postać patrona Camino. Właśnie na Ostrowie Lednickim znaleziono najstarszą w Polsce muszlę pielgrzymią.
"Jak pielgrzym z pielgrzymem"
Prom jest czymś w rodzaju kolejki linowo-terenowej na silnik elektryczny (tyle że po wodzie). Kiedyś na Ostrów prowadziły dwa mosty – od strony Gniezna i od Poznania. Ten drugi miał ponad 400 metrów i był w owym czasie jednym z najdłuższych mostów w Europie, a pewnie i na całym świecie. Już to świadczy o randze tutejszego grodu. Wg domniemań części historyków, tu właśnie miał miejsce chrzest Mieszka I.

A oto i główny bohater - Święty Wojciech (Adalbert)

Szlak zwiedzania obchodzi wyspę i stopniuje wrażenia. Najpierw przestrzenne wizerunki trzech uczestników zjazdu gnieźnieńskiego, potem rekonstrukcje chałup i ogród-poletko z zagonami popularnych u Polan zbóż – pszenicy zwyczajnej i płaskurki, orkiszu oraz prosa... Na końcu wzgórze właściwego grodu (był ogrodzony wałem ziemno-drewnianym). Odsłonięty fundament kościoła, a dalej – rekonstrukcja murów palatium.

Dubrawa przybyła do Mieszka...
Sama grubość tych murów z „kocich łbów” budzi respekt, a z komputerowo zaprojektowanej makiety wynika, że nad tym były jeszcze dwa piętra, z pięknymi kolumnami i łukami – pałac jak się patrzy. Baptysterium też pokaźne – dwa płytkie półkrzyże. Jeśli Dagome był tu ochrzczony, to prawdopodobnie przez polanie (infusio) a nie często wówczas jeszcze praktykowane zanurzenie (immersio). Kto wie na pewno? Na brzegu zaś jest cała sala muzealna poświęcona obrządkom chrześcijańskich chrztów.


Dowiadujemy się też czegoś o tym, co i z jakich naczyń dawniej jadano, oraz z czym się ludziom kojarzyły wiatraki:




Jeszcze – bagatela – 29 km do dzisiejszego celu (celu-minimum, jak twierdzi R., celu-maksimum, twierdzę ja). Na skróty – „tylko” 23. Renia jest zdecydowana tam dziś dotrzeć, ja nie podzielam jej optymizmu, ale jestem gotów dać z siebie wszystko (no, powiedzmy, tyle ile będzie trzeba, i ile się da...). Trochę się zachmurzyło, popaduje, choć nadal bardzo ciepło, w oddali cicho grzmi.


 
A owóż rzeczone grodzisko

Po kawałku szosą i wzdłuż szosy, znów spokojne drogi gruntowe, wysadzane wiekowymi wierzbami. Jest cudnie. Przypominamy sobie pieśń Stachury „Święta, święta, święta ziemia, co nas nosi...”. Wszystkie słowa są w „chmurze”, skąd Renia je ściąga. Dziecko dzisiejszych czasów!
Rozgadałem się. R. rzadko odpowiada, chyba przesadziłem. Może bym tak trochę zamilkł, skoncentrował się bardziej na tu i teraz, oraz dał szansę mojej towarzyszce? Oraz temu, co nas otacza.

 
Kościółek w Węglewie


Wnętrze kościółka. Po lewej portret patronki, św. Katarzyny Aleksandryjskiej



Późnym popołudniem to ona opowiada. Ile różnych postaci jest w tej jednej dziewczynie! Dowiaduję się mnóstwa rzeczy: o procesie powstawania pracy naukowej, o rekolekcjach autostopowych, o roli gawędziarstwa (storytelling) w... biznesie, o książce „Wychowanie przez sztukę” Anny Weber. I o tym, że coś można zmienić nawet w stosunkach z własnymi rodzicami, jak się na tym pracuje (a zwłaszcza nad własną świadomością). Renata już coś o tym wie.

Drogi kręte, zakręty... Kawałek nawet starym pasem startowym. Pogoda przyjemna, bo się zachmurzyło, a w międzyczasie zmienił się krajobraz. Po rozpalonych polach, orzeźwiający las. Będzie nam już niemal stale towarzyszyć. To Puszcza Zielonka. Nim zapada zmierzch, docieramy do celu – miejscowości Dąbrówka Kościelna. Bez Reni tak daleko bym dziś nie zaszedł.
Nasza nadzieja na nocleg u księdza się rozpływa. Ksiądz wyjechał koło południa i, jak się okazuje, jeszcze nie wrócił. Nie wiadomo, czy dzisiaj wróci. W oknach ciemno, na dzwonek nikt nie reaguje. Dzwonię pod numer z napotkanego po drodze afiszu „Pokoje – konie”. To chyba niezbyt daleko...
- Już nie działamy – odpowiada gospodarz. – Ale w samej Dąbrówce jest agroturystyka.
A więc trzeba popytać. Tylko kogo? Ten gość z naprzeciwka plebanii nie wiedział. Na ulicach żywego ducha, w większości domów ciemno. Idziemy zasięgnąć języka w pierwsze miejsce, gdzie R. wypatrzyła nikłe światełko, pewnie telewizora. Dzwonka nie ma, ale brama otwarta na oścież. Wchodzimy w podwórze, równocześnie głośno wołam:
– Dobry wieczór! … Dobry wieczór!
Wychodzi dość młoda pani. Pytamy o ową agroturystykę. Wie, gdzie, tyle że trafić niełatwo. Wychodzi z nami na ulicę, żeby wytłumaczyć. W międzyczasie Renia dorzuca:
– Mamy śpiwory i maty, więc w sumie wystarczy nam kawałek podłogi.
Pani się namyśliła i stwierdza, że może nas przenocować w swoim domu na wynajem, który właśnie kończą z mężem urządzać. Prowadzi do sąsiedniego budynku. Przestronne pomieszczenia, wszystko w jasnozłocistym drewnie, jeszcze pachnącym. Ładne, solidne meble, obrazy... Zachwycający salon-świetlica ze stołem i mnóstwem krzeseł. Pełen luksus.
R. nieśmiało wspomina o swoim postanowieniu, aby pielgrzymować bez pieniędzy i w sumie ma tylko 24 zł wzięte na lek na przeziębienie... Gospodyni długo się nie namyśla:
O pieniądzach nie rozmawiajmy.
Później w kuchni opowiada trochę o historii tego miejsca i napomyka, jakie normalnie stawki bierze od gości. Krótko mówiąc, nie jest to moja klasa cenowa. Ale urządzenie tego domu – i dobra energia w nim – są tego warte... Dom nazywa się Przystanek Bajka. R. znalazła go wcześniej w Google'u, napomknęła, że pewnie tam będzie drogo. Kto by pomyślał, że właśnie tam przyjdzie nam nocować, a jedyną zapłatą będzie bliżej nieokreślona, drobna pomoc z rana?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz