To właściwie początek "mojego" szlaku. Od domu do miejsca, z którego zacząłem wędrówkę przed 15 miesiącami.
Maj.
Najpiękniejszy miesiąc roku! Łąki i trawniki ukwiecone żółtymi mleczami,
w ogrodach też pełno kwiatów, a na drzewach świeżutka,
jasnosoczysta zieleń. I cały czas śpiewają ptaki. Tak wygląda
wiosna – także tu, w mojej dzielnicy Warszawy.
To
jest wspaniałe w polskiej przyrodzie, że na byle nieużytku, choćby
na chwilę porzuconym przez ludzi, zaraz zieleni się trawa i
zakwitają tysiące mniszków.
|
Otwieram
zmysły, zwłaszcza słuchanie. Potwierdza się nauka Amita
Carmelego: żeby naprawdę słuchać tego, co dookoła, muszę
wyciszyć myślenie. Jakaż ulga, jakaż nagroda!
Pogoda
bardzo sprzyjająca, nawet trochę za ciepło na moje buty.
Słońce świeci tak jaskrawo, że aż żałuję, że nie wziąłem
okularów przeciwsłonecznych, choć w Hiszpanii się nie przydawały!
Idąca
z naprzeciwka pani staje w pewnym miejscu ulicy i się żegna.
Okazuje się, że tu, wciśnięta we wnękę między ogrodzeniami,
figura świętego w brązowym habicie przewiązanym sznurem, z
Dzieciątkiem, ogolonego w kółko. Pierwsze skojarzenie, nie
wiem dlaczego: św. Roch. Ale jeśli z Dzieciątkiem, to może raczej
Antoni albo Krzysztof. A w ręku ma... muszlę. Camino!
Jeszcze parę takich muszli u jego stóp – albo to jakieś
rozłupane, egzotyczne owoce...
...A
to Polska właśnie: na wjeździe do domu 3 wypasione samochody, a w
"ogródku" sterta byle jak rzuconego, porąbanego drewna,
pomieszanego z wszelakimi rupieciami. Dlaczego mnie tak rażą takie
widoki? Może przypominają mi o moim własnym bałaganiarstwie i
jego dalekosiężnych konsekwencjach?
Trudno
wyjąć coś z plecaka – za dużo tych ubrań nabrałem. Ale
przecież nigdy nie wiadomo... Przez większość dnia szedłem w
samym podkoszulku – dopiero wieczorem się wszystko przydało,
polar – tylko po to, by zasłonić dziurę w spodniach. Bo...
spodnie mi pękły, gdy
ukucnąłem – właśnie tam, gdzie dopiero co zeszyłem,
zacerowałem... Będzie trzeba nie zszywać, tylko załatać.
Przekroczyłem
Utratę – rzekę mojego
dzieciństwa.
Wędruję
już 3 godziny, a jestem dopiero w Pruszkowie. Tu, przy fontannie z
wyrytymi w wapieniu słowami Norwida, umyłem miseczkę po spożytym
przed chwilą obiedzie – na ławeczce, w spokojnym miejscu, w sam
raz. A za skwerem instytucja o uroczej nazwie: "Książnica
Pruszkowska". Jakże uroczo brzmią swojskie nazwy: książnica,
wszechnica, w
porównaniu z ogólnie przyjętymi biblioteką, uniwersytetem. Na
ławeczkach – zgodnie z duchem czasu – oprócz pani z pieskiem,
dziewczyna z komórką i młodzieniec z tabletem. Gołębie wciąż
jeszcze bez widocznego sprzętu elektronicznego. I analogowo
gruchają, jak dawniej. Zresztą młodzież grucha też, na chwilę
odrywając się od zdobyczy techniki IT.
W
stronę Komorowa.
Możliwe, że jechałem tędy kiedyś rowerem. Jednak z perspektywy
piechura rzeczy inaczej wyglądają. Zresztą nowoczesnego osiedla
"Lipowa Ostoja" wtedy może jeszcze nie było. Chyba
faktycznie nasadzili tu młodych lip, żeby zgodziło się z nazwą
ulicy i osiedla.
Komorów.
Stylowe
domki, może jeszcze przedwojenne, tyle że odnowione. Ptaki
z powodzeniem konkurują z szumem samochodów z poprzecznej ulicy, do
której się zbliżam. Mam w sobie tyle spokoju, że nawet psy, co
zerwały się do obszczekiwania, cichną, gdy na nie spojrzę. Jak
cudownie jest wędrować!
Komorów - ulubione miejsce biesiadników. Obok - imć szlachcic zaprasza do oberży U Mixhła |
Nowa
Wieś. Jakie fajne
urządzenia dla dzieci. I nie tylko dla dzieci te urządzenia jak na
siłowni. Dziewczynka się buja zawzięcie na instrumencie do
ćwiczenia nóg.
Ogródki
działkowe. A nad najwyższym z działkowych domków powiewa
biało-czerwona. Ciekawe, że jest flagą Polski od niecałych 100
lat, a już tak się wryła w świadomość narodową, że wydaje się
odwieczna: Polska = biało-czerwona flaga.
Kolejna
grupa rowerzystów – chyba rodzinne wycieczki – teraz na rowery
zamiast spaceru. Brawo! Chce się zawołać: ¡Buen
camino!
Kanie
Helenowskie.
Przystrzyżony trawnik,
czyściutkie tynki, schludni chłopcy i ich mama – obrazki
szczęścia rodzinnego chwytają mnie za serce. A jednak codzienne
życie większości rodzin jest bardziej skomplikowane. N'est-ce pas?
Dlaczego ludzie na spacerach rodzinnych przeważnie snują się jak skazańcy? (Gwoli sprawiedliwości muszę zaznaczyć, że ci na rowerach wyglądają lepiej.)
Następny etap na tej trasie
Za Kaniami pomału zaczynają się lasy. Wypatrzyłem karmnik
dla... wiewiórek! A tu
dookoła dęby i pełno rozłupanych żołędzi.
Otrębusy.
W mikroklombach bratki. Jakie piękne, kolorowe! A jak pięknie
pachną, choć z bliska! I posąg Światowida, w przybliżeniu kopia
tego ze Zbrucza.
W
lesie wywieszki: "Rozminowywanie", "Niebezpieczeństwo:
użycie materiałów wybuchowych" – czyżby od wojny tu
przetrwały miny? A pomyśleć, że właśnie tu chciałem zakopać
laskę Dziadka!
Zespół
"Mazowsze" ma
wybudowany nowy "matecznik"
– sfinansowany przez UE
gigantyczny obiekt w stylu beton-stal-szkło. A w głębi starszy,
szacowny dworek Karolin. A my z Mamą chyba zawsze braliśmy za ich
siedzibę mijaną po drodze szkołę. Potem wchodziliśmy w las.
Roślinność ruderalna |
Dopiero
w Otrębusach zaczęły mnie nogi boleć. Ciągle
jest ciepło, słonecznie, zacisznie i ptasio. Gruchają gołębie,
głośno gadają dzieci w obejściach po obu stronach torów.
Poszczekują psy i przejeżdżają pojedyncze samochody – ale nad
wszystkim (i pod wszystkim) króluje cisza. "I
tichych, tiopłych majskich dniej rumianyj, swietłyj chôrôwod
tôłpits'a
wiesieło..." O, a
tu w trawie pełno maleńkich stokrotek. Czy pisałem już, że
zaczynają kwitnieć i pachnieć bzy? Dzikie ("czarne",
czyli białe) i ogrodowe (w różnych odcieniach fioletu). W domu
wyciągnę słoik pełnego złocistego światła dżemu z kwiatów
mniszka, żeby przedłużyć to doznanie wiosennego słońca i
zapachów.
Tu
z kolei na rogu ulicy powschodziło mnóstwo jakichś dziwnych roślin
o liściach jak botwinka albo jak szpinak (ale z czerwonymi łodyżkami
i nerwami), na bardzo grubych łodygach. Co to jest? Wydaje mi się,
że jakieś warzywo. Grube łodygi kojarzą mi się z arcydzięglem,
ale to chyba nie to?
I
już Podkowa Leśna.
Miasto-ogród, a właściwie
miasto-lasopark. Przedwojenna perła województwa, do dziś urokliwa
i przerośnięta lasem, ciągle
słychać wielogłosowy chór ptaków. Tu i ówdzie przedwojenna,
lekko pretensjonalna willa. A więc można mieszkać w mieście i w
lesie równocześnie!
Drzewa,
jedno po drugim obrośnięte bluszczem. Z Warszawy doszedłem aż tu!
Im więcej kilometrów przemierzam, tym bardziej czuję się
mieszkańcem całej Ziemi. Jest moja! Niezrównane uczucie...
Dzięcioły.
Tak blisko – o 10 m ode mnie! Ale chowają się, zanim wyciągnę i
nastawię aparat. Co za zapachy! Szkoda,
że zapachów nie można sfotografować! Choć kiedyś pewnie wynajdę
urządzenie do zapisu zapachów. Może już gdzieś wynaleźli...
Zapis dźwięku, zapis obrazu, zapis ruchu, jeszcze zapis zapachu...
Komu się będzie chciało żyć na bieżąco?
Jednak
nie wszystkie rodziny na spacerze snują się jak skazańcy.
Najbardziej cieszą się, oczywiście, małe dzieci.
Domek dla krasnoludków przed jednym z pięknych, nowobogackich domów |
18.00
– ja dopiero w centrum Podkowy, a zdjęcia już prawie wyczerpane
(znów się nie dają kasować, bo nie działa górny klawisz. A
działał ostatnio i przedostatnio!) Przestawiam
się na "fotografowanie oczami". Ma ono tę przewagę, że
można dowolnie kadrować ;) A jest co fotografować – np. ten
dom z czterospadzistym dachem, nowy, ale w "starym" stylu.
Oho!
Zaczynają się pagórki! Uliczka Słowicza schodzi w dół,
malowniczo przy tym zakręcając. Dwie Basie na Małgosi – widzę
dwie wiewiórki skaczące z dachu na balkon prostej ale jakoś
uroczej willi "Małgosia".
I oto, w ciągu 1 dnia, doszedłem do końcowej stacji kolejki –
odnogi milanowskiej. Kiedyś
dochodziła aż do stacji PKP. Za mojego dzieciństwa skrócili do
Granicznej, a w końcu jeszcze bardziej – teraz końcowa stacja to
Milanówek Grudów.
Ulica
przechodzi w alejką tylko dla pieszych – tędy pewnie biegły tory
kolejki. A tu koniec: ul. Graniczna.
Posąg Chrystusa-Króla w Grudowie |
Jakiś
domek-sklepik. Zamknięte. Napis
głosi: "CLOSED. When one door is closed another opens. All you
have to do is walk in." Dobre motto.
Znowu
wśród will. Perełką wśród nich jest modernistyczna willa
"Perełka" – tablica po pol. i ang. Informuje, że już
od 1939 działał tu punkt pomocy sanitarnej dla rannych żołnierzy,
potem tu trafiali ranni powstańcy, pędzeni przez obozy przejściowe.
Szkoda, że teraz Perełka podupada. Podobnie jak w innych willach,
widocznie nikt nie ma pieniędzy na ponowne otynkowanie.
W Milanówku stałem się pielgrzymem sentymentalnym. Odwiedziłem blok, w którym kiedyś mieszkał mój Dziadzia, tyle razy się Go odwiedzało, listy pisałem też na ten adres...
A potem się szło na działkę - blisko, ale już w Grodzisku. Z trudem poznałem okolicę. Tam, gdzie dawniej były "dzikie pola", teraz zabudowa niemal całkiem ścisła. Ale jest rząd wysokich brzóz - toż to te maleńkie brzózki, co je Dziadek sadził! A na miejscu letniego, 2-izbowego domku, w którym mieszkała Babcia - znacznie większy, nowy dom. I
jeszcze są wysokie drzewa
w
centralnej części działki, która ponad 30 lat temu należała do
naszej rodziny. Jakże
dziwnie odwiedzać te miejsca i widzieć, jak znikają wszelkie ślady
po tamtym życiu, tamtych latach!
Przez
Grodzisk Mazowiecki
idzie
się bardzo długo. W tym czasie słońce zaszło. Ostatni kilometr
przebyłem grodziskim rowerem miejskim (na szczęście, kompatybilnym
z warszawskimi), ale kolejka mi uciekła, kiedy się mocowałem ze
stojakiem, by go zwrócić. A następna za godzinę! Więc znowu na
rower, do stacji PKP, i z powrotem, bo "główna" stacja
(jeden z najstarszych dworców w Polsce) w remoncie, tory też,
pociągi jeżdżą rzadko i nie wszędzie się zatrzymują, a do tego
są droższe niż WKD. Kończę wycieczkę w miejscu, w którym przed
ponad rokiem rozpocząłem przygodę z Camino. Teraz mam już
przewędrowany cały odcinek od mojego domu do Dobronia za
Pabianicami, jakieś 150 km, nie licząc wszystkich zygzaków.
Następny etap na tej trasie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz