sobota, 5 grudnia 2015

Etap P6A: Rawa Mazowiecka - Krzemienica

Choć z Warszawy wyruszyłem o 9:20, czyli jak dla mnie "bladym świtem", udało mi się dojść do Krzemienicy (ponoć zaledwie 12 km) - i dopiero o zachodzie słońca.

Za 16 zł można sobie jechać wygodnym autobusem w kierunku Kudowy-Zdroju! I dojechać do Rawy taniej niż „zwykłym” autobusem. Dobra nasza! Panie w kasach na Dw. Zachodnim były w czerwonych strojach i czapkach mikołajów (jutro mikołajki) – i do biletu dodawały po cukierku-krówce. A za oknem autobusu piękne słońce prosto w twarz. Droga wzywa, droga wabi!

Z okazji szczytu klimatycznego piję, zamiast kawy z mlekiem, espresso. Gorzkie, pachnące migdałami (czyli cyjankiem – pocieszam się, że w min. ilościach to nawet dobre dla zdrowia). Mam zagwozdkę: czy zjeść tę „krówkę”, czy też poczekać tydzień i ćwiczyć wyrzeczenia w imię ochrony klimatu. Wymaga ona przecież pewnych wyrzeczeń od nas wszystkich, a szczególnie od Nich – ludzi biznesu, więc może właśnie kultywujmy tę energię wyrzeczenia!

 


Rawa Mazowiecka. Z mini-dworca idę przez piękny park miejski do uliczki, która wyprowadza mnie na rynek akurat koło centralnego kościoła Niepokalanego Poczęcia.







Naprzeciwko pomnik... wiadomo, kogo.





Stąd przez miasto – i za miasto. Obok swojskich, wesoło pomalowanych 3-, 4-piętrowych bloków, rozbudowane domy o ciekawym kształcie. Jest rześko i powiewa wiatr. Dobrze, że prócz opaski na głowę wziąłem czapkę – przydadzą się obie, choć temperatura plusowa.

Dochodzę nad zalew. Opis w przewodniku wskazuje, że teraz trzeba skręcić w prawo, naklejka na latarni – że iść prosto, mając zalew po prawej. Wybieram ten drugi wariant, podziwiając przytulność parku rekreacji, m. in. ławki o kształtach różnych zwierząt, od psów jamników po tygrysy i ...gawiale albo szczupaki! Dodatkowy atut: ścieżka wkrótce wchodzi w lasopark – rzadki, prześwitujący ale pachnący lasem!




W końcu jednak sama dróżka nad zalewem przeprowadza mnie na drugi brzeg przez mostek/groblę. Nie sprzeciwiam się. Im dalej od miasta, tym bardziej zalew przypomina dzikie jezioro: wierzby nadbrzeżne, trzcinowiska, wysepki z kilkoma drzewami...

Po parku wędrowała staruszka z wieloma torbami plastikowymi, teraz mija mnie podobny staruszek z torbami, tyle że na rowerze. Powiedzenie „pójść z torbami” odzyskuje swój pierwotny sens.

Wybór drogi okazał się dobry: po drugiej stronie zalewu wita mnie żółta strzałka, tak jakby było oczywiste, że miałem iść właśnie tędy (choć wcześniej żadne widome znaki na to nie wskazywały, a ja swobodnie wybierałem, którą ścieżką lasoparkową podążę). I żegna mnie rycerz ze sztandarem, stojący na straży Rawy Mazowieckiej. Bądź co bądź, to właśnie, zdaje się, rawscy biskupi czy książęta założyli Warszawę.

Wieś Boguszyce. Domy całkiem nowe, wymuskane, jaśniejące gładzią tynku – i te nie tak nowe, niektóre z ciemnego albo bardzo jasnego drewna. Z takiegoż drewna jest kościółek (patrz niżej). Z tablicy informacyjnej sołectwa dowiaduję się, że wieś ma swój Zespół Śpiewaczy. Sklep otwarty (choć sobota) od 6:30 do 20:00. W nim – agencja pocztowa od 8 do 14. To Polska, a nie Hiszpania! Tam miałbym szansę co najwyżej na czynny od wczesnego ranka bar. A w godziny pracy poczty trzeba po prostu trafić, bo może być czynna nawet 1 godzinę dziennie!
W następnym sklepie udaje mi się kupić baterie – tylko po 1,50 zł sztuka! - i już się nie obawiam, że mi w aparacie zabraknie prądu (ładowarka dała mniej niż się po niej spodziewałem).

A tu na czyjejś skrzynce na listy ciekawy „adres”:
Nieco dalej mieszka ktoś z wyjątkowo silnym poczuciem prywatności: na otaczającym ewidentnie nowobogacki dom płocie, przy rozszerzonym trotuarze, tablice: „Parking prywatny. Proszę nie zawracać”. Nie to, że nie parkować. Nie zawracać! Brakuje tylko budki z prywatnym strażnikiem i zasieków... Ale co ja wiem? - może ten ktoś w dzieciństwie nie miał własnego kąta, do którego nikt by mu nie właził najbardziej nie w porę?

Wiele domów w tej okolicy ma werando-przybudówki z oknem z boku, tj. od ulicy. W oknach piękne, koronkowe firanki.



Uroczy drewniany kościółek na wzgórzu (św. Stanisława, z poł. XVI w.). Z sufitu zwisa naturalistyczna i chyba naturalnych rozmiarów rzeźba Ukrzyżowanego. Niesamowite malowane sklepienia, przywodzące na myśl synagogę, choć motywy raczej antyczne.


W przedsionku... mapa Warszawskiej Drogi Św. Jakuba aż do Piotrkowa, ze szczególnym uwzględnieniem bieżącego etapu. A przed kościołem długi (wcale nie nowy) stojak na rowery.

Przekroczywszy malowniczą Rawkę, za cmentarzem, szlak skręca do Księżej Woli. Tam pod sołectwem była ławeczka. Usiadłem sobie zrobić herbatę – i tam mnie zagadnęli dwaj mężczyźni – jeden chyba po 40-tce, drugi pewnie koło 60-tki. Nie wdając się w szczegóły, wyjaśniłem im, że idę, etapami, w ramach pielgrzymki. - Aż do Częstochowy? - Potwierdziłem. Gdyby wiedzieli, że aż do Santiago de Compostela! Na pożegnanie dostałem uścisk ręki i życzenie „Powodzenia!”

Minęła druga, słońce już nisko, choć mnie wydaje się, że dopiero co wyruszyłem. Ale jeszcze widno, a póki dnia, mam zamiar iść, tylko przed zmierzchem trzeba będzie zacząć się rozglądać za autobusem.

Malowniczy dom sołtysa Podkońskiej Woli. Zza lasu, na wzniesieniu, wyłania się szosa z tirami – jeszcze jej nie słychać (ani, o dziwo, psów!), natomiast z drugiej strony wiatr niesie warkot traktora. I woń obornika.

Uwielbiam, jak droga wije się zakrętami, tak jak tu, na początku Podkonic Dużych. Droga do Krzemienicy okazała się dłuższa niż te 3 km, o których mówili w Księżej Woli. Postanawiam zrobić sobie obiad już teraz (ok. pół do trzeciej), zanim woda w termosie całkiem wystygnie. Nadaje się d tego stosik krzeseł po słonecznej stronie sklepu z dużym podjazdem-parkingiem.

Sprawdziłem autobusy na przystanku. Jeżdżą w dni powszednie. Jeżdżą i w niedziele. W soboty (czyli dziś) nie jeżdżą. No, ładnie... Tak czy owak, idziemy dalej. Po ciepłym posiłku (choćby to była zupka chińska) świat wygląda bardziej optymistycznie. I jest jakiś taki... Bardziej namacalny.

Zgubiłem karteczkę ze spisem i schematem miejscowości na dziś. Trasie – i wkrótce potem zgubiłem szlak. Ale ponoć kto pyta, nie błądzi...



Tak w końcu trafiłem do Krzemienicy. Mógłbym jeszcze wędrować ze 4 godziny, bo przecież dopiero ok. czwartej, ale po ciemku? I jak potem wrócić? Jak TERAZ wrócić?

Niebo czerwienieje. Strzelista sylwetka kościoła już się czerni za drzewami. Trochę mi przypomina kształtem kościół św. Jakuba w Oliwie. Tu, w Krzemienicy, parafia pw. św. Jakuba istnieje podobno już od X w. Obszedłem kościół dookoła – niestety, zamknięty włącznie z bramą, i w ogóle wygląda na teren budowy (remontu?)




I oto, nieopodal, na ścianie szkoły, znajduję tablicę, która to potwierdza:
 
 Całkiem już po ciemku doszedłem do drogi ekspresowej, która w ostatnich latach całkiem nabrała wyglądu autostrady, i tak też bywa nazywana przez miejscowych. Na przystanku pn. Wólka Jagielczyńska rozkład potwierdza: dziś nic nie jedzie! To samo w końcu stwierdza uczynny sprzedawca na stacji benzynowej, sprawdziwszy w internecie i u siostry. Pozostaje łapać okazję. Jakoś udaje mi się to robić z ufnością, choć ruch na orlenie, delikatnie mówiąc, niewielki. I faktycznie, nie mija godzina, a już mam podwózkę do samej Warszawy. Dwóch kolegów wracało z weekendowego wypadu bez żon na Śląsk, by zwiedzić nieczynną i udostępnioną do zwiedzania kopalnię oraz czynny browar w Tychach – jedni drugich tam polecają i oferują zniżkowe bilety. Więc tylko trochę się zdziwili, że przyjechałem specjalnie do Rawy, żeby odbyć jednodniową pieszą wycieczkę.



Następny etap na tej trasie

Poprzedni etap na tej trasie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz