sobota, 14 marca 2020

Etap P6D: Dobieszyn - Brzóza



Mieliśmy dziś iść we dwoje. Noclegi zarezerwowane, ostatnie pakowanie... W ostatniej chwili okazało się, że moja niedoszła towarzyszka nie może jechać. A ja? Nic mnie nie trzyma, a droga wzywa. W puszczy na pewno zdrowiej niż w mieście.



Autobus komunikacji zastępczej KM. Kierowca żartuje z konduktorką i jednym z pasażerów (którego daremnie starał się „wygonić” gdzieś do tyłu) na temat epidemii. Uzgadniają też, co to znaczy w tej sytuacji zachować rozsądek.

Na niebie kłębiaste chmury, między nimi przeważnie wygląda słońce. Budzi się we mnie czysta radość, że znów jestem na pielgrzymim szlaku. Ubrany bardzo ciepło (cebulka do 5 warstw). Jest słonecznie, ale zimno i mocno wieje, toteż idę bardziej żwawo niż zwykle. Po obu stronach drogi laski. Inaczej szumią brzozy, inaczej sosnowy młodnik. Sosny i brzozy wszędzie mi towarzyszą. Idę przez dwie części Kolonii Sielce. Wiatr i szczekanie psów – jedyne odgłosy. W nogach – spokój.






Las na piachach. W piachu koło drogi – okopy albo wykopy, zwolna kolonizowane przez młode sosenki. Zaczynają szczebiotać ptaki, jakby nieśmiało. Z oddali coś odpowiada krakaniem, a we wsi za moimi plecami – szczekaniem. Nad polami pierwsze w tym roku skowronki.


Charakterystyczny element wielu tutejszych gospodarstw
Śmiesznie może wyglądać mój plecaczek z przytroczonymi kalesonami. Po prostu nie zmieściły się w środku, po brzegi wypełniony prowiantem – liczyłem się z tym, że dziś ani jutro nie będzie gdzie kupić cokolwiek do jedzenia. Jeszcze z boku zwisała kiść bananów, ale trzy się urwały – nawet nie zauważyłem – a dwa zjadłem, bo jeden się całkiem rozgniótł.



Sterta ściętych gałęzi świetnie spełnia rolę stołu obiadowego, i to z uchwytami, żeby mi nie zwiało kubka z herbatą (imbir grzeje), pojemniczków z falafelami i humusem, pomidorkami i orzeszkami. Pożytecznie to urządzone – dziękuję!



Las nie całkiem czarno-blady. Nie tylko sosny się zielenią, ale i mchy oraz trawa, co w tym roku pewnie wcale nie zmarzła, nie uschła. Przez mech i zeszłoroczną trawę przebijają się strzeliste nowe źdźbła. Na zakręcie szlaku kapliczka: Dziewica w kwiatach.
Herb gminny w miejscowości Miejska Dąbrowa






Do Bobrownik droga prosta, ale dalej... Na rozstaju trudna decyzja: Asfalt tylko w prawo i w lewo – którędy bliżej do przeprawy? Pytam Siły Wyższej, zamykam oczy. Widzę drogę prawie na wprost. Ale według mapy, tam nie ma nawet ścieżki! Otwieram oczy, rzucam patykiem – znowu wychodzi ani w prawo, ani w lewo, tylko na wprost. Prawie na wprost jest krzyż, za krzyżem faktycznie – droga polna. Tam mnie znaki prowadzą => tak idę.

Doszedłem do malowniczego Starorzeca, zagospodarowanego przez bobry (nie darmo więc nazwa wsi Bobrowniki).
Długo błądziłem, szukając możliwości przejścia. Chciałem nawet po bobrzej grobli, ale nie było jak tam dotrzeć suchą stopą. I tak zamoczyłem nogi, bo buty już rozłażą mi się w szwach. Wycofałem się na suchszy ląd i nadal rozglądałem się za mostkiem albo kładką – na próżno. Tymczasem słońce zaszło. W końcu trafiłem na ujeżdżoną polną drogę, miejscami ledwie widoczną wśród pól i podmokłych łąk.


W pewnym momencie rozległ się nad polem krzyk ptaka, jakby żurawia. Ja idę, a on z boku krzyczy i krzyczy. Brzmi to prawie jak moje imię.
  – O co ci chodzi? Mam iść w twoją stronę? Ale to by mnie oddaliło od rzeki, przez którą chcę się przeprawić! - zignorowałem krzykacza, brnę dzielnie naprzód.

Droga obiecująco zmierza w kierunku świateł na drugim brzegu, nawet dość bliskich... A potem tak samo się od nich oddala, w stronę świateł po stronie lądowej. Kurka wodna! N

a rozwidleniu skręciłem w stronę świateł. Już wkrótce pierwszy dom. W oświetlonej sieni młodzi ludzie. Zacząłem machać latarką. Wyszła dziewczyna, potem chłopak. Zapytałem o mostek.

  – Tak, jest kawałek stąd. Musi pan tędy do rzeki, potem w lewo... – pokazali mi dokładnie kierunek, z którego przyszedłem. Nie dowierzałem, przedstawili mi na mapie we smartfonie. Okazało się, że muszę się cofnąć tą samą drogą, i trafię na most. Trafiłem. W tę stronę błąkałem się półtorej godziny, z powrotem trafiłem w pół. Most jak byk – jak mogłem go przeoczyć?! A żurawie tak nalegały!


Za mostem niedaleko zaczyna się wieś Brzóza. Minęła jednak jeszcze blisko godzina, zanim przeszedłem przez większość wsi i trafiłem do agroturystyki. We wsi latarnie, ale nie wszędzie – na leśnych odcinkach, podobnie jak wcześniej nad rzeką, bardzo przydała się latarka w telefonie. Grunt, że nie zmarzłem, mam co jeść i gdzie spać (gospodyni dobrze nagrzała pokój!) – i jeszcze ciepły prysznic.



Pouczająca ta dzisiejsza przygoda. Tak też może być z praktyką duchową. Lub np. z nauką śpiewu. Możesz samemu długo męczyć się, szukać i nie znajdować, a wystarczy, że trafisz na dobrego nauczyciela, kogoś kto wskaże ci drogę – i proszę: są wyniki!


Poprzedni etap na tej trasie















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz