sobota, 22 września 2018

Etap E27: La Portela - O Cebreiro - Fonfria




Dzień, w którym wchodzimy do Galicji, spotykamy rodaków i od tej pory nie idziemy już tylko we dwójkę.






Mimo wczesnego wstania, znowu nie udaje nam się wyjść przed ósmą. A jeszcze kawka w barze (miła niespodzianka: okazało się, że za dużą T. płaci tylko 1,50 - byłbym sam taką wziął, widocznie wczoraj źle usłyszałem cenę).
Dom obfitości. Gdy się zbliżamy, zza drewnianych drzwi dobiega "ii-ooo!!". Tego odgłosu nie da się z niczym pomylić. Tu mieszka osiołek, którego słyszeliśmy i wczoraj przed zmierzchem.

Kościółek albo kaplica w La Portela de V.


Ptaszyny jeszcze rozśpiewane. Jest ładnie, z tym, że krajobraz "wzbogaca" autostrada nad naszymi głowami. 




Ambasmestas. Trzy czy cztery schroniska (plus hotel) w jednej wsi niedaleko La Porteli - a myśmy się tak napinali! M.in. półwegetariańskie "El Pescadsor" (pewnie miejscowa wymowa), z ekologicznym ogródkiem. W innym miejscu serownia - lokalny wyrób kozich serów. Górskie klimaty ... żeby nie ta autostrada!
"Casa El Pescadsor"






A my w górę potoku - tu mniej rwącego, ale nadal szumnego. Choć już po 9-ej, sklepy pozamykane, nawet jeśli napisane "Otwarte". Na górze po lewej zamek. T. twierdzi, że w ruinie. Może ja słabiej widzę, ale na mnie robi imponujące wrażenie.
Hiszpańskie wiejskie cmentarze - duża oszczędność miejsca: pionowa ściana, katakumby - czy też miejsca na urny - jedna na drugiej. W wielu wsiach widzieliśmy napis "Tanatorio". Wiedziałem, że to coś związanego ze śmiercią, ale co konkretnie? Kostnica? Krematorium? A może rzeźnia? (ale to przecież ma inną nazwę). Dopiero po powrocie do domu sprawdziłem. Jednak kostnica - albo, bardziej elegancko, "dom pogrzebowy". No, u nas nie do pomyślenia, żeby drogowskaz do takiego miejsca należał do najbardziej rzucających się w oczy...

Dzwonią zwierzęta na pastwisku w dolinie.

Niebawem docieramy do Vega de Valcarce. Rekomendowana meta etapu - maleńka mieścina, właściwie wieś.


Stragan ze świeżymi, wyciskanymi przy kliencie sokami. Idealna kompozycja = pomarańcze + arbuz. W gratisie, do pogryzania dostajemy mieszankę ziarenek - coś jak "mieszanka studencka", tylko jeszcze bogatsze. W sprzedaży są też słodycze z ekologicznych składników. Po prostu wypas!


W Ruitelán przed dwoma domami taki sam napis: Vendo miel - Sprzedaż miodu.


Krajobraz górski ...z autostradą




Po jakiejś godzinie mijamy... Las Herrerías. Jeszcze raz uważnie zaglądam do Michelina. Okazuje się, że są dwie miejscowości o tej nazwie - jedna przed a druga za Vega de Valcarce. W tej drugiej są schroniska. Zachodzimy do "El Capricho de Josana" na drugie śniadanie. Ogólnie, jest okropnie drogo (np. tortilla czy kanapki), ale nie wszystko. Za 1,20 € dostaniesz dwie przyzwoitego rozmiaru grzanki z rozgniecionym pomidorem (i oczywiście oliwą) - typowe hiszpańskie śniadanie. W otwartym oknie zamknięta klatka z kanarkiem. To także typowo hiszpańskie. Gra telewizor. A za oknem niesamowite góry.




O 11:00 wyruszamy - w górę! Jaaasne słońce.
Drzewko marzeń

Za chwilę kolejne "coś" - sklepik-nie sklepik międzynarodowej grupy Project Brigid. Ręcznie pisane afisze zapraszają na zaplanowane na dziś darmowe warsztaty przytulania i muzyki. Oczywiście, przytulić się z wolontariuszką można. Jak i pogadać o Projekcie. Jak i nabyć coś ładnego lub smacznego i eko. Cena - tylko sugerowana (na zielono), plus informacja o koszcie, za jaki sami to nabyli (na czerwono). Wrzucasz jednak, ile chcesz. A "pieczątkę" w paszporcie pielgrzyma robi się samemu, przygotowanymi w tym celu farbami i pędzelkami. Nie jest to może najładniejsza pieczątka w moim credencial-u, ale najbardziej kolorowa i przez to oryginalna. Nieopodal rozlegają się dźwięki amerykańskich skrzypiec, a później ukulele. Tych pielgrzymów-muzyków będziemy jeszcze nieraz spotykać. Oprócz pieczątki, wynoszę tabliczkę ekologicznej gorzkiej czekolady. Będzie w sam raz na górskie etapy.







Teraz szlak wznosi się węższą, górską dróżką, zakosami przez las prześwietlony słońcem. Trzeba uważać na strzałki. Na rozstajach są w dwie strony. Która nowsza i wyraźniejsza? Jedna droga wiedzie ku pastwisku, druga ku gospodarstwom. Za zakrętem okazuje się, że to był dobry wybór. We wsi kilka ujęć wody pitnej. Warto się teraz zaopatrzyć, bo wyżej w górach nie ma tyle strumieni co w naszych.



Zastanawia mnie, że im wyżej szlak jakubowy się wznosi, tym więcej spotykamy schronisk wegetariańskich. Teresa, która niedawno była w Nepalu, mówi, że tam od pewnej wysokości jest po prostu "strefa wegetariańska". Tyle w temacie "Mięso daje siłę".



Dziś spotykamy wielu pielgrzymów, w tym zaskakująco dużo hiszpańskojęzycznych. Posilamy się na jednym z zakrętów drogi, mija nas kilka par i grup, w tym "pociąg". Pan w średnim wieku robi za lokomotywę, do której doczepione są (kijami trekkingowymi) dwa wagoniki płci żeńskiej.
Wszyscy poszli, cisza, tylko cykady czy świerszcze...
Ukazuje się błękitne niebo - co za lazur! I już prawie płasko - łagodnie w górę krętym wąwozikiem. Ostre zapachy ziół i końskich odchodów. Nagle z przeciwka wyłania się grupa jeźdźców na koniach.



W La Laguna wielka tortilla... I rodak z Bielska-Białej. Idzie jednym ciągiem od samego St,-Jean-Pied-de-Port. Miły żar z nieba. Obserwacje nt. termoregulacji: jak mam na sobie koszulkę (bo czasem zdejmuję), to mniej nieznośnie gorąco jest mi w butach. A dzisiaj szlak zdecydowanie nie-sandałowy. Efekt termostatu. Organizm ma takie miejsce, w którym tak jakby mierzy temperaturę i wg tego reguluje poziom wytwarzanego ciepła.

Już odkryta przestrzeń, bez wysokich drzew - tylko zarośla, garrig. Pan narzeka, że ciężko (my - nie), ale pognał szybciej od nas. Może to kwestia tego, ile presji człowiek sam na siebie wywiera.


Udało się!



O Cebreiro (a nie O' Cebreiro, jak niektórzy piszą; to nie Irlandia - choć kraj też historycznie celtycki - a O to po prostu galicyjski odpowiednik hiszpańskiego rodzajnika El; po kastylijsku byłoby coś w rodzaju El Cebrero). Doszliśmy do szczytu. Pierwsze kroki w Galicji - i co słyszymy? Oczywiście, gaita, czyli tutejsze dudy. Klimat jak w Szkocji. Pamiątka celtyckiego rodowodu tej krainy i narodu. Jestem trochę niespokojny. Może tu w każdej miejscowości będziemy to słyszeć? Nie mam nic przeciwko dudziarstwu, ale z umiarem...
(Moje obawy okazały się płonne: następne gajdy usłyszałem dopiero w Santiago, i było to dla mnie jak fanfara z okazji szczęśliwego ukończenia pielgrzymki, i klamra spinająca galicyjską część szlaku)

W O Cebreiro znajduje się grób człowieka, któremu dużo zawdzięczają wszyscy współcześni pielgrzymi do Santiago. To tutejszy proboszcz był tym, który odrodził ideę pielgrzymowania do legendarnego grobu św. Jakuba apostoła. Pielgrzymki takie, głośne w średniowieczu, w epoce nowożytnej stopniowo zanikły, i dopiero właśnie ks. Elías Valiña miał wizję ich odrodzenia, i to on oznakował pierwsze szlaki żółtą strzałką, spotykaną dziś w całej Europie, w tym w naszym kraju. Potem ideę podchwycił i dał jej wiatru w żagle papież Jan Paweł II, a nimbem cudowności otoczył ją także Paulo Coelho. Spotkałem wielu, których to właśnie on swoją książką "Pielgrzym" zainspirował do pielgrzymki do Santiago. Można się boczyć, że wydziwiał, że bez mocnych podstaw zaprawił wszystko magią, ale to właśnie magia jego pisarstwa rozbudziła wyobraźnię wielu, którzy potem rozpoczęli tu przygodę swojego życia i zmienili na nie pogląd.


Dzięki panu z Polski dowiedzieliśmy się o grobie zasłużonego księdza, no i nie przegapiliśmy litej tablicy-mapy z naniesionymi szlakami Św. Jakuba w Europie. Jest nawet zaznaczony Piotrków Trybunalski (wyjątkowo, pod niemiecką nazwą Petrikau), ale przebieg szlaków w Polsce - w większości wyssany z palca. Grunt, że robi miłe wrażenie.

Pomnik kobiety-pielgrzyma. Z takim plecaczkiem to można wędrować...


Spotykamy też kolejnych Polaków - starszego pana ze Śląska i warszawiankę z Monachium, Beatę. Ona zaczyna pielgrzymkę właśnie tutaj. Jest dobrze przygotowana, ale chętnie przejdzie te pierwsze kilometry w towarzystwie. Czemu nie? Nie zraża jej to, że musi czekać, aż obskoczymy dwa miejscowe sklepy (już wiemy, że to gratka, która nie zdarza się gdzie bądź) oraz kościół - trza wszak z tego ważnego punktu na Camino mieć jakąś pieczątkę!
Charakterystyczny galicyjski spichlerz z kamienia

Kościół Santa Maria La Real w O Cebreiro

Wchodząc do kościoła, znów słyszę gajdy. Po chwili jednak cichną, a za to rozlega się cichy śpiew mnichów. Z nagrania, oczywiście. Kościół przestronny i bardzo kamienny, chyba romański, choć już wyraźnie nawowy (a nie rotundowy). Wchodzi jakaś grupa ludzi w jednolitych strojach, idą pewnym krokiem do ołtarza. Ale to raczej nie księża, może jakieś bractwo. Wychodzę, zanim zaczną coś odprawiać. Dziewczyny czekają.

Beata zwolniła się z pracy, choć chcieli ją zatrzymać, i robi sobie wymarzony rok przerwy na podróże po świecie. Potem stwierdzi, co dalej. Teraz tu, później do na pół roku do Afryki, na drugie pół - do Ameryki Południowej. Ho ho!
Inny archetyp pielgrzyma: św. Roch, który przerwał wędrówkę, aby pomagać chorym
W wiosce pełnej kurzego nawozu, przy wodopoju, dziewczyny poszły przodem, a ja zostałem, żeby uzupełnić zapas wody, przebrać się, coś poprawić... Nie dane mi jednak było je dogonić, bo po dziesięciu minutach zorientowałem się, że gdzieś na tym postoju zostawiłem okulary. Bez nich trudno cokolwiek przeczytać. Wracam. Są! Akcja udana. Gonię peleton, ale dzięki temu, mam cenne chwile w samotności. A z tą gonitwą nie ma co przesadzać. Pójdę w swoim tempie. Nocleg zarezerwowany, dziewczyny wiedzą, jak się nazywa miejscowość ze schroniskiem... Jeszcze przełęcz, wyższa niż O Cebreiro, a dalej wzdłuż mało uczęszczanej szosy, i mogę już spokojnie zachwycać się galicyjskimi rolling hills, jak to określił bielski poliglota. Roślinność jak w El Bierzo, tylko jeszcze bujniejsza. I chyba po raz pierwszy spostrzegam ostrokrzewy. Słońca już nie widać, oświetla tylko odległe pasmo wzgórz. Znowu, jak w Pirenejach, bardzo wysokie paprocie.


Jeśli chodzi o wioski, jest wyraźnie biedniej. I inaczej. Prostsze domy, a dookoła zielone, słońcem zalane wzgórza. To mogłaby być Bawaria, jak zauważyła Beata w pierwszej wiosce za OC.
  - Tak - zgodziłem się. - Bawaria tak, ale nie Kastylia.



Inny styl. Posępne, przeważnie szare domy z twardego kamienia, szare dachy (łupki!). W ostatnich dniach widzieliśmy sporo domów na sprzedaż. Walących się, tym niemniej malowniczych. Tu także się trafiają takie ruiny, tylko już nie ma znaków "Do sprzedania". Chyba nawet nikt nie próbuje.


Dróżka kamienna, świerszcze, poza tym odgłosów niewiele. Ach, ten zapach ziół! I charakterystyczne, pojedyncze uschłe drzewa czy krzewy o gałęziach grubo pokrytych porostami.

Na przełęczy gwarne bary. Zaraz potem szlak skręca na szosę i ścieżkę wzdłuż niej. Zachodzące słońce jaskrawo błyska mi prosto w oczy. Czy opłaca mi się znowu wyciągać ciemne okulary? Zaraz się przecież schowa za górami.
Góry, jak okiem sięgnąć. Takie, powiedzmy, Bieszczady. Tyle, że szlak idzie teraz szosą. Wszędobylskie, wysokie wrzośce. Każda gałązka takiego może służyć za pokaźnej wielkości wachlarz.



Gasną ostatnie odblaski zaszłego już słońca. Za plecami świeci już księżyc. Cykady coraz głośniejsze. Ciemne zarysy gór na tle pomarańczu przechodzącego w błękit (ktoś nie wierzy, że to możliwe? Chyba nie oglądał zachodu słońca w hiszpańskiej Galicji). I podświetlone smugi kondensacyjne samolotów.



Kilometry mijają, a w krajobrazie wciąż ani śladu ludzkiej siedziby. Dobrze, że noc księżycowa, a droga prosta. W końcu przychodzi SMS od dziewczyn. Dotarły. Czyli ja mam przed sobą pewnie jeszcze z pół godziny marszu.

Wreszcie są światła Fonfría do Camino, które za chwilę okazują się wysokimi, bardzo silnie świecącymi latarniami. O tym, że zbliżam się do wsi, świadczy też coraz mocniejsza woń zwierzęcych odchodów.
Schronisko "A Reboleira" jest już bardzo typowe. Wielka świetlica, jeszcze większe dwie masowe sypialnie (w tym jedna przechodnia). Podobno tu bywają nawet tańce. Dziś jednak, choć to właśnie sobotni wieczór, jest cicho (może: już cicho?) Czyżby tańce skończyły się przed 21:00? Nawet w Polsce potańcówki nie kończą się tak wcześnie, a przecież Hiszpania słynie z nocnego życia. Ale na pielgrzymim szlaku obowiązują inne prawa, więc kto wie?

Gdy pierwszy raz wchodziłem do sypialni, światło jeszcze było zapalone, ale wiele osób już spało. Wracając z łazienki, muszę już sobie przyświecać latarką. Dobrze, że mam ją w tym nowym telefonie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz