niedziela, 8 maja 2022

Etap P$-1E: Kobyłka-Ossów - Warszawa (Wschodnia)


Świat, jaki znamy, chyba właśnie się kończy. Moje ciało też sygnalizuje, że nie da się dalej bez głębokich zmian w sposobie życia. A inny wciąż trudno mi sobie choćby wyobrazić. Czy w tej sytuacji ma sens moje dalsze niedzielne pielgrzymowanie? A jednak Droga ciągle mnie woła, i ciągle chce mi się opisywać piękno tej drogi i piękno i dziwność Życia. Więc znowu idę... i piszę.

Wygrzebywanie się z domu zajęło mi (jak często bywa) nieprawdopodobnie dużo czasu. A myślałby kto, że jak wstaję o siódmej, to o jedenastej będę już gdzieś daleko. Dzień może być za krótki, aby dojść do końca szlaku, czyli do Archikatedry… Ale trudno, jak już będę w Warszawie, to mogę w każdej chwili przerwać, a dokończyć innego dnia.

Pochmurno, ale ciepło i sielanka – te ptaszki. Z mozołem odkładam na bok pośpiech i stres, oraz wszystkie „no bo gdyby…”. PKP Kobyłka-Ossów. Mimo chłodnawego powietrza, słońce tak przygrzewa, że rozebrałem się do podkoszulki bez rękawów… plus apaszka i kapelusz. A rano było zachmurzenie całkowite. Stacja jest po przeciwnej stronie osiowej ulicy niż to wskazywał mój Plan Aglomeracji. Mniejsza o to.

Konrad dzwoni, mój kolega z niepełnosprawnością umysłową – drugi raz dzisiaj. Irytuję się, że zawraca mi głowę, a przecież mógłbym to traktować jako przerwę na błogosławieństwo. Mówi mi (przypomina za każdym razem!), że jestem wspaniałym człowiekiem. Toż to piękne nastawienie na drogę. W czym błogosławieństwo takiego Konrada gorsze niż księdza odprawiającego pielgrzymów? Może to Bóg przypomina mi, jak cenny jestem w Jego oczach – mówi mi to ustami kogoś, kto nie wstydzi się takie słowa wypowiadać, i to wciąż od nowa? Dziękuję, Konradzie! 

 


Ulica Nadarzyn (a nie Nadarzyńska) kojarzy mi się z ul. Święty Marcin w Poznaniu. Może podobny źródłosłów.

Uświadamiam sobie prawdopodobną strategię Putina – i to odbiera mi spokój. Tak to jest, jak się pozwala myślom odbiegać od tu i teraz. Takiego pięknego, upalno-słonecznego tu i teraz, pachnącego kwieciem wiśni i dzikiego bzu!



Mało uczęszczanymi drogami dotarłem do zielonego szlaku (ul. Hubala), teraz mogę mu pozwolić się prowadzić.

 

 

Zielonka. Domy jednorodzinne, przeważnie jednopiętrowe (plus suterena), niczym się nie wyróżniające – dobrze znana mi zabudowa podwarszawska. Od czasu do czasu samochód, od czasu do czasu głos ptaka. Pora gdzieś przycupnąć na obiad – a tu na przystankach żadnej ławki. Na szczęście, jest pojemnik na piasek. Dorośli z dziećmi na rowerach. Łoskot przejeżdżającego pociągu.

Koło stacji skręcam w spokojną uliczkę Literacką. Ptak wyśpiewuje arię. Szlak zielony dobiegł końca, teraz idę czerwonym. „Czytam Chopina, Sienkiewicza gram…” - szlak skręca właśnie z Sienkiewicza w Chopina. Ścieżka rowerowa (a może chodnik?). Znów zawiewa słodki zapach kwiecia i słychać ptaki, w tym gruchanie dzikiego gołębia. A teraz Mickiewicza. Literatura, muzyka – i ich synteza, poezja. Bo poezja jest muzykalnym rodzajem literatury.



 

Kaplica Matki Bożej Różańcowej sióstr dominikanek-misjonarek

W końcu ul. Leśna – jak sama nazwa wskazuje, skrajem lasu. Jasnozielonego jak bywa tylko o tej porze roku, przez jakieś dwa miesiące. Wzdłuż szosy, kładką nad torami do Zielonki Bankowej, łączącymi linię białostocką z terespolską. Pięknie poprowadzony ten szlak (kolejowy). Przy szosie stragany ze wczesnymi truskawkami.


Na skraju lasu na wydmach mój popas

 

Na skrzyżowaniu Wyszyńskiego i Piłsudskiego przystające na światłach samochody wysuwają pyski jak wstrzymane stado dzikich zwierząt. A robią tak często, bo krótkie te światła. Czyli szybko przejdę na drugą stronę… Tylko gdzie tu jest przejście? Przeszedłem na przełaj, od wysepki do wysepki, kiedy auta były znów wstrzymane. Teraz wreszcie mogę odejść od szosy, równolegle do linii wysokiego napięcia. Wcale nie jest bezludnie. Co chwila spacerowicze – piesi lub na rowerach.



 

W Ząbkach trafiam na osiedle nowoczesne i optymistyczne, pełne przestrzeni i ciekawych form bloków mieszkalnych. Przed lodziarnią stoi długa kolejka. Odwiedzam przyjaciółkę. Gdy wychodzę po pół godzinie, jest już wyraźnie chłodniej, trzeba się bardziej ubrać.




Po lewej zza zabudowań wciąż wyłania się biało-czerwony komin – chyba elektrociepłowni Kawęczyn. Jeszcze trudno mi przywyknąć do tego, że kierowcy się zatrzymują, jak tylko zbliżam się do przejścia. Czy ja jestem takim VIP-em?

Wychodzę z Ząbek, znowu skrajem lasu rozśpiewanego ptakami. Pnie smukłych sosen rudzieją w chylącym się słońcu. Na Targówek zaprowadzi mnie chyba ta ścieżka rowerowa. Poniżej duże osiedle ogródków działkowych, z domkami pobudowanymi z czego kto mógł. 


Piaszczystą drogę przegradzają resztki kolejowych podkładów. Prawdopodobnie tędy szła kolejka wąskotorowa – albo dojazd do jakiejś fabryki. Od nadchodzących z przeciwka spacerowiczów dochodzi ukraińska mowa. W lesie, oprócz ptasich głosów, pełno śmieci. Ciągle sobie obiecuję, że następnym razem wybiorę się z workami… i ciągle ten następny raz nie jest dziś.


Kwiecie dzikiej jabłoni też pięknie pachnie, a do tego, jest takie dorodne. Za Kanałem Bródnowskim ścieżka wchodzi w las. Ja nie wchodzę, bo chyba już wcześniej miałem odbić w prawo. Teraz krętą drogą przez pole i przysiółek Dotrzyma. Potem jeszcze ze dwa kilometry ruchliwą choć wąską ulicą Swojską (Targówek Fabryczny, ale fabryk nie widać, raczej podmiejska wieś). A później przerwę etap, bo już się ściemnia. Do archikatedry doszedłbym chyba o północy.

Jedyny dziś napotkany znak Szlaku

Po prawej ma być kościół pw. Zmartwychwstania Pańskiego (a więc coś jeszcze na czasie). Przed kościołem kapliczka św. Faustyny, piętro wyżej jej Ukochany.



Pomału robi się miejsko, karmi mnie widok sklepu ze straganem owocowo-warzywnym na parterze kamienicy. Daszek iluminowany lampkami choinkowymi! Domy o nieregularnym rozkładzie okien. Klimatyczne, stare przedmieście. Długim objazdem na drugą stronę nasypu kolejowego, i już miasto na całego. Radzymińska (ta mniejsza, po południowej stronie torów wileńskich). Tu, w mieście, jest wyraźnie cieplej. Po prawej neon hostelu.

 


 

 Ponieważ znowu pomyliłem drogę, pomijam bazylikę przy Kawęczyńskiej i zmierzam przez Szmulowiznę prosto do Dworca Wschodniego.


 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz