*
Brzozy (acz nie wszystkie) uroniły już wszystkie liście; na innych drzewach jeszcze się trzymają, złocistobrązowe. Czy to jesień tak szybko zapada, czy ja tak rzadko przyglądam się krajobrazowi?
Zaczynam od zwiedzania Piotrkowa. Szukam jedynej w mieście (wg mapki Szlaku Wielu Kultur) secesyjnej willi "Wanda". Jest! Prawie naprzeciwko gmachu Starostwa Powiatowego. Nawet "chroniona", jednak w pożałowania godnym stanie. Czy ktoś przywróci jej świetność, zanim się po prostu rozsypie?
Zabytkowe zadaszenie peronu na stacji w Piotrkowie Trybunalskim |
Przyciągnęła moją uwagę cukiernia "Migdał" (w środku "Café Amande"). Piękny, choć skromnymi środkami osiągnięty, pastelowy i delikatny wystrój wnętrz przywodzi na myśl Francję (wkomponowuje się w to nawet obraz pt. "Sandomierska kwiaciarka"), podobnie jak nazwa oryginalnego ciastka "paryżanka" oraz młoda, ładna ekspedientka – farbowana brunetka.
Uliczka w centrum Piotrkowa |
Dość tyle powiedzieć o urokach Piotrkowa. Reszta to bonus dla tych, którzy tu zawitają.
Znów staję
przed kościołem farnym pw. św. Jakuba.
Otwarty. Na ścianie, pod
pasem malowideł figuralnych, napis: "Był człowiek imieniem
Jan, papież pokoju i dobroci". Czyżby to o Janie XXIII,
którego podobizna tu jest, w towarzystwie św. Jacka i królowej
Jadwigi? Po drugiej stronie jest też obraz Jana Pawła II o
wyjątkowo srogim obliczu. I rzeźba Ojca Pio. Szczególnie ciekawe
plafony naw bocznych.
Teren po
zburzonych budynkach przy ul. Starowarszawskiej. Podcienia między
potężnymi przyporami sąsiednich, niewątpliwie zabytkowych
kamienic służą dziś przechodniom za toaletę. A sto metrów dalej
jeszcze się trzyma zamek królewski z XVI wieku. Prosta budowla,
solidny klocek. Na szczycie wciąż powiewa narodowa flaga.
Nieopodal –
dawna Wielka Synagoga. Przetrwała okupację, ale była miejscem
męczeństwa ludności żydowskiej, stanowiącej przed wojną 20
procent mieszkańców miasta. To właśnie w Piotrkowie hitlerowcy
założyli pierwsze getto na terenach okupowanej Polski.
Za Rondem
Bugajskim – w kierunku Sulejowa.
Gospoda "Pod Dobrym Aniołem", gdzie bym wstąpił, gdybym nie miał solidnej wałówki. |
Nie chcąc iść ruchliwą szosą,
przechodzę na drugą stronę rowu odwadniającego, gdzie przez
chwilę jest równo i daje się iść. Potem wchodzę na skarpę i na
obrzeżu lasu znajduję coś jakby dróżkę, usłaną liśćmi.
Ściele się równolegle do szosy. Pojawia się czerwony szlak (miał
być!), oddala mnie od szosy i jej zgiełku. Otacza mnie za to zapach
siana. A potem – ściętego drzewa. Zalesienie się kończy,
trafiam do jakiegoś przysiółka, gdzie na rozdrożu znaki szlaku
znikają. Dróżka, która wiodła prosto, skręca między domami, po
czym znika też. W takim razie idę na azymut tam, gdzie szlak
powinien prowadzić wg mapy (niestety, bardzo niedokładnie przeze
mnie przerysowanej). Jakąś leśną granią czy nasypem – z miejsc
wyniesionych zwykle więcej widać. Cichutko dają znać o sobie
rozmaite ptaszki. Dochodzę do leśnej drogi – no tak, odnalazł
się czerwony szlak, nie oznaczony na rozdrożu!
Na polanie,
gdzie szlak zakręca a ptak robi "Czip! Czip! Czip!", jakiś
pan rozmawia przez telefon, oddaliwszy się od swojej motorynki.
Zza drzew
wyłania się imponujący kościół z klasztorem. To Witów Kolonia.
Szlak prowadzi właśnie tam. Ufortyfikowane niegdyś opactwo
istnieje od 850 lat! Sanktuarium Matki Bożej Zwiastowania ma dziś
charakter barokowo-klasycystyczny, ale zachowane drewniane tryptyki
wyglądają na znacznie starsze, średniowieczne – świadczą o tym
charakterystyczne postacie ludzkie z dużymi głowami, jak również
pociemniałe polichromie. Przed każdą kapliczką zaś usługujący
danej osobie aniołowie – marmurowo biali, ze złotymi skrzydłami
i insygniami. Moją uwagę przyciąga jedna postać – młodzieńca
(o ile nie niewiasty!) z dłonią uniesioną w osobliwym geście. Kto
to jest? I co ma mi do powiedzenia? Co oznacza owa mudra?
A to chyba poczet zasłużonych dla zakonu |
Od
kościelnego dostaję broszurkę "Kościół i plebania w Witowie pod Piotrkowem gub." - przedruk z 1909 - i dowiaduję się, że jest w Witowie jeszcze drugi
kościółek, zabytek klasy 0, ale niszczeje, parafia mała, trzeba
by żebrać o każdy grosz u konserwatora zabytków...
Idę dalej.
Chyba zaczyna się już ściemniać, choć cały dzień nie było
specjalnie widno. Grunt, że sucho i cieplutko, jak na listopad. Ale
już wilgotne powietrze, powstaje jakaś warstwa inwersyjna i dymy z
kominów ścielą się nisko, co nie uprzyjemnia wędrówki.
Noc zastaje
mnie we wsi Kałek, a łudziłem się, że za dnia dotrę do
Sulejowa! Na zegarze jeszcze wczesna godzina, ale jak tu po ciemku
wypatrywać szlaku? Znowu będzie trzeba na azymut. Przedtem jednak
właśnie w tej wsi pojawia się pierwsza dziś żółta
strzałka. Za to, jaka duża! Od razu jakoś raźniej. Kałek jest
bardzo długi. Co jakiś czas przystanek autobusowy, ale autobusu –
nie uświadczyłem. Przysiadłem na ławeczce, robię sobie drugą
herbatę. Pieski z rzadka poszczekują, czasem przejeżdża auto,
poza tym panuje cisza, w której słyszę łopot skrzydeł dzikiej
kaczki. Wszędzie pachnie nawozem.
Szlak skręca, ma obejść rzeczkę Liciążę – decyduję wyjąć latareczkę-punktówkę. Przydaje się, ale znaki szlaku i tak tracę z oczu. W kolejnej wsi zasięgam języka i dzięki temu trafiam do mostku. Za mostkiem długie kilometry przez las, pole, znowu las. Rześkie ale nie zimne powietrze pachnie wilgocią, jak w górach. A przecież brakowało mi w tym roku wędrówek po Tatrach!
Moja droga
wyszła na Zdrowie. Tak się nazywa ulica – przedłużenie drogi
leśnej, którą trafiłem do Włodzimierzowa, wędrując nie wiem
ile kilometrów z biegiem Liciąży. Wiem natomiast, że przede mną
drugie tyle – wzdłuż szosy. Przynajmniej się nie zgubię. Przez
okna widzę wnętrza domów. Jak pięknie tu ludzie mają urządzone!
Wzdłuż
ruchliwej szosy, na szczęście, idzie inna, nieutwardzona i
nieuczęszczana droga (a na niej szlak czerwony, który nie wiedzieć
skąd się odnalazł), tylko muszę dobrze przyświecać latarką.
Wstąpiłem do baru, upewnić się, czy to ta szosa, a przy okazji
przekąsić na ciepło frytki. I właśnie gdy z nimi wychodziłem,
lunął deszcz. Zjadłem frytki pod zadaszeniem, dopiero wtedy
założyłem pelerynę i odważnie wyszedłem pod prysznic z nieba. Z
początku była to właściwie mżawka, kapuśniaczek, ale nim
dotarłem do mostu w Sulejowie, miałem już całkiem przemoczone
rękawy, a nim dobrnąłem do Podklasztorza na nocleg – także
buty. Jezdnią i pełnym liści chodnikiem płynęły rwące potoki,
a ja nie każdy akwen zauważałem, nawet z latarką.
Na nocleg
dotarłem przed dziewiątą – dwadzieścia km marszu zajęło mi
dziś 10 godzin, z czego blisko połowę już po zmierzchu! Mimo
wszystko, nie narzekam. Szło się miło, spokojnie, przez dużą
część drogi pachniał las, i nawet nie zmarzłem. A kwatera w
"Sosence" – po prostu luksus za jedyne 40 zł.
Najważniejsze, że ciepłe kaloryfery – a moje przemoczone buty
znalazły nocleg na termie w kotłowni.
Poprzedni etap na tej trasie
Poprzedni etap na tej trasie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz