Mieliśmy dziś iść we dwoje. Noclegi zarezerwowane, ostatnie pakowanie... W ostatniej chwili okazało się, że moja niedoszła towarzyszka nie może jechać. A ja? Nic mnie nie trzyma, a droga wzywa. W puszczy na pewno zdrowiej niż w mieście.
Autobus
komunikacji zastępczej KM. Kierowca żartuje
z konduktorką i jednym z pasażerów (którego daremnie starał się
„wygonić” gdzieś do tyłu) na temat epidemii. Uzgadniają też,
co to znaczy w tej sytuacji zachować rozsądek.
Na
niebie kłębiaste chmury, między nimi przeważnie wygląda
słońce. Budzi
się we mnie czysta radość, że znów jestem na pielgrzymim szlaku.
Ubrany bardzo ciepło (cebulka do 5 warstw). Jest
słonecznie, ale zimno i mocno wieje, toteż idę bardziej żwawo niż
zwykle. Po
obu stronach drogi laski. Inaczej szumią
brzozy, inaczej sosnowy młodnik. Sosny i brzozy wszędzie mi
towarzyszą. Idę
przez dwie części Kolonii Sielce. Wiatr i szczekanie psów –
jedyne odgłosy. W nogach – spokój.
Las na piachach. W piachu koło drogi – okopy albo wykopy, zwolna kolonizowane przez młode sosenki. Zaczynają szczebiotać ptaki, jakby nieśmiało. Z oddali coś odpowiada krakaniem, a we wsi za moimi plecami – szczekaniem. Nad polami pierwsze w tym roku skowronki.
Charakterystyczny element wielu tutejszych gospodarstw |
Sterta
ściętych gałęzi świetnie spełnia rolę stołu obiadowego, i to
z uchwytami, żeby mi nie zwiało kubka z herbatą (imbir grzeje),
pojemniczków z falafelami i humusem, pomidorkami i orzeszkami.
Pożytecznie to urządzone – dziękuję!
Las nie całkiem czarno-blady. Nie tylko sosny się zielenią, ale i mchy oraz trawa, co w tym roku pewnie wcale nie zmarzła, nie uschła. Przez mech i zeszłoroczną trawę przebijają się strzeliste nowe źdźbła. Na zakręcie szlaku kapliczka: Dziewica w kwiatach.
Herb gminny w miejscowości Miejska Dąbrowa |
Do
Bobrownik droga prosta, ale dalej... Na
rozstaju trudna decyzja: Asfalt tylko w prawo i w lewo – którędy
bliżej do przeprawy? Pytam Siły Wyższej, zamykam oczy. Widzę
drogę prawie na wprost. Ale według mapy, tam nie ma nawet ścieżki!
Otwieram oczy, rzucam patykiem – znowu wychodzi ani w prawo, ani w
lewo, tylko na wprost. Prawie na wprost jest krzyż, za
krzyżem faktycznie – droga polna. Tam
mnie znaki prowadzą => tak idę.
Doszedłem
do malowniczego Starorzeca, zagospodarowanego przez bobry (nie darmo
więc nazwa wsi Bobrowniki).
Długo błądziłem, szukając możliwości przejścia. Chciałem nawet po bobrzej grobli, ale nie było jak tam dotrzeć suchą stopą. I tak zamoczyłem nogi, bo buty już rozłażą mi się w szwach. Wycofałem się na suchszy ląd i nadal rozglądałem się za mostkiem albo kładką – na próżno. Tymczasem słońce zaszło. W końcu trafiłem na ujeżdżoną polną drogę, miejscami ledwie widoczną wśród pól i podmokłych łąk.
Długo błądziłem, szukając możliwości przejścia. Chciałem nawet po bobrzej grobli, ale nie było jak tam dotrzeć suchą stopą. I tak zamoczyłem nogi, bo buty już rozłażą mi się w szwach. Wycofałem się na suchszy ląd i nadal rozglądałem się za mostkiem albo kładką – na próżno. Tymczasem słońce zaszło. W końcu trafiłem na ujeżdżoną polną drogę, miejscami ledwie widoczną wśród pól i podmokłych łąk.
W
pewnym momencie rozległ się nad polem krzyk ptaka,
jakby żurawia. Ja idę, a on z boku krzyczy i krzyczy. Brzmi to
prawie jak moje imię.
–
O co ci chodzi? Mam iść w twoją stronę? Ale to by mnie oddaliło
od rzeki, przez którą chcę się przeprawić! - zignorowałem krzykacza, brnę dzielnie naprzód.
Droga
obiecująco zmierza w kierunku świateł na drugim brzegu, nawet dość
bliskich... A potem tak samo się od nich oddala, w stronę świateł
po stronie lądowej. Kurka wodna! N
a
rozwidleniu skręciłem w stronę świateł. Już wkrótce pierwszy
dom. W oświetlonej sieni młodzi ludzie. Zacząłem machać latarką.
Wyszła dziewczyna, potem chłopak. Zapytałem o mostek.
–
Tak, jest kawałek stąd. Musi pan tędy do rzeki, potem w lewo... –
pokazali mi dokładnie kierunek, z którego przyszedłem. Nie
dowierzałem, przedstawili mi na mapie we smartfonie. Okazało się,
że muszę się cofnąć tą samą drogą, i trafię na most.
Trafiłem. W tę stronę błąkałem się półtorej godziny, z
powrotem trafiłem w pół. Most jak byk – jak mogłem go
przeoczyć?! A żurawie tak nalegały!
Za
mostem niedaleko zaczyna się wieś Brzóza.
Minęła jednak jeszcze blisko godzina, zanim przeszedłem przez
większość wsi i trafiłem do agroturystyki. We wsi latarnie, ale
nie wszędzie – na leśnych odcinkach, podobnie jak wcześniej nad
rzeką, bardzo przydała się latarka w telefonie. Grunt,
że nie zmarzłem, mam co jeść i gdzie spać (gospodyni dobrze nagrzała pokój!) – i jeszcze ciepły
prysznic.
Pouczająca
ta dzisiejsza przygoda. Tak też może być z praktyką duchową. Lub
np. z nauką śpiewu. Możesz samemu długo męczyć się, szukać i
nie znajdować, a wystarczy, że trafisz na dobrego nauczyciela,
kogoś kto wskaże ci drogę – i proszę: są wyniki!
Poprzedni etap na tej trasie
Poprzedni etap na tej trasie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz