niedziela, 29 listopada 2015

Po 573 kilometrach

Na moim Camino nic się nie wydarzyło. Nie zastąpił mi drogi Święty Jakub ze słowami: "Teraz milcz i słuchaj, albowiem przybywam, aby Ci objawić cząstkę boskiej chwały, której jestem powiernikiem". Nie przeniosłem się w piąty wymiar przez tunel czasoprzestrzenny w jakimś miejscu mocy (a przynajmniej nie zarejestrowałem takiego zdarzenia moim gęstym umysłem). Nie byłem świadkiem lądowania UFO. Nie puścił do mnie oka w kościele Jezus z krzyża czy chociaż z Ogrójca, ani jego Matka zawsze młoda.

  Nie porwała mnie wędrowna banda flamencos, nieustannie śpiewających i tańczących. Nie spotkałem Żyda - wiecznego tułacza (albo go nie rozpoznałem; może to był ten starszy pan z Brazylii, któregośmy mijali [a potem on nas] przed Burgos, gdy w upale twarze chłodził nam powiew wiatru, choć powietrze stało, o czym świadczyły nieruchome śmigła wiatraków i liście drzew).

 A jednak coś stamtąd przywiozłem, oprócz tysiąca zdjęć, lekkiej opalenizny, nowych długów i nowych, wygodnych butów typu adidasy.
 
Przeżywałem tam wolność i radość - życie totalnie otwarte i ufne. Żyło się prosto: wstać, zjeść śniadanie, przejść 20-28 km, znaleźć nocleg (już gdzieś tam czekający), zorganizować sobie jedzenie. I przyszła aspiracja: żyć na co dzień, na Drodze Życia tak jak tam: przed siebie co rano, bez wątpliwości, bez ociągania się, z lekkością. I z ufnością - wierzyć, że Wszechświat wyjdzie mi naprzeciw, a potem doświadczać tego, że to się dzieje. Nie mieć oczekiwań - tylko luźne plany i ufność, że z pomocą Opatrzności uda się je zrealizować.
 
Nigdy nie brakowało nam noclegu (za przyzwoitą cenę - w tym roku chyba ani razu nie płaciliśmy za nocleg 10 € czy więcej!), choć 3 razy zanosiło się, że może zabraknąć. Żeby mieć taką ufność i tu, na co dzień!

Zawsze udawało się przejść te kilometry, nawet jeśli wyruszałem z bólem stopy, utykając. Przekonałem się, że "problem" nie musi być problemem, jeśli ja go nie czynię problemem. Np. boli mnie pięta - to idę z bolącą piętą, w takim tempie, jakie jest możliwe. Nie mogę nie utykać - to idę utykając. Co za problem? Ból i utykanie nie przeszkadzały mi cieszyć się całym pięknem dookoła i oddechem szerokiej przestrzeni.

 
Opatrzność zsyła uśmiechy losu - chcę zawsze otwierać się na nie i iść bez lęku czy zniechęcenia. Chcę też aby było tak prosto i lekko jak tam - a więc: odgracić mieszkanie, odgracić swój rozkład dnia i tygodnia, zrobić w nim przestrzeń na nowe i na niespodziewane. I na najprawdziwsze Spotkania.


Tego wszystkiego uczy mnie Camino - choć może tego uczyć także każda inna Droga.
I jeszcze to, że żaden kilometr nie jest nudny, jeśli umiem zanurzyć się w teraz, a nie zaprzątać sobie głowy wyobrażeniami o tym, jak będzie później.

1 komentarz:

  1. Brawo! Pięknie napisane i myślę, przeżyte. Moje gratulacje :)

    OdpowiedzUsuń