Na początku drogi same utrudnienia: nie zniechęcił mnie deszcz, za to moje nieprzemakalne buty trekkingowe uwierają nad kostką (bardziej, o dziwo, lewy - dopóki nie zmieniam skarpet na grubsze; wtedy prawy...), serce dawało nieprzyjemne odczucia na początku marszu, i jeszcze potrzeba do WC... Na szczęście, w centrum Nowego Dworu jest szalet miejski; nie wiem, co bardziej mnie zaskoczyło: to, że bezpłatny czy to, że czysty! A co do kondycji - powiedziałem sobie, że idę na luzie, bez ciśnienia, i zaraz zacząłem cieszyć się miasteczkowymi widokami.
Po moście przez Narew. Modlin - twierdza. Mając do wyboru dwa czy trzy szlaki, zdecydowałem z początku iść dołem, brzegiem rzeki. Świat ma inny wygląd niż niespełna dwa tygodnie temu. Trawa soczystozielona, drzewa też już zaczynają się zielenić. No i oczywiście ptaki odezwały się, jak tylko przestało padać.
Drzewa, które kiełkują na brzegu rzeki lub w pobliżu, ryzykują to, że po pewnym czasie się pochylą i będą wykonywać karkołomne ewolucje, aby się utrzymać i rosnąć do góry, na ile się da. Podziwiam popadające w ruinę zabudowania, kiedy zza pleców owiewa mnie zapach kwitnącego już drzewa owocowego albo "czarnego" bzu.
Podziwiam twierdzę od strony brzegu. Potem wspinam się na skarpę. Na murze koszarów z kratami w oknach, w czasie gdy stacjonowali tu żołnierze służby zasadniczej, ktoś wypisał białą farbą z daleka widoczny napis, niewyszukanym językiem zachęcający do uprawiania seksu z Ministerstwem Obrony Narodowej. Może to był sposób na to, by służba wydawała się lżejsza...
Na przeciwległym brzegu Narwi (właściwie na cyplu w widłach dwu rzek) daje się podziwiać inna długa, ceglana budowla - podobnie sypiący się w ruinę, słynny nowodworski spichlerz. Tablica twierdzi, że to była najokazalsza budowla Królestwa Polskiego (tego carskiego).
I oto zbieg dwóch wielkich rzek. Brzeg Narwi niepostrzeżenie przechodzi w brzeg Wisły. A tutaj pałacowa część twierdzy. Półkolisty mur, łukowate okna... i gruby komin kotłowni, nie mówiąc o straszącym rusztowaniu po dawnych balkonach od strony rzeki (czyli mojej).
Wdrapałem się na poziom warowni i przez dziurę w murze trafiłem wprost na czarny szlak, przeprowadzający przez kazamaty. W dół i w górę, długimi tunelami, krętym szlakiem. Miejsca pamięci wykończonych tu powstańców styczniowych - powiewające flagi i MB częstochowskie. W końcu udało mi się wydostać poza obręb murów. Kolorowe osiedle niskich bloków. Na drzewie wrony na gniazdach. W górze krążą śmigłowce. Lotnisko Modlin tuż tuż. Spacerowicze. Spokój niedzieli.
Uliczny plan uświadomił mi, że poszedłem w kierunku przeciwnym do pożądanego. Ale dzięki temu wypatrzyłem coś jakby osiedle slumsów, altanek i gołębników tuż za koroną obwałowań. A w oddali pojawia się dawno nie widziany symbol muszli! Od tej pory towarzyszyły mi wiernie. Za Modlinem oznakowanie jest tak staranne, że nie ustępuje hiszpańskiemu.
Od ujścia Narwi szedłem z zepsutym zoomem (obiektyw nie chował się, zapewne przez jakieś mikroskopijne ziarenko piasku), na szczęście migawka działała, tylko zoomu nie dawało się regulować. Teraz ożył! Ożył także mój wzrok - naregulowała się ostrość bez okularów, teraz widzę dobrze nawet lewym okiem.
Już nad Wisłą, dróżka przeprowadza pod wiaduktem szosy gdańskiej, po czym oddala się od rzeki i nieco wznosi. Obok niedawno zbudowanego domku jednorodzinnego - domek dziecięcy na palach; powiewa wielka flaga piracka! Przed domkiem malec coś wykrzykuje. Nie robię zdjęcia, żeby nie wyjść na stalkera. Szczebiot ptaków miesza się z szumem szosy. Pod tym wszystkim czuć jednak ciszę, daje się też usłyszeć o wiele cichszy poszum wiatru.
Malownicze miasteczko Zakroczym ma jeszcze naturalną rzeźbę terenu: wzniesienia, wąwozy, ulice i dróżki dostosowują się do ukształtowania pionowego. Niektóre domy zawiśnięte na skarpie, sklecone z byle czego - istny duch pionierski. Przed prostym domem o różowych ścianach stół i krzesła. A tu z kolei niska chałupina malowana na zielono. A tu w oknie zając wielkanocny. Jakaś drewutnia, jakaś szopa - nie, to chałupa obita papą, dym z komin kojarzącego się z "kozą"... I wszechobecne szczekające psy.
Na kolejnym rogu odnajduje się zgubiony niedawno szlak. Prowadzi ku trzem wierzbom, za nimi następne, coraz grubsze. Cała aleja wierzb rosochatych i dziuplastych.
Pod Zakroczymiem brzegi Wisły są po prostu przepiękne. Zatoczki, skarpy, kępy drzew, piasek schodzący wprost do wody. I już nie słychać psów ani samochodów, tylko ptaki. Ślady bobra. I ślad po maleńkim ognisku. Teraz jest ciepło i prawie bezwietrznie. Mogłem się ubrać tak jak planowałem! A zwł. wziąć lżejsze buty, bez cholewek. W sumie dziś tylko odrobinę mżyło, a i to krótko. No ale zanosiło się na dzień całkiem deszczowy i zimny.
Szedłem parowem, okrążającym nadbrzeżne wzgórze, i miałem już zmierzać ku szosie, a tu na rozstaju spotykam żółtą strzałkę na niebieskim tle - kieruje mnie z powrotem ku Wiśle! No, dobra.
Przy drodze do Smoszewa zdezelowany ciągnik i porzucone fotele, podniszczone mocno ale bardzo wygodne. Cudny odpoczynek w drodze. Na przystanku autobusowym w Wólce wisi rozkład - z nagłówkiem Smoszewo. Nic dziwnego, że potem w Smoszewie brakowało rozkładu. Zapamiętałem, że o 19 mam stamtąd autobus. Tylko nie zwróciłem uwagi, że rozkład nieaktualny, ale o tym za chwilę.
Na cichej dróżce z Wólki Smoszewskiej nagle ciszę przerywa nadjeżdżających kilku jeźdźców na motorowych rumakach: wysmukłe sylwetki, pozasłaniane twarze. Stając w strzemionach, wydają się jeszcze wyżsi. I pyrkoczą. A potem znów tylko ptaki, szum szosy po prawej, bezgłośna Wisła po lewej, za drzewami. I kwitnie mnóstwo obsypanych kwieciem dzikich bzów - pachną delikatnie ale upojnie. Im dalej idę, tym bardziej rozwinięte listki na drzewach i krzewach - mam więc wrażenie, że rozwijają się w trakcie mojej wędrówki!
Smoszewo. Niedawno otwarty wielki hostel (ale bez baru), uprzejmy "zarządca terenu" oprowadza mnie po galerii. Skusił mnie drewniany drogowskaz na płocie "Wystawa Projekt Bruno" - jak się okazuje, wystawa była poświęcona B. Schulzowi, ale dawno już jej nie ma. Ale w każdą drugą sobotę miesiąca ("czyli wczoraj") coś się tu dzieje: koncerty, teatry, wernisaże...
Znalazłem "Hiszpana na Mazowieckiej Drodze św. Jakuba" (wg ulotki Stowarzyszenia Przyjaciele Dróg Św. Jakuba w Polsce), czyli San Isidro. Bohater pobożności sprzed 900 lat z... kolczykiem w jednym uchu.
Może dzięki temu bez przygnębienia, po bezskutecznym czekaniu na pętli autobusowej, ruszyłem ku odległej szosie wyszogrodzkiej, na której był ruch, w przeciwieństwie do samego Smoszewa. Przez dwadzieścia minut minęły mnie tylko dwa samochody. Trzeci się zatrzymał na moje machnięcie. Młodzi pracownicy nauki - wracali z działki prosto do Warszawy. Znów miałem szczęście! W przeciwnym razie musiałbym czekać do pół do dziesiątej wieczorem. A noga mnie już tak bolała!
Na kolejnym rogu odnajduje się zgubiony niedawno szlak. Prowadzi ku trzem wierzbom, za nimi następne, coraz grubsze. Cała aleja wierzb rosochatych i dziuplastych.
Pod Zakroczymiem brzegi Wisły są po prostu przepiękne. Zatoczki, skarpy, kępy drzew, piasek schodzący wprost do wody. I już nie słychać psów ani samochodów, tylko ptaki. Ślady bobra. I ślad po maleńkim ognisku. Teraz jest ciepło i prawie bezwietrznie. Mogłem się ubrać tak jak planowałem! A zwł. wziąć lżejsze buty, bez cholewek. W sumie dziś tylko odrobinę mżyło, a i to krótko. No ale zanosiło się na dzień całkiem deszczowy i zimny.
Szedłem parowem, okrążającym nadbrzeżne wzgórze, i miałem już zmierzać ku szosie, a tu na rozstaju spotykam żółtą strzałkę na niebieskim tle - kieruje mnie z powrotem ku Wiśle! No, dobra.
Przy drodze do Smoszewa zdezelowany ciągnik i porzucone fotele, podniszczone mocno ale bardzo wygodne. Cudny odpoczynek w drodze. Na przystanku autobusowym w Wólce wisi rozkład - z nagłówkiem Smoszewo. Nic dziwnego, że potem w Smoszewie brakowało rozkładu. Zapamiętałem, że o 19 mam stamtąd autobus. Tylko nie zwróciłem uwagi, że rozkład nieaktualny, ale o tym za chwilę.
Na cichej dróżce z Wólki Smoszewskiej nagle ciszę przerywa nadjeżdżających kilku jeźdźców na motorowych rumakach: wysmukłe sylwetki, pozasłaniane twarze. Stając w strzemionach, wydają się jeszcze wyżsi. I pyrkoczą. A potem znów tylko ptaki, szum szosy po prawej, bezgłośna Wisła po lewej, za drzewami. I kwitnie mnóstwo obsypanych kwieciem dzikich bzów - pachną delikatnie ale upojnie. Im dalej idę, tym bardziej rozwinięte listki na drzewach i krzewach - mam więc wrażenie, że rozwijają się w trakcie mojej wędrówki!
Smoszewo. Niedawno otwarty wielki hostel (ale bez baru), uprzejmy "zarządca terenu" oprowadza mnie po galerii. Skusił mnie drewniany drogowskaz na płocie "Wystawa Projekt Bruno" - jak się okazuje, wystawa była poświęcona B. Schulzowi, ale dawno już jej nie ma. Ale w każdą drugą sobotę miesiąca ("czyli wczoraj") coś się tu dzieje: koncerty, teatry, wernisaże...
Znalazłem "Hiszpana na Mazowieckiej Drodze św. Jakuba" (wg ulotki Stowarzyszenia Przyjaciele Dróg Św. Jakuba w Polsce), czyli San Isidro. Bohater pobożności sprzed 900 lat z... kolczykiem w jednym uchu.
I drugi święty - zapewne Krzysztof |
Nieopodal kościół z oryginalnym malowidłem nad wejściem. Fryzury dziewczynek nawiązują do fryzury św. Izydora z pomnika. Pod drzewem figura "Pocieszycielko strapionych, módl się za nami". I drugi, mniejszy posążek aniołka. Już czuję pociechę, na sam widok tego kościoła i posągu, podkreślającego harmonię i spokój tego miejsca. Wytchnienie dla duszy.
Może dzięki temu bez przygnębienia, po bezskutecznym czekaniu na pętli autobusowej, ruszyłem ku odległej szosie wyszogrodzkiej, na której był ruch, w przeciwieństwie do samego Smoszewa. Przez dwadzieścia minut minęły mnie tylko dwa samochody. Trzeci się zatrzymał na moje machnięcie. Młodzi pracownicy nauki - wracali z działki prosto do Warszawy. Znów miałem szczęście! W przeciwnym razie musiałbym czekać do pół do dziesiątej wieczorem. A noga mnie już tak bolała!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz