niedziela, 3 maja 2015

Etap P01: Warszawa - Grodzisk Mazowiecki

To właściwie początek "mojego" szlaku. Od domu do miejsca, z którego zacząłem wędrówkę przed 15 miesiącami.
Maj. Najpiękniejszy miesiąc roku! Łąki i trawniki ukwiecone żółtymi mleczami, w ogrodach też pełno kwiatów, a na drzewach świeżutka, jasnosoczysta zieleń. I cały czas śpiewają ptaki. Tak wygląda wiosna – także tu, w mojej dzielnicy Warszawy.

 



To jest wspaniałe w polskiej przyrodzie, że na byle nieużytku, choćby na chwilę porzuconym przez ludzi, zaraz zieleni się trawa i zakwitają tysiące mniszków.

Otwieram zmysły, zwłaszcza słuchanie. Potwierdza się nauka Amita Carmelego: żeby naprawdę słuchać tego, co dookoła, muszę wyciszyć myślenie. Jakaż ulga, jakaż nagroda!


Pogoda bardzo sprzyjająca, nawet trochę za ciepło na moje buty. Słońce świeci tak jaskrawo, że aż żałuję, że nie wziąłem okularów przeciwsłonecznych, choć w Hiszpanii się nie przydawały!

Idąca z naprzeciwka pani staje w pewnym miejscu ulicy i się żegna. Okazuje się, że tu, wciśnięta we wnękę między ogrodzeniami, figura świętego w brązowym habicie przewiązanym sznurem, z Dzieciątkiem, ogolonego w kółko. Pierwsze skojarzenie, nie wiem dlaczego: św. Roch. Ale jeśli z Dzieciątkiem, to może raczej Antoni albo Krzysztof. A w ręku ma... muszlę. Camino! Jeszcze parę takich muszli u jego stóp – albo to jakieś rozłupane, egzotyczne owoce...

...A to Polska właśnie: na wjeździe do domu 3 wypasione samochody, a w "ogródku" sterta byle jak rzuconego, porąbanego drewna, pomieszanego z wszelakimi rupieciami. Dlaczego mnie tak rażą takie widoki? Może przypominają mi o moim własnym bałaganiarstwie i jego dalekosiężnych konsekwencjach?

Trudno wyjąć coś z plecaka – za dużo tych ubrań nabrałem. Ale przecież nigdy nie wiadomo... Przez większość dnia szedłem w samym podkoszulku – dopiero wieczorem się wszystko przydało, polar – tylko po to, by zasłonić dziurę w spodniach. Bo... spodnie mi pękły, gdy ukucnąłem – właśnie tam, gdzie dopiero co zeszyłem, zacerowałem... Będzie trzeba nie zszywać, tylko załatać.


Kościół Przemienienia w Tworkach
Przekroczyłem Utratę – rzekę mojego dzieciństwa.
Wędruję już 3 godziny, a jestem dopiero w Pruszkowie. Tu, przy fontannie z wyrytymi w wapieniu słowami Norwida, umyłem miseczkę po spożytym przed chwilą obiedzie – na ławeczce, w spokojnym miejscu, w sam raz. A za skwerem instytucja o uroczej nazwie: "Książnica Pruszkowska". Jakże uroczo brzmią swojskie nazwy: książnica, wszechnica, w porównaniu z ogólnie przyjętymi biblioteką, uniwersytetem. Na ławeczkach – zgodnie z duchem czasu – oprócz pani z pieskiem, dziewczyna z komórką i młodzieniec z tabletem. Gołębie wciąż jeszcze bez widocznego sprzętu elektronicznego. I analogowo gruchają, jak dawniej. Zresztą młodzież grucha też, na chwilę odrywając się od zdobyczy techniki IT.

W stronę Komorowa. Możliwe, że jechałem tędy kiedyś rowerem. Jednak z perspektywy piechura rzeczy inaczej wyglądają. Zresztą nowoczesnego osiedla "Lipowa Ostoja" wtedy może jeszcze nie było. Chyba faktycznie nasadzili tu młodych lip, żeby zgodziło się z nazwą ulicy i osiedla.

Komorów.

Stylowe domki, może jeszcze przedwojenne, tyle że odnowione. Ptaki z powodzeniem konkurują z szumem samochodów z poprzecznej ulicy, do której się zbliżam. Mam w sobie tyle spokoju, że nawet psy, co zerwały się do obszczekiwania, cichną, gdy na nie spojrzę. Jak cudownie jest wędrować!


Komorów - ulubione miejsce biesiadników. Obok - imć szlachcic
zaprasza do oberży U Mixhła

 
Nowa Wieś. Jakie fajne urządzenia dla dzieci. I nie tylko dla dzieci te urządzenia jak na siłowni. Dziewczynka się buja zawzięcie na instrumencie do ćwiczenia nóg.

 
Ogródki działkowe. A nad najwyższym z działkowych domków powiewa biało-czerwona. Ciekawe, że jest flagą Polski od niecałych 100 lat, a już tak się wryła w świadomość narodową, że wydaje się odwieczna: Polska = biało-czerwona flaga.

Kolejna grupa rowerzystów – chyba rodzinne wycieczki – teraz na rowery zamiast spaceru. Brawo! Chce się zawołać: ¡Buen camino!
 
Kanie Helenowskie. Przystrzyżony trawnik, czyściutkie tynki, schludni chłopcy i ich mama – obrazki szczęścia rodzinnego chwytają mnie za serce. A jednak codzienne życie większości rodzin jest bardziej skomplikowane. N'est-ce pas?
Dlaczego ludzie na spacerach rodzinnych przeważnie snują się jak skazańcy? (Gwoli sprawiedliwości muszę zaznaczyć, że ci na rowerach wyglądają lepiej.)

Za Kaniami pomału zaczynają się lasy. Wypatrzyłem karmnik dla... wiewiórek! A tu dookoła dęby i pełno rozłupanych żołędzi.
Otrębusy. W mikroklombach bratki. Jakie piękne, kolorowe! A jak pięknie pachną, choć z bliska! I posąg Światowida, w przybliżeniu kopia tego ze Zbrucza.


W lesie wywieszki: "Rozminowywanie", "Niebezpieczeństwo: użycie materiałów wybuchowych" – czyżby od wojny tu przetrwały miny? A pomyśleć, że właśnie tu chciałem zakopać laskę Dziadka!
Zespół "Mazowsze" ma wybudowany nowy "matecznik" – sfinansowany przez UE gigantyczny obiekt w stylu beton-stal-szkło. A w głębi starszy, szacowny dworek Karolin. A my z Mamą chyba zawsze braliśmy za ich siedzibę mijaną po drodze szkołę. Potem wchodziliśmy w las.


Roślinność ruderalna
Dopiero w Otrębusach zaczęły mnie nogi boleć. Ciągle jest ciepło, słonecznie, zacisznie i ptasio. Gruchają gołębie, głośno gadają dzieci w obejściach po obu stronach torów. Poszczekują psy i przejeżdżają pojedyncze samochody – ale nad wszystkim (i pod wszystkim) króluje cisza. "I tichych, tiopłych majskich dniej rumianyj, swietłyj chôrôwod tôłpits'a wiesieło..." O, a tu w trawie pełno maleńkich stokrotek. Czy pisałem już, że zaczynają kwitnieć i pachnieć bzy? Dzikie ("czarne", czyli białe) i ogrodowe (w różnych odcieniach fioletu). W domu wyciągnę słoik pełnego złocistego światła dżemu z kwiatów mniszka, żeby przedłużyć to doznanie wiosennego słońca i zapachów.
  Tu z kolei na rogu ulicy powschodziło mnóstwo jakichś dziwnych roślin o liściach jak botwinka albo jak szpinak (ale z czerwonymi łodyżkami i nerwami), na bardzo grubych łodygach. Co to jest? Wydaje mi się, że jakieś warzywo. Grube łodygi kojarzą mi się z arcydzięglem, ale to chyba nie to?

I już Podkowa Leśna. Miasto-ogród, a właściwie miasto-lasopark. Przedwojenna perła województwa, do dziś urokliwa i przerośnięta lasem, ciągle słychać wielogłosowy chór ptaków. Tu i ówdzie przedwojenna, lekko pretensjonalna willa. A więc można mieszkać w mieście i w lesie równocześnie! Drzewa, jedno po drugim obrośnięte bluszczem. Z Warszawy doszedłem aż tu! Im więcej kilometrów przemierzam, tym bardziej czuję się mieszkańcem całej Ziemi. Jest moja! Niezrównane uczucie...
Dzięcioły. Tak blisko – o 10 m ode mnie! Ale chowają się, zanim wyciągnę i nastawię aparat. Co za zapachy! Szkoda, że zapachów nie można sfotografować! Choć kiedyś pewnie wynajdę urządzenie do zapisu zapachów. Może już gdzieś wynaleźli... Zapis dźwięku, zapis obrazu, zapis ruchu, jeszcze zapis zapachu... Komu się będzie chciało żyć na bieżąco?

Jednak nie wszystkie rodziny na spacerze snują się jak skazańcy. Najbardziej cieszą się, oczywiście, małe dzieci.

Domek dla krasnoludków przed jednym z pięknych, nowobogackich domów
18.00 – ja dopiero w centrum Podkowy, a zdjęcia już prawie wyczerpane (znów się nie dają kasować, bo nie działa górny klawisz. A działał ostatnio i przedostatnio!) Przestawiam się na "fotografowanie oczami". Ma ono tę przewagę, że można dowolnie kadrować ;) A jest co fotografować – np. ten dom z czterospadzistym dachem, nowy, ale w "starym" stylu.
Oho! Zaczynają się pagórki! Uliczka Słowicza schodzi w dół, malowniczo przy tym zakręcając. Dwie Basie na Małgosi – widzę dwie wiewiórki skaczące z dachu na balkon prostej ale jakoś uroczej willi "Małgosia".


I oto, w ciągu 1 dnia, doszedłem do końcowej stacji kolejki – odnogi milanowskiej. Kiedyś dochodziła aż do stacji PKP. Za mojego dzieciństwa skrócili do Granicznej, a w końcu jeszcze bardziej – teraz końcowa stacja to Milanówek Grudów.
Posąg Chrystusa-Króla w Grudowie
Ulica przechodzi w alejką tylko dla pieszych – tędy pewnie biegły tory kolejki. A tu koniec: ul. Graniczna.

Jakiś domek-sklepik. Zamknięte. Napis głosi: "CLOSED. When one door is closed another opens. All you have to do is walk in." Dobre motto.
Znowu wśród will. Perełką wśród nich jest modernistyczna willa "Perełka" – tablica po pol. i ang. Informuje, że już od 1939 działał tu punkt pomocy sanitarnej dla rannych żołnierzy, potem tu trafiali ranni powstańcy, pędzeni przez obozy przejściowe. Szkoda, że teraz Perełka podupada. Podobnie jak w innych willach, widocznie nikt nie ma pieniędzy na ponowne otynkowanie.
W Milanówku stałem się pielgrzymem sentymentalnym. Odwiedziłem blok, w którym kiedyś mieszkał mój Dziadzia, tyle razy się Go odwiedzało, listy pisałem też na ten adres...
A potem się szło na działkę - blisko, ale już w Grodzisku. Z trudem poznałem okolicę. Tam, gdzie dawniej były "dzikie pola", teraz zabudowa niemal całkiem ścisła. Ale jest rząd wysokich brzóz - toż to te maleńkie brzózki, co je Dziadek sadził! A na miejscu letniego, 2-izbowego domku, w którym mieszkała Babcia - znacznie większy, nowy dom. I jeszcze są wysokie drzewa w centralnej części działki, która ponad 30 lat temu należała do naszej rodziny. Jakże dziwnie odwiedzać te miejsca i widzieć, jak znikają wszelkie ślady po tamtym życiu, tamtych latach!

Przez Grodzisk Mazowiecki idzie się bardzo długo. W tym czasie słońce zaszło. Ostatni kilometr przebyłem grodziskim rowerem miejskim (na szczęście, kompatybilnym z warszawskimi), ale kolejka mi uciekła, kiedy się mocowałem ze stojakiem, by go zwrócić. A następna za godzinę! Więc znowu na rower, do stacji PKP, i z powrotem, bo "główna" stacja (jeden z najstarszych dworców w Polsce) w remoncie, tory też, pociągi jeżdżą rzadko i nie wszędzie się zatrzymują, a do tego są droższe niż WKD. Kończę wycieczkę w miejscu, w którym przed ponad rokiem rozpocząłem przygodę z Camino. Teraz mam już przewędrowany cały odcinek od mojego domu do Dobronia za Pabianicami, jakieś 150 km, nie licząc wszystkich zygzaków.
 


Następny etap na tej trasie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz