czwartek, 20 września 2018

Etap E25: Ponferrada - Camponaraya


Prosto z drogi autobusem z Madrytu, ruszyliśmy na szlak. No, nie całkiem prosto: zajechaliśmy koło 16-ej, ale wyruszyliśmy k. 18-ej, bo najpierw, na moje naleganie, wróciliśmy na starówkę, by się jej lepiej przyjrzeć i zobaczyć słynny "żelazny most" (Pons Ferrata), od którego miasto wzięło nazwę. Ani śladu dawnego mostu - teraz jest tam inny, nowoczesny ale raczej niepozorny. Zaszliśmy jeszcze na centralny plac kościelny. Plebanii nie znaleźliśmy, więc o pieczątkę poprosiliśmy w sklepie z pamiątkami o intrygującej nazwie "La Cueva de la Mora" (Jaskinia Arabki). Jeszcze pokrzepiliśmy się kawą (na jakiś bar kawowy zawsze można liczyć!) Potem wstąpiliśmy na szlak, który szybko oddalił się od głównych ulic i poprowadził nas w górę rwącej rzeki Síl.
Plac kościelny


Ratusz w Ponferradzie


Widok rzeki z mostu będącego spadkobiercą Pons Ferrata

Po lewej rozległy plac zabaw, po prawej skarpa, tuż nad rzeką biegacze. Żałuję, że nie zaopatrzyliśmy się należycie w prowiant. Miasto szybko się kończy, sklepów nigdzie nie ma, a w jedynej restauracji się zwijają, kuchnia już zamknięta. O głodnym i prawie suchym pysku wychodzimy na tereny mało zamieszkałe. Szlak odchodzi od rzeki w lewo i przecina na wskroś jakiś duży dziedziniec klasztorny. W przejściu graffiti; tego w tym mieście dużo.



 Na tyłach dziedzińca kościółek z krzyżem zwieńczonym kaczką albo kurkiem. Na bocznych ścianach piękne malowidła, z których można nawet uczyć się sakralnego śpiewu. Miejscowość się nazywa... Compostella (przez 2 "L").






 Columbrianos. Już na początku wsi kolejny kościół - i charakterystyczny zapach figowców. Wypatruję przysmaku. Owoce dorodne, ale jeszcze niedojrzałe. Teresa jest w domu: jedna z will nazywa się "Casa Teresa". A starszy pan w ogródku wspiął się na drzewo i zrywa granaty - to by też było coś dla mojej towarzyszki!
Cruceiro na skraju miejscowości







Nareszcie jakiś sklep. Ciastkarnia. Trzeba uzupełnić kalorie! Delektujemy się cudami miejscowego cukiernictwa, biorę też miękką, płaską, lekką bułę ("coś w rodzaju croissanta") na zapas. Podziwiamy wiekowy wiąz górski i drewnianą rzeźbę wieśniaczki z córką.






 Przy drodze wśród traw wiesiołki. Horyzont zasłania jakaś sierra, godna tej nazwy - rzeczywiście, grań poszarpana ostro jak piła. W wielu obejściach i na poboczach wielkie mieszkalne caravany, campery czy jak to się tam nazywa. Każdy innego kształtu i kubatury.










Zachód słońca nad górami w oddali. Pod parkanami wysokie krzaki róż - właśnie w pełnym rozkwicie.


Fuentes Nuevas - kolejne cruceiro, tym razem na tyłach garażu. Się ściemnia. Księżyc już dawno wzeszedł. Wieś żyje - tu i tam ludzie spotykają się na pogaduchy. W tutejszych domach zachwycają mnie nieproste kąty; i te dachy z szarych skalnych łupków. Już ciemno - więcej fotografuję oczami. Dynie (i kabaczki) - giganty.

Albergue Naraya (nazwa nieodparcie kojarzy mi się z boską postacią z hinduskich mitów) - nasze pierwsze w tym roku schronisko, 9 € - nie jest źle! Podobnie jak w madryckim hostelu, gdzie spędziliśmy noc po przylocie do Hiszpanii, śmieszne (ale wygodne) podłużne poduszeczki-jaśki. Jesteśmy jednymi z nielicznych gości - sami w 6-osobowym pokoju. Łazienka cudownie czysta.


Poprzedni etap na tej trasie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz