niedziela, 26 stycznia 2014

Etap P1: Grodzisk Mazowiecki-Radziejowice

Moja droga do Santiago de Compostela zaczęła się właściwie wcześniej. Kiedy dokładnie - nie pamiętam. W każdym razie, co najmniej od lata 2013, a może już znacznie dłużej, raz po raz napotykam znaki tego Szlaku - muszelki, strzałki i aluzje subtelniejsze ale mimo to, wyraźnie czytelne dla mnie: droga mnie wzywa, kusi przestrzenią i egzotyką hiszpańskich krajobrazów, upajającym blaskiem słońca, smakiem wolności wędrowania stale przed siebie... i pytaniem, dokąd zmierza szlak mojego życia.


Pragnienie, odzywające się we mnie w odpowiedzi na ów zew, stało się tak silne, że postanowiłem wyruszyć na Szlak jeszcze w tym roku, no matter what, a nawet już zaraz, zaczynając od turystyki niedzielnej, tj. pojedynczych etapów - niedaleko domu, ale konsekwentnie w kierunku Santiago (Sprawdziłem na mapie: na początkowym odcinku oznaczało to: wzdłuż linii kolejowej Warszawa-Skierniewice, a potem w kierunku na Łódź). Dodatkowa korzyść: przyzwyczaję się do wędrowania po kilkanaście - dwadzieścia kilka km dziennie, przekonam się, jakie obciążenie plecaka jest dla mnie znośne, słowem: nabiorę minimum doświadczenia, zanim wyląduję na granicy hiszpańskiej i nie będzie odwrotu.


26 stycznia to dla mnie szczególna data; to, że zacząłem wędrowanie właśnie tego dnia, nie było więc przypadkiem, choć miało nim być. Dookoła zima, a ja kolejką WKD do Grodziska i dalej już pieszo, wśród mrozu siarczystego, zamieci i gołębi... Nagrodą było poczucie bycia już w drodze oraz przekonanie się, że całkiem blisko naszej stolicy znajdują się przepiękne krajobrazy - lasy, wzgórza, osiedla letniskowe i ciekawa architektura - o których nie miałem pojęcia.


W kolejce "zaoszczędziłem" na bilecie: trasa przekraczała tańszą strefę o minutę; zamiast dopłacać - opóźniłem skasowanie. Nikt mnie nie przyłapał. Ale pod koniec etapu dopadła mnie instant karma: wsiadając w pośpiechu do autobusu (kursującego raz na 3 godziny, zdaje się), zgubiłem rękawicę - z mojej ulubionej pary, tej, w której ręce mi nie marzły.


Most(ek) przekroczony, droga otwarta!

Trasa okazała się dla mnie bardzo męcząca - o dziwo, przede wszystkim w pierwszej części, zajęła aż 6 godzin, pobłądziłem, szlak turystyczny miejscami źle oznakowany - brakowało znaków w niektórych kluczowych miejscach! Szło się lżej od momentu, gdy starannie rozluźniłem plecy, zwolniłem krok. Przekonałem się też, że mój termos słabo trzyma ciepło: napełniłem przed 10-tą, a już o 16-tej woda była ledwie letnia - i taką rozrabiałem zupkę chińską. Nudle były chrupiące, ale na szczęście już nie twarde.


A co dobrego? Świergot ptaszków i widoki! Mógłbym przeżyć całe życie o 25 km stąd i nigdy się o tym nie dowiedzieć, nie zobaczyć tych miejsc. Całe osiedla domków wtopionych w las. Wijący się potok, wynurzający się i znów znikający pod lodem i śniegiem. Brzozy i sosny - drzewa mi najbliższe od niepamiętnych czasów!



Poprzedni etap na tej trasie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz