Z
Krzemienicy do Strzemesznej. Na niebie mleko, nad ziemią lekka mgła.
Sielski spokój, gdyby nie ciągły szum pobliskiej szosy
ekspresowej. A tu teraz przejeżdża traktor, bardzo głośny – ale
on przejedzie, i już znów cicho, gdyby nie ta szosa...
Jeszcze Krzemienica |
Spojrzenie za siebie |
Tablica sołtysa co najmniej dwuznacznie świadczy o kondycji wsi i/lub jej mieszkańców |
Dorodna huba - pierwszy z cudów przyrody, dostrzeżonych dzisiaj |
Dobrze,
że założyłem kalesony, bo przy długim marszu nawet nieznaczne
ziębnięcie niechybnie by się skumulowało.
Dochodzę
do asfaltu, pusto wśród pól, teraz zacina lekka mżawka. Opodal ze
mgły wyłaniają się cztery sarenki, pomykają w kierunku drogi,
którą idę. Teraz przez nią przechodzą.
Dzisiejszy
etap oznakowany jest przyzwoicie, z wyjątkiem jednego czy dwóch
miejsc, ale o tym później. Jeszcze lepiej zaś, drobiazgowo,
opisany w przewodniku – z dokładnością do charakterystycznej
kępy drzew, przed którą trzeba skręcić. Gdzie mam wątpliwości,
wystarczy, że jeszcze raz dokładnie przeczytam wskazówki.
Od tego miejsca droga polna |
Teraz
zupełnie polną drogą (może nawet miedzą? Pod śniegiem nie widać
wyraźnie), w większości pokrytą lodem (pole podeszło wodą, a
potem zamarzło). Mój dłuższy postój (żeby to zapisać)
zaalarmował psy. Na szczęście, są w ogrodzeniu a kiedy nadal
stoję w bezruchu i nie zwracam na nie uwagi, uspokajają się. Idę
obok dróżki przez łąkę, bo trawa topi lód i jest mniej ślisko.
Ociepliło
się. Mniej lodu, więcej wody i zdejmuję rękawiczki, bo za gorąco
(potem jedną zgubię, bo włożyłem do bocznych kieszeni kurtki).
Charakterystyczna dla tej okolicy jedna ściana budynku zbudowana z
polnych głazów. Ociosanych, żeby były prawie równe.
Droga,
zgodnie z obietnicą przewodnika, wchodzi w las i nieznacznie się
wznosi. W lewo ukosem odchodzi dróżka. Strzałka na drzewie po
prawej wyraźnie wskazuje w lewo. Ale opis upomina, że idziemy z
pomarańczowymi kropkami (szlak konny albo rowerowy) – które wiodą
prosto! Komu wierzyć?
Stawiam
na przewodnik. Nieraz już spotkałem się z tym, że strzałka
pozioma ma niby oznaczać, że idzie się dalej prosto. Tak jest i
tym razem! A można było narysować ją do góry (tak jak na znakach
drogowych) albo, jeśli w lewo, to na bocznej powierzchni drzewa,
czyli równolegle do kierunku ruchu (a nie na frontalnej), żeby było
widać, że dalej prosto. Pan znakowacz znowu bawi się z
pielgrzymami w podchody.
Kto to wydziobał albo wyłupał? |
Niebawem
szlak naprawdę zakręca i przecina niski zagajnik czy raczej szkółkę
leśną. Tu śnieg nieco wyższy niż na łąkach. Obiecuję sobie,
że ani słowa więcej o oznakowaniu szlaku. Wilgoć w powietrzu:
przechodzę przez mgłę. Dookoła rdzawe pnie i ciemnozielone korony
sosen. Znów bezwietrznie. I prawie cicho (tylko basowy pomruk szosy
gdzieś daleko w tyle). Czasami ćwierknie lub zaszczebiocze ptak.
A
teraz kawałek po mchu, który wynurzył się spod śniegu. Ferma pod
lasem. Zdaje się, że jedna z wielu w okolicy. Po drodze mijałem
kurnik (sądząc po małych okienkach i cipcipaniu piskląt). Prosta,
asfaltowa droga do Rzeczycy. Ciepły posiłek w ostatniej chwili –
woda z termosu jeszcze troszeczkę ciepła. Dalekie horyzonty. Szum
wiatru.
Z
podtopionej łąki spływa rwący strumyk, ginie w rowie. Na ul.
Zielonej nadreprezentacja domów w kolorze jasnozielonym. Zwiększyłem
tempo. Dopiero połowa drogi, a czasu już ponad połowę zużyłem.
W Rzeczycy kościół daje się obejrzeć tylko zzewnątrz. Szlak
prowadzi w lewo, w dół i w górę ulicy.
Łęg. Zbliżając się do rzeki Pilicy, czuję wzbierającą dobrą energię. Taka okolica, czy po prostu tak na mnie działa przebijający się dziś po raz pierwszy słoneczny blask?
Mysiakowiec.
Pies szczeka, kogut pieje. Parterowa „willa” pod nazwą „Kępa
Mysiakowska”.
Przed
mostem znowu zmyłka – ale to chyba ktoś inny malował
konkurencyjne strzałki, prawie żółte, na białym tle (te
„nasze” są bez tła albo na niebieskim). A na Pilicy –
łabędzie! A za Pilicą – las. Ależ to ogromna rzeka! Przez taką
jeszcze (na Camino) nie przechodziłem – no, może Ebro w Logroño.
Doszedłem
od Warszawy do Pilicy! Teraz czuję, że moja droga naprawdę idzie
daleko. W nagrodę – kromka makowca, kontemplując rzekę.
Ciąg dalszy Mysiakowca. W obejściach wozy konne, brony, studnie – prawdziwa wieś! A dookoła las sosnowy (z domieszką brzozy). Cisza. Historycznie biorąc, to już Małopolska. Teraz kroczę wzdłuż drogi, po miękkim gruncie roztopionej łąki, a powietrze swojsko zalatuje obornikiem. Karmię oczy zielenią borów, łąk i pól lucerny. Śnieg prześwituje tylko tu i ówdzie.
Teraz,
w lesie, znów trochę więcej śniegu, ale na drodze śnieg dwoma
rzędami posypany czymś ciemnożółtym - piaskiem albo trocinami, i
do tego chropowato wyrzeźbiony jakimiś oponami, więc idzie się po
tym całkiem nieźle. Droga, choć szeroka, malowniczo wije się
pośród lasu. Ruch prawie żaden: w ciągu godziny mija mnie jeden
czy dwa samochody.
Teren
lekko faluje – czuć, że to już nie równiny Mazowsza. Znowu może
to słońce, a może ta rzeźba terenu sprawia, że czuję
podniesienie energii.
Poświętne.
Dziwuję się wyglądowi tutejszych domów – nie podejmuję się
opisać. Każdy inny. W każdym razie podobają mi się intensywne
kolory i często nietypowe kształty okien. Bramy pootwierane na
oścież – nawet tam, gdzie straszy napis: „Jeśli on cię nie
zagryzie, to ja cię zastrzelę” - z podobiznami psa i rewolweru.
Studzianna.
Znów dzwonią dzwony w momencie, gdy dochodzę do sanktuarium.
Pierwsze drzwi dają się otworzyć i zza drugich popatrzeć na
wnętrze kościoła. W środku mój wzrok przyciąga wyobrażenie
gołębicy na tle okrągłego, połyskującego jasnym fioletem
witrażu. I liczne postacie aniołów – na zewnątrz i wewnątrz.
Słynny obraz Świętej Rodziny może mi będzie dane zobaczyć
następnym razem.
Naprzeciwko
sanktuarium Centrum Turysty i Pielgrzyma, czynne od czwartku do
soboty. Ciekawe, czy zimą też. Może następnym razem.
Oprócz sanktuarium ciekawe w Studziannie są małe domki przy ul. Głównej. Niektóre widać że bardzo stare. Niektóre jeszcze drewniane.
Zdążyłem
na przystanek PKS. Mimo, że przyjechał (i pojechał) 6 minut przed
czasem. A jeździ raz na dobę (!) Miałem szczęście. Dziś
wieczorem, i to dość wcześnie, będę w domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz