poniedziałek, 22 maja 2017

Etap P8B: Białobrzegi k. Kępy Polskiej - Płock

Płock skutecznie konkuruje z Białobrzegami... Idzie się i idzie, a cel wciąż daleko (i nie mam na myśli Santiago).  
Imielnica, dawna parafia św. Jakuba





Chodzą za mną łuki. Drzwi do łazienki w pokoju, który otrzymałem, mają kształt łukowato zwieńczony. Z czym mi się kojarzą łuki? Alhambra, Hiszpania? No, ale i architektura romańska wszędzie - a więc i w Polsce, także na tym szlaku.



Kościół w tych dalszych Białobrzegach

 
Dziś dzień zaczyna się chłodniej niż dwa poprzednie - dobrze, że słońce grzeje w plecy, bo na razie nic nie zapowiada upału, jaki nastanie za parę godzin. Jak zwykle, śpiewają ptaki. Wyprzedza mnie pomarańczowy szkolny autobus. Można powiedzieć, vintage. Droga w naturalny sposób wyprowadza w las. Po prawej w zasadzie naturalny bór podszyty drzewkami liściastymi. Po lewej sosnowa monokultura, na brzegach ozdobiona młodymi brzózkami.
 
Szkolny autobus nie ujechał daleko. Teraz zaparkowany na skraju lasu.

 
 
Z gęstwiny dobiegają odgłosy ciężkiego stąpania. Dzik? Sarna? Ukazuje się sylwetka pochylona ale wyraźnie ludzka. Czego szuka? Przecież na grzyby czy jagody za wcześnie. Zbiera chrust?
Ach, te upojne, majowe zapachy!



Droga, dotychczas piaszczysta, pokrywa się asfaltem, ale nadal nieuczęszczana i dobrze wyznakowana (na razie). Spokój dookoła sprzyja praktykowaniu uważnego chodu. Marsz pokoju..

Już od tych bliższych Białobrzegów widać, że Płock się zbliża, Okolice bardziej zadbane, porządne i domy, i płoty, nieraz nawet ogródki. Przekroczywszy wał - pewnie przeciwpowodziowy - idę porządną asfaltową drogą, po obu stronach las. Słońce coraz wyżej, wkrótce zrobi się upał!

Ptaki różnych gatunków odzywają się rytmicznie, każdy na własną melodię... Razem tworzą coś na kształt zgodnie improwizującej grupy muzyków. Dogania mnie nordic-walkerka, stukają o chodnik kijki. Chyba też założę czapkę z daszkiem.
Liszyno - dziecięcy gwar i podniesiony głos nauczycielki w mijanej szkole podstawowej. Za szkołą las, śpiew ptaków - chyba dobrze tu mają. Nowe czasy: przed szkołą parking dla rowerów, z boku trzy razy większy - dla samochodów. Na parkingu coś, czego szukałem od dwu dni: pojemniki na plastiki.

Sam jestem zwolennikiem strzałek skierowanych do góry (wskazujących, że trzeba iść prosto). Ale jaki jest sens umieszczania takiej strzałki dokładnie pośrodku między dwiema drogami? Albo z boku drogi, co zdaje się sugerować: skręć prostopadle do drogi, czyli w gąszcz lasu? Obstawiam jednak, że szlak wiedzie dalej tą drogą, w czym mnie upewniają znacznie częstsze znaki szlaku niebieskiego. Dopiero przed Imielnicą mam od niego odbić. Kolejna spokojna wieś o podmiejskim charakterze - Borowiczki-Pieńki. Przystanek autobusowy z platformą dla pieszych o pow. 2 metrów kwadratowych. Za "plantacją lawendy" zaciszne osiedle zamknięte (w tej chwili otwarte). Wypielęgnowane uliczki, brzózki przy nich. Ciepło i zacisznie. Czuję się jak we Francji.


Kapliczka z pustą wnęką z boku. Czyżby ołtarzyk dla Pustki? Buddysta we mnie jest zachwycony.
Dzisiejsza trasa ma zupełnie inny charakter niż wczorajsza. Tamta była leśno-polna; dzisiejsza - letniskowo-podmiejska. Przysiadam na ściętym niedawno pieńku. Napić się wody, odpocząć parę minut, przewietrzyć plecy, powpatrywać się w grupę zielonych drzew ba zielonej łące. Przejeżdża kolejny jaskrawo odziany rowerzysta, a od czasu do czasu samochód. I ruszam dalej: krok za krokiem, spokojnie.

Na dojściu do Imielnicy, gdzie szlak, dotąd prosty, skręca, znaki się urywają jak zaczarowane. Pierwszy spotykam dopiero w połowie drogi od ronda. Na szczęście, wiedziałem o co ludzi pytać. Wzdłuż szerokiej i ruchliwej szosy, ale za szpalerem drzew i krzewów, zbudowali chodnik dla pieszych, Schodki złagodzone tak, aby było łatwiej wózkom i rowerom. Wzdłuż sporego odcinka drogi roboty drogowe, ciężki sprzęt. Koparki wydobywają żółtawo-rudawą glebę. Przed samym kościołem też operuje koparka - święty Jakub się przebudowuje!   (zob. fot. na samej górze)


Malowane wrota kościoła w Imiwlnicy
Szlak tu zawraca, ale przedtem doradza wstąpić do kościoła. Myślę, że nie wstąpię: właśnie zaczyna się pogrzeb. A na tablicy ogłoszeń reklamuje się... pielgrzymka. Do przechowywanej tu relikwii świętej Joanny Beretty Molli, patronki rodzin i dzieci poczętych.
Imielnica to dawna posiadłość biskupów płockich, dziś dzielnica Płocka. Parafia św. Jakuba, pamiętająca chyba pierwszych znanych z imienia polskich pielgrzymów. Chciałem mieć stąd pieczątkę. Z plebani akurat spieszył ksiądz na mszę. Pozdrowił mnie i powiedział, że jak poczekam pół godziny, to on idzie na cmentarz, a tu przyjdzie proboszcz. Poczekałem, w międzyczasie posilając się twarożkiem z pobliskiego sklepu.
  - Pielgrzym?
  - Pielgrzym.
Proboszcz podstemplował, podpisał i uścisnął mi dłoń (tak jak wczoraj ksiądz w Kępie Polskiej).


Z Imielnicy do Płocka właściwego droga jeszcze bardzo daleka. Przez zalane słońcem osiedle domków jednorodzinnych, skrajem lasoparku (tam gdzieś zgubiłem szlak), po skarpie w dół na teren stepowy z rzadkimi sosenkami, przecięcie szosy, znowu obszerny, pagórkowaty, rzadki las (przerwa na opalanie się) i nad brzeg Wisły. Teraz już wiedziałem, że trafię do katedry, tylko nie przypuszczałem, że zajmie mi to ze dwie godziny albo dłużej. Po drodze największy w Płocku most (przejście pod), kawałek drogą krajową... 

Wreszcie jezdnia się oddala, a moja dróżka ze szlakiem turystycznym obchodzi skarpę. Modne się robią w Polsce domy parterowe - za to rozłożyste, otoczone szerokim terenem, zwykle częściowo obsianym trawą a częściowo wyżwirowanym albo wybetonowanym. Ten na szczycie skarpy szczególnie okazały i w ciekawym, futurystycznym kształcie. Droga obchodzi dookoła zaokrąglone narożniki kamiennego parkanu. Brama otwarta, zajeżdżają coraz to nowe drogie samochody, kilku mężczyzn rozmawia na skarpie. Zjazd elity?

Krętą, wąską drogą pod okapem z koron niskich drzew. Przypomina mi las bukszpanowy na początku Camino Frances. Ach, te ptaki! Nad moją głową, ale ciągle nieco z przodu, jakby mnie prowadziły. Jedno- czy dwutorowa linia kolejowa (właśnie przejeżdżał pociąg towarowy o 37 wagonach) o kilka cmentarzy (od wojskowego przez prawosławny po mariawicki - Płock był jednym z najważniejszych ośrodków tego obrządku), zoo... Niech was nie zwiedzie tablica "Płock" za Borowiczkami. Do centrum dawnej stolicy Mazowsza jeszcze hen, hen!

Jeszcze kawałek, i znienacka ukazuje się najpierw jeden zabytkowy kościół (nie piszę teraz o tej cerkwi, co obok na zdjęciu). Z kościoła wychodzą "komuniści" z rodzinami, żywo komentując uroczystość. Na placu po drugiej stronie coś jak słynny pomnik powstańców śląskich. I wreszcie jest katedra. Ale najpierw popędzę rozejrzeć za czymś do jedzenia i napić się kawy. Należy mi się! Trafiam do kawiarni super-klimatycznej i pełnej zakamarków. Przytulny wystrój. Jest nawet kącik dla dzieci w osobnym pokoju, z wielkimi poduchami. W łazience przewijak... To się nazywa lokal przyjazny dzieciom. A klozet w koedukacyjnym WC wita dziewczyny napisem: "Cześć, śliczna!" Mimo to, kawiarnia świeci pustkami. Ale pewnie inaczej jest w wieczory piątkowe i w weekendy. Kawa krzepiąca, w grubej, trzymającej ciepło filiżance. Gdy po chwili dodaję, że chciałbym do niej bitej śmietany, dziewczyny dają mi jej za darmo!

Katedra jest w remoncie. Fotografuję tylko od tyłu, obchodzę. Po pieczątkę zgłoszę się na starcie kolejnego etapu. Po drodze do autobusu falafel. Już zapłaciłem kartą, słyszę, że trzeba poczekać.
 - Ile?
 - Jakieś 20 minut...
 - ?!?!!
W życiu nie czekałem tyle na falafela. Ale skoro już zapłaciłem, nie pozostaje mi nic innego jak poczekać, pooglądać teledyski na olbrzymim ekranie. I dać odpocząć plecom.
Na ulicy Tumskiej
Długie czekanie na autobus. I niepewne, bo jak informuje mnie "ziomal" w bluzie z napisem "Brasil", trzy ostatnie nie przyjechały.
 - w "Pitbullu" to nieprawdę pokazali - informuje mnie. - Ja byłem z Mokotowa...

Co z tym autobusem? Czy ktoś poza nami dwoma tu jedzie do Warszawy? Na szczęście - tak: para młodych (on z dredami, ona - w sam raz pasująca wyglądem do niego: luzacy i twardziele w jednym). Jeszcze jeden pan... Podjeżdża jakiś autobus. Podbiegam zapytać. Zaraz będzie. Z Kołobrzegu. Już jest na dworcu PKP (w Płocku są dwa "dworce" autobusowe; na tym na Jachowicza nieraz nie ma pewności czy coś podjedzie...). Rzeczywiście: jest autobus. Pośpieszny, a bilety tańsze niż w osobowych z Warszawy.

Jedno mnie niepokoi: w okolicy katedry żadnego znaku szlaku jakubowego. Jak ja pójdę dalej, do Dobrzynia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz