Pociąg do Skierniewic, piętrowy, był cudny. A kierownik pociągu sumienny. Jak poprosiłem o bilet do Makowa (czyli już na Koleje Łódzkie, czy jak to się tam nazywa), to poprowadził mnie do swojej kanciapy (w tym pociągu mają takie specjalne, wydzielone przedzialiki), wypisał bilet blankietowy z adnotacją "Dalej" i zapewnił, że w Regio dopłacę tylko różnicę, tj. około złotówki (!).
Pogoda dziś raczej nie słoneczna, na pograniczu deszczu, i trochę chłodniej niż tydzień temu. Szkoda, że nie mam już czapki. Trzeba będzie zawiązać na głowie apaszkę. W końcu rozpadał się deszcz, zmokły mi nogi, a przede wszystkim zmarzły ręce (bo wziąłem te chłodniejsze rękawiczki, i mi przemokły).
Witajcie wśród świętych!
A to już Lipce:
W drodze powrotnej długie czekanie na pociąg w Skierniewicach - schroniłem się w przestronnej kawiarni z grami planszowymi i miejscem zabaw dla dzieci. Na ekranie odmóżdżające teledyski z czarnoskórymi motherfuckerami, otoczonymi wianuszkiem lasek, wdzięczących się, jakby nie interesowało ich nic poza bzykaniem się, ale to nic. "Muzyka" tonie w hałasach baru i zgiełku dzieci, a wystrój knajpki z czerwonymi światłami i dużymi oknami w sumie OK.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz