niedziela, 6 listopada 2016

Etap P12A: Piotrków Trybunalski - Sulejów

Co roku wrzesień i październik przynosiły najwięcej wpisów, w tym roku żadnego. Powód prosty: nie pojechałem na Camino do Hiszpanii, a i tu w kraju nie składało się pójść. Ale stęskniłem się za Szlakiem, więc oto wracam - pewnie ostatnie dwa dni wędrowania Camino w tym roku,
*
Brzozy (acz nie wszystkie) uroniły już wszystkie liście; na innych drzewach jeszcze się trzymają, złocistobrązowe. Czy to jesień tak szybko zapada, czy ja tak rzadko przyglądam się krajobrazowi?
 
Zaczynam od zwiedzania Piotrkowa. Szukam jedynej w mieście (wg mapki Szlaku Wielu Kultur) secesyjnej willi "Wanda". Jest! Prawie naprzeciwko gmachu Starostwa Powiatowego. Nawet "chroniona", jednak w pożałowania godnym stanie. Czy ktoś przywróci jej świetność, zanim się po prostu rozsypie?
Zabytkowe zadaszenie peronu na stacji w Piotrkowie Trybunalskim
Budynek Sądów Piotrkowskich otrzymał w 2000 r. Nominację do nagrody w konkursie "Zadbany Zabytek" – nawet w samym Piotrkowie miałby niezłą konkurencję (choćby ta cerkiew). Gdyby jednak odbywał się też konkurs "Zaniedbany zabytek", Piotrków też byłby w czołówce – z tą willą!
 

Przyciągnęła moją uwagę cukiernia "Migdał" (w środku "Café Amande"). Piękny, choć skromnymi środkami osiągnięty, pastelowy i delikatny wystrój wnętrz przywodzi na myśl Francję (wkomponowuje się w to nawet obraz pt. "Sandomierska kwiaciarka"), podobnie jak nazwa oryginalnego ciastka "paryżanka" oraz młoda, ładna ekspedientka – farbowana brunetka.
 
Uliczka w centrum Piotrkowa
Rynek Trybunalski z charakterystyczną akustyką: odcina od świata zewnętrznego, za to potęguje głosy i odgłosy kroków w jego obrębie, co stwarza atmosferę zamkniętej, kameralnej przestrzeni.

Dość tyle powiedzieć o urokach Piotrkowa. Reszta to bonus dla tych, którzy tu zawitają.

Znów staję przed kościołem farnym pw. św. Jakuba.
Otwarty. Na ścianie, pod pasem malowideł figuralnych, napis: "Był człowiek imieniem Jan, papież pokoju i dobroci". Czyżby to o Janie XXIII, którego podobizna tu jest, w towarzystwie św. Jacka i królowej Jadwigi? Po drugiej stronie jest też obraz Jana Pawła II o wyjątkowo srogim obliczu. I rzeźba Ojca Pio. Szczególnie ciekawe plafony naw bocznych.

Teren po zburzonych budynkach przy ul. Starowarszawskiej. Podcienia między potężnymi przyporami sąsiednich, niewątpliwie zabytkowych kamienic służą dziś przechodniom za toaletę. A sto metrów dalej jeszcze się trzyma zamek królewski z XVI wieku. Prosta budowla, solidny klocek. Na szczycie wciąż powiewa narodowa flaga.
Nieopodal – dawna Wielka Synagoga. Przetrwała okupację, ale była miejscem męczeństwa ludności żydowskiej, stanowiącej przed wojną 20 procent mieszkańców miasta. To właśnie w Piotrkowie hitlerowcy założyli pierwsze getto na terenach okupowanej Polski.
 

Mijam rondo, idę ul. Sulejowską. Karmi mnie widok niedawno odmalowanych swojskich bloków z czasów mojego dzieciństwa. I ta wierzba płacząca na szerokim trawniku między nimi.

 
Za Rondem Bugajskim – w kierunku Sulejowa.
Gospoda "Pod Dobrym Aniołem", gdzie bym wstąpił, gdybym nie miał solidnej wałówki.

Nie chcąc iść ruchliwą szosą, przechodzę na drugą stronę rowu odwadniającego, gdzie przez chwilę jest równo i daje się iść. Potem wchodzę na skarpę i na obrzeżu lasu znajduję coś jakby dróżkę, usłaną liśćmi. Ściele się równolegle do szosy. Pojawia się czerwony szlak (miał być!), oddala mnie od szosy i jej zgiełku. Otacza mnie za to zapach siana. A potem – ściętego drzewa. Zalesienie się kończy, trafiam do jakiegoś przysiółka, gdzie na rozdrożu znaki szlaku znikają. Dróżka, która wiodła prosto, skręca między domami, po czym znika też. W takim razie idę na azymut tam, gdzie szlak powinien prowadzić wg mapy (niestety, bardzo niedokładnie przeze mnie przerysowanej). Jakąś leśną granią czy nasypem – z miejsc wyniesionych zwykle więcej widać. Cichutko dają znać o sobie rozmaite ptaszki. Dochodzę do leśnej drogi – no tak, odnalazł się czerwony szlak, nie oznaczony na rozdrożu!



Na polanie, gdzie szlak zakręca a ptak robi "Czip! Czip! Czip!", jakiś pan rozmawia przez telefon, oddaliwszy się od swojej motorynki.

Zza drzew wyłania się imponujący kościół z klasztorem. To Witów Kolonia. Szlak prowadzi właśnie tam. Ufortyfikowane niegdyś opactwo istnieje od 850 lat! Sanktuarium Matki Bożej Zwiastowania ma dziś charakter barokowo-klasycystyczny, ale zachowane drewniane tryptyki wyglądają na znacznie starsze, średniowieczne – świadczą o tym charakterystyczne postacie ludzkie z dużymi głowami, jak również pociemniałe polichromie. Przed każdą kapliczką zaś usługujący danej osobie aniołowie – marmurowo biali, ze złotymi skrzydłami i insygniami. Moją uwagę przyciąga jedna postać – młodzieńca (o ile nie niewiasty!) z dłonią uniesioną w osobliwym geście. Kto to jest? I co ma mi do powiedzenia? Co oznacza owa mudra?


A to chyba poczet zasłużonych dla zakonu
Od kościelnego dostaję broszurkę "Kościół i plebania w Witowie pod Piotrkowem gub." - przedruk z 1909 - i dowiaduję się, że jest w Witowie jeszcze drugi kościółek, zabytek klasy 0, ale niszczeje, parafia mała, trzeba by żebrać o każdy grosz u konserwatora zabytków...

Idę dalej. Chyba zaczyna się już ściemniać, choć cały dzień nie było specjalnie widno. Grunt, że sucho i cieplutko, jak na listopad. Ale już wilgotne powietrze, powstaje jakaś warstwa inwersyjna i dymy z kominów ścielą się nisko, co nie uprzyjemnia wędrówki.

Noc zastaje mnie we wsi Kałek, a łudziłem się, że za dnia dotrę do Sulejowa! Na zegarze jeszcze wczesna godzina, ale jak tu po ciemku wypatrywać szlaku? Znowu będzie trzeba na azymut. Przedtem jednak właśnie w tej wsi pojawia się pierwsza dziś żółta strzałka. Za to, jaka duża! Od razu jakoś raźniej. Kałek jest bardzo długi. Co jakiś czas przystanek autobusowy, ale autobusu – nie uświadczyłem. Przysiadłem na ławeczce, robię sobie drugą herbatę. Pieski z rzadka poszczekują, czasem przejeżdża auto, poza tym panuje cisza, w której słyszę łopot skrzydeł dzikiej kaczki. Wszędzie pachnie nawozem.



Szlak skręca, ma obejść rzeczkę Liciążę – decyduję wyjąć latareczkę-punktówkę. Przydaje się, ale znaki szlaku i tak tracę z oczu. W kolejnej wsi zasięgam języka i dzięki temu trafiam do mostku. Za mostkiem długie kilometry przez las, pole, znowu las. Rześkie ale nie zimne powietrze pachnie wilgocią, jak w górach. A przecież brakowało mi w tym roku wędrówek po Tatrach!

Moja droga wyszła na Zdrowie. Tak się nazywa ulica – przedłużenie drogi leśnej, którą trafiłem do Włodzimierzowa, wędrując nie wiem ile kilometrów z biegiem Liciąży. Wiem natomiast, że przede mną drugie tyle – wzdłuż szosy. Przynajmniej się nie zgubię. Przez okna widzę wnętrza domów. Jak pięknie tu ludzie mają urządzone!

Wzdłuż ruchliwej szosy, na szczęście, idzie inna, nieutwardzona i nieuczęszczana droga (a na niej szlak czerwony, który nie wiedzieć skąd się odnalazł), tylko muszę dobrze przyświecać latarką. Wstąpiłem do baru, upewnić się, czy to ta szosa, a przy okazji przekąsić na ciepło frytki. I właśnie gdy z nimi wychodziłem, lunął deszcz. Zjadłem frytki pod zadaszeniem, dopiero wtedy założyłem pelerynę i odważnie wyszedłem pod prysznic z nieba. Z początku była to właściwie mżawka, kapuśniaczek, ale nim dotarłem do mostu w Sulejowie, miałem już całkiem przemoczone rękawy, a nim dobrnąłem do Podklasztorza na nocleg – także buty. Jezdnią i pełnym liści chodnikiem płynęły rwące potoki, a ja nie każdy akwen zauważałem, nawet z latarką.

Na nocleg dotarłem przed dziewiątą – dwadzieścia km marszu zajęło mi dziś 10 godzin, z czego blisko połowę już po zmierzchu! Mimo wszystko, nie narzekam. Szło się miło, spokojnie, przez dużą część drogi pachniał las, i nawet nie zmarzłem. A kwatera w "Sosence" – po prostu luksus za jedyne 40 zł. Najważniejsze, że ciepłe kaloryfery – a moje przemoczone buty znalazły nocleg na termie w kotłowni.


Poprzedni etap na tej trasie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz