sobota, 15 czerwca 2019

Etap P5D: Warka - Dobieszyn

Na rynku w Warce miły wynalazek: ustawiona przez władze miejskie bramka-prysznic. Dziurki bardzo drobne, dzięki czemu robi się nawilżająco-orzeźwiająca mgiełka. Przy takim słońcu jest to cudowne udogodnienie dla mieszkańców (zwł. dzieci) i wędrowców - takich jak ja czy ci rowerzyści. Spotkaliśmy się już chwilę wcześniej w kawiarni-koronkarni. Kawa tam dobra, bo mocna. Ale którędy mam iść? Gdzie był ten most? Koniec języka za przewodnika - i już wiem, że mam iść w przeciwną stronę niż myślałem. Po raz kolejny więc przechodzę przez bramkę-prysznic. Przyszła mi jeszcze fantazja na lody, ale lodziarnie oblegane - aż tak to mi się nie chce. Orzeźwię się w Pilicy!


Bohater bitwy pod Warką (1656) - "Jak Czarniecki ... po szwedzkim zaborze..."

Czerwiec - słońce - róże...


Zanurzenie w wartkiej, chłodnej lecz nie zimnej rzece, a potem rozgrzany upałem mieszany las na piaskach - czy może być coś cudowniejszego?


Szlak pieszy trochę się gubi, za to szlaki rowerowe - aż trzy do wyboru. I mapa, która ten wybór może ułatwić. Decyduję się na zielony, prawie że najkrótsza droga - potem tylko odbić w lewo w czerwony. Prosty obiad i dalej leśną dróżką. Upał zdaje się coraz większy, już niewiele mogę z siebie zdjąć, ale jakoś ten skwar do wytrzymania. Mikro-cienie, delikatne porywy mikro-wiatru. To stąd, to zowąd ciche przyśpiewy ptaków. I ten zapach!


"H2Owoc" w butelce po wodzie z cytryną zdaje egzamin.
Leśne szlaki doprowadziły mnie do stacji Grabów nad Pilicą, potem nieuczęszczane asfaltówka (oznakowana żółtymi strzałkami!) - do wsi, która dała jej nazwę. Nb. nawet stacja, nie mówiąc o wsi, jest od Pilicy oddalona o dobrych parę kilometrów.


Stamtąd kieruję się ku Brzozówce, mając nadzieję po drodze zobaczyć "cepeen" i kupić wreszcie jakiś jogurt i chusteczki. Katar mi nie dokucza (no, teraz dopiero pociągnąłem nosem), ale gdyby przyszło się wypróżniać w lesie...
Na stacji benzynowej woda (tania!) a przy "cepeenie" (w rzeczywistości stacja prywatna) niziutko przystrzyżony trawniczek. Co tu gadać, cieszy mnie ta (dostępna dla wszystkich) odrobina cywilizacji. Niepoprawna miejska dusza!



Kawałek szosą, potem przed kościołem przystrojonym flagami (chyba na okoliczność Parafiady) boczną drogą do wsi Brzozówka. Jest cudnie, gorąco i lekki wietrzyk, chór ptaków. Tylko asfalt się zamienia w ciekłą smołę.





Teraz szlaki, włącznie z jakubowym, skręcają w piaszczystą drogę leśną w stronę Strzyżyny. Plaża na drodze!


Od drogi odchodzi, inna droga, ukosem w prawo - i znowu, jak tyle już razy na moich polskich szlakach, znaki szlaków ktoś umieścił dokładnie pomiędzy drogami. Zgaduj zgadula! Jest nawet drogowskaz PTTK - co z tego, skoro też pomiędzy? Ustawiony równolegle do jednej drogi, ale widoczny bardziej z drugiej. Co autor miał na myśli? Znaki czerwony i czarny jeden nad drugim, bez żadnych strzałek. Chcę iść czarnym, idę jednak czerwonym, bo czarnego dalej nie widzę ani na jednej drodze, ani na drugiej!
Możliwe, że pobłądzę, ale wracać się już nie chcę, a zapytać nie ma kogo. Może tych mrówek, co mnie obłażą? - piaszczysta droga okazała się jednym wielkim mrowiskiem. Ale dookoła las, ptaki, słońce, wietrzyk - co tu narzekać?


W końcu spotkanie z jadącym z naprzeciwka rowerzystą.
- Jadę dobrze do Warki?
- Chyba tak. Stamtąd idę... A do Strzyżyny tędy dojdę?
- Nie jestem pewien. Do Dobieszyna, na pewno.
- Ano, to w porządku. W sumie to tam właśnie chcę iść.


Las, łąki. Zacisze. I upał. Choć słońce już coraz niżej, cień dwa razy dłuższy ode mnie. Zjeść - niekoniecznie, ale napić się trzeba. Odkręcam butelkę i żłopię jak smok wawelski: chyba mi się chciało pić!




Do wsi Strzyżyna jednak doszedłem. Tam miły starszy pan poradził mi iść na Augustów. Azymut początkowo się zgadza - wciąż na południe, choć szlak gdzieś zgubiłem. Pewnie tam pod lasem, coś majaczyło na odległym drzewie - przy drodze wśród pól nie było nic. Najpierw są Budy Augustowskie. Ogródek przydomowy nieogrodzony, dochodzi do drogi. Trawnik jednak ostrzyżony, lecz na obrzeżach kępy kwiatów, także polnych, które wyrosły pewnie samorzutnie, ale pozwolono im zostać.


Wciąż bardzo ciepło, choć czuć, że już chłodniej. I parno. Jak rzadko, cały lepię się od potu.
Ciągnik wyjeżdża, brama zamyka się sama... XXI wiek!
Kto pyta, ponoć nie błądzi. Ale miejscowi są w kłopocie, kiedy pytam, jak dojść do Dobieszyna. A to przecież nie więcej jak 10 km (mam nadzieję, że mniej). Najpierw każdy zaznacza, że można dojechać. Autobusem kolejowej komunikacji zastępczej. Ale dojść?
- Tamtą drogą [na zachód, może nawet płn.-zach.] do skrzyżowania równorzędnego, tam w lewo za tory...
Zdziwiłem się. Cały czas szedłem po tej, wschodniej stronie torów. Ale do Dobieszyna podobno tamtędy lepiej.


Doszedłem, zgodnie ze wskazówkami, do torów. Zaraz za torami budynek z otwartą bramą, przed nim kilku mężczyzn i chłopców. Na górze coś, co mogło kiedyś być szyldem, tylko całkiem wyblakło.
- Czy to sklep? - pytam chłopaków. Okazało się, że tak. A więc chusteczki (w Grabowie zapomniałem kupić), jeszcze jeden jogurt i "H2Owoc". Przy następnym sklepie dostaję wskazówki, jak do Dobieszyna (skoro uparłem się, że nie autobusem).  Jednak będę szedł wzdłuż torów!


Na nasypie tor zatarasowany wyłączonym pociągiem (pantograf opuszczony). Za nim dwa następne. Słońce nisko nad lasem, ale wciąż gorąco i parno. Od ścian domów odbijają się echem radosne dźwięki disco polo. Młodzież się bawi. No, przecież sobota! A disco polo to mainstream muzyki. Muzyki ludzi bezproblemowych - a przynajmniej starających się takimi być. Takie swojskie "Sunshine Reggae".



Długi marsz (w końcu też szybki) drogą z białego tłucznia, wzdłuż jedynego toru, nieużywanego (zdjęta sieć trakcyjna. Przeszedłem tak z pięć, sześć kilometrów, a stacji Dobieszyn nie widać, tylko lasy i ta biała droga, która nagle się kończy, dochodząc do szosy. Przecina tor i otaczającą go podłużną polanę ukosem, więc założyłem, że jak pójdę nieco na południe, to będzie od niej odchodził jakiś dojazd do stacji. Nawet nie musiał. Sam tor zbliżył się do szosy (albo vice versa), i w końcu, już po zmroku, ok. 21.40, ukazał mi sę budynek stacyjny. A na przystanku naprzeciwko, mężczyzna pracujący, co żadnej pracy się nie boi - oprócz historii swojego życia zawodowego, ofiarował mi informację praktyczną i budzącą nadzieję: na pewno jeszcze dzisiaj będą jakieś autobusy komunikacji zastępczej! W końcu znalazłem tablicę z rozkładem, i okazało się, że będzie już tylko jeden - za 20 minut. Czyż to się nie nazywa szczęście?


Autobus, długimi zakrętami przez noc, dowiózł mnie i współpasażera do stacji Strzyżyna, gdzie już czekał pociąg do Warszawy, co prawda na maszynistę trzeba było poczekać. Ale ruszył, prawie bez opóźnienia. Za Warką mogłem jeszcze popodziwiać nocny krajobraz, bo w pociągu zgasły wszystkie światła. Pociąg stanął na najbliższej stacji i nie było jasne, czy nie przyjdzie nam w nim spędzić nocy. Grunt, że dach nad głową! Opatrzność była jednak łaskawsza... Ale to opowieść na inną okazję.




Następny etap na tej trasie




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz