sobota, 30 kwietnia 2016

Etap P5B: Smoszewo - Czerwińsk (Strawberry Fields Forever)


Autobus dowiózł mnie do Wygody Smoszewskiej (do Smoszewa nie było). Zagłębie truskawkowe. Na polach brygady z motykami pielą grządki. Te, które były przykryte folią albo tkaniną, już w kwiatach. Skowronki gwarzą na potęgę. Na jednym z poletek grządki truskawek niepostrzeżenie przeradzają się w grządki mleczy, radośnie jaśniejących żółtymi łebkami. Mlecze są też na trawnikach. Są wszędobylskie.
 
U smoszewskiej Pocieszycielki Strapionych pogrzeb. Polecają zmarłego Tamtemu Światu z pogodnym śpiewem. Dookoła ptaki też wyśpiewują na wszystkie możliwe nuty.


Wąwozikiem do Wólki Przybojewskiej, dalej prosto drogą polną. Trawa powschodziła z jasnoszarej, miejscami wręcz białawej gleby, zielone źdźbła prężą się już wysoko. Przy drodze, wielkim krzem cisu otoczona, biało-błękitna postać Dziewicy. I znów skądś dolatuje zapach dzikiego bzu. A tu co za drobniutkie jasne kwiatki wśród trawy i mleczy? To maleńkie, jasnożółte dzikie brateczki! Wreszcie za ogrodzonym zagonem truskawek widzę Wisłę. Pogoda idealna: raz chmury, raz słońce. Coraz cieplej. Cicho, spokojnie. W jasnozielonych sukienkach „płaczące” wierzby i brzozy. Kwitną drzewa owocowe...
 ...i modrzew:

 


Miączynek. Tuż za wsią, na skarpie zaczynają się nadwiślańskie sosny. Jak miło, że droga jest kręta i trochę w dół, trochę w górę...
 
Droga niespodziewanie kończy się obejściem sołtysa, przed którym witają mnie dwa pieski: najpierw maleńki, ze śmiesznie dużymi uszami; potem olbrzymi, kudłaty, owczarek albo bernardyn. Wzbudza respekt, szczekając – ale obaj zachowujemy spokój (w moim przypadku trochę wymuszony), a staruszek z obejścia już go woła i o nic nie pyta, gdy skręcam w miedzę tuż przed gospodarstwem. Gdyby nie przepisany przewodnik, nie byłoby szansy domyślić się, że tędy wiedzie szlak! Ale takich miejsc dziś niewiele, na ogół oznakowanie jest dobre. A teraz, zgodnie z opisem, ledwie widoczna ścieżka prowadzi do stromego parowu – a więc wszystko się zgadza.
Po drugiej stronie parowu wychodzi na płaskowyż
 

Mijam Miączyn – a teraz dzięki pochyłości terenu widać niezmierzone lasy w oddali, najpewniej za Wisłą – ani chybi, Puszcza Kampinoska. Na kolejnym zagonie odbywa się opatulanie truskawek sianem – teraz jest jasne, dlaczego po angielsku nazywają się strawberries.
Czuję, że pora na herbatkę i odpoczynek. Akurat boczna dróżka prowadzi na sam brzeg Wisły i wygląda zapraszająco. Wiślański kilometromierz wskazuje 569. Herbatka na wale przeciwpowodziowym, teraz już głęboko zazielenionym.
 


Droga wiedzie równolegle do Wisły, z Miączyna do Wychodźca.
Malowniczo położony dom we wsi Wychódźc
 

Jak okiem sięgnąć, wszędzie dookoła dzień obrabiania truskawek! Drogę przebiega mi (właściwie: przekicuje) ruda wiewiórka. Sądząc po liczbie tabliczek straszących groźnymi psami, Polska ma najwięcej złodziei na świecie. Albo po prostu najwięcej wielbicieli psów (złych). Kolejna tabliczka z wizerunkiem psa: „Ja tu jestem gospodarzem”. Dziwne: jak na psie gospodarstwo, to bardzo zadbany dom... Jest coś magicznego w równiutko zaoranych i wypielonych grządkach, w równiutko ustawionych wielkich stogach, w ładnie ułożonym stosie drewna opałowego. Po prostu ład. Działa uderzająco, podobnie jak cisza. Jakoś jaśniej się robi w umyśle, serce samo się unosi.
 

Im dalej na zachód, tym wyższa, bujniejsza trawa na polach. Od kilku godzin jest pochmurno, ale sucho i spokojnie. Zewsząd słychać świergoty ptaków. Nawet wrony wydają dźwięki inne niż krakanie. Powiewające wokół rozstajnego krzyża kolorowe proporczyki zdają się mówić do mnie: „Żyj pięknie, Pawle. Żyj pięknie, bo świat jest piękny”.
 
W końcu droga wiedzie tuż nad brzegiem Wisły. Przed samotnym domem zielone pastwisko, na nim konie. A na brzegu młody wędkarz i jego kobieta na krześle turystycznym, zatopiona w lekturze. Byliby trudni do zauważenia, gdyby nie zaparkowany kilka metrów powyżej czerwony golf.
 

Od strony Warszawy brzeg Wisły jaśnieje. To chyba rozległe plaże na tamtym brzegu. Od strony Czerwińska też różowawa poświata: tam chmury robią prześwit dla blasku słońca. Woda pluszcze na kamieniach ostrogi, nad wodą uganiają się rybitwy.
 
 

Wracam na drogę. Z przeciwka nadjeżdża rodzinna wycieczka na rowerach. Najmłodszy uczestnik w wózku-przyczepce rowerowej. Niewidoczny dla mnie gest stajennego – i całe stado puszcza się galopem w kierunku stajni. Już po chwili stoją w drewnianych boksach, tylko wyglądają przez otwarte okna. Przed wielkim domem stadninowym dwie dziewczyny na huśtawce. Niedzielna sielanka. To już wieś Zdziarka.
 
 
 


A co to: ognisko, piknik z wiadrami smoły? Nie, panowie smołują spody łodzi. To już Czerwińsk nad Wisłą. Podmiejskie domy z dużymi placami zieleni, nachylonymi ku rzece. Dookoła jakaś taka aura schludności.

 
Ulica Praga (gdzie mieszkasz? Na Pradze...) w końcu skręca, odchodząc od rzeki. W miasteczku szlak odbija w lewo.
 
 
 
Trzy krzyże na pamiątkę trzech XIX-wiecznych epidemii cholery.
 
 
 
 
 
Czerwiński rynek dawniej
i dziś:

Podziwiam stare domy przy rynku (Plac Batorego) i ul. Klasztornej. Chłonę zapachy. Ten na przykład przypomina mi spaliny z dwusuwowego silnika syrenki. Może niezdrowe, ale jakże romantyczne wspomnienie!

A teraz coś jakby kościelne kadzidło. Nic dziwnego – zbliżam się do położonego na łagodnym wzniesieniu klasztoru i kościoła (romański, z 1155 roku!). W kościele akurat odprawiają różaniec, a te ciężkie drzwi tak głośno skrzypią! Powstrzymuję się przed wejściem do środka.
 

Na przystanku autobusowym rozkłady zdewastowane (i nie tylko rozkłady). Czy w ogóle coś dziś jeszcze będzie jechało? (Jest po 18-ej) Rozważam udanie się do pobliskiego zajazdu, żeby spytać, czy znają rozkład. Ale mam szczęście: akurat podjeżdża i zatrzymuje się (bo ktoś tu wysiada) prywatny bus z napisem „Warszawa”!


Następny etap na tej trasie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz