poniedziałek, 7 listopada 2016

Etap P13A: Sulejów - Paskrzyn

Rano rzeczy wysuszone, pogoda też sucha, nawet chwilami przebłyskuje słońce.

Sulejów Podklasztorze. Opactwo cystersów (obecnie hotel). "Opactwo" brzmi prawie jak eufemizm; toż to warownia! Potężne kamienne mury, baszty, otwory strzelnicze...

Za dnia i za suchego jezdnia i nierówny chodnik pod drzewami wyglądają całkiem przyjaźnie. Wczoraj wieczorem tonęły w mroku i wszędzie płynęły rwące rzeki. Między ulicą a Pilicą szpaler rosochatych wierzb. Wierzby? To dlaczego mają akacjowe liście? Ale pierwszy raz chyba widzę rosochate robinie! A może to jakiś inny gatunek wierzby, np. żyłkowana albo śniada?
 

 
Warowny klasztor cystersów

Z Podklasztorza do centrum Sulejowa
Przed jednym z całkiem współczesnych obejść


Rzeka Pilica z mostu w Sulejowie



Za mostem i remizowym ryneczkiem, idę ulicą w górę Pilicy, ułożoną z kostki heksagonalnej. Domy na skarpie. Cichutko – odkąd ucichła ta chmara ptaszków. Po pewnym czasie zorientowałem się, że po lewej nie mam już rzeki, tylko szeroką, zachaszczoną pradolinę. Ale szlak nigdzie nie skręcał. Znów szczebioczą ptaki. Drogowcy z maszyną do rozdrabniania wyciętych gałęzi, w tych pomarańczowych odblaskowych kurtkach.


Znalazła się rzeka – albo jakieś starorzecze, na nim nieruchomo dwa łabędzie – tylko ruchy głów wskazują, że raczej nie śpią. Po prawej zaś wyłania się duże jezioro, którego nie widziałem na swojej mapie. Gdy podchodzę, zrywa się do lotu stado kaczek. W oddali drugie. I kolejne pary łabędzi. Do szmaragdowej wody schodzą schodki. Szkoda, że już nie sezon na kąpiele!

Można by tak wędrować, żywiąc się tylko jabłkami, znajdowanymi na ziemi po drodze! I np. opiekać je nad ogniskiem.

Droga, teraz asfaltowa, idzie przez las. Odnalazła się Pilica i żółte strzałki. Otaczają mnie leśne zapachy i dyskretne poćwierkiwania ptaków. Wśród bujnego mchu i rudziejącego igliwia pełno grzybów, choć tych "psich". Ludzie mają nadzieję i na inne – mijam kolejną starszą panią z rowerem. I wieś Kurnędz, a na jej początku leśny ośrodek polskiej YMCA. Co jakiś czas pośród rzadkiego lasu otwiera się widok na Pilicę. A teraz wyszło słońce!
Drogowskaz z frędzlami z kropel rosy

Wyłania się Pilica




Biała. Wielkie osiedle schludnych parterowych domów – trudno powiedzieć, że letniskowych, choć przypuszczalnie w części z nich nie ma teraz nikogo. Raczej nowobogackich. Drogą rzadko coś jedzie, ale teraz ciężarówka zaopatrzeniowa z hurtowni spożywczej. A więc może spotkam i sklep?



Nic z tego, asfalt odchodzi w bok, szlak dalej prosto drogą żwirową, miejscami kamienistą. Masaż stóp. Słońce, bezwietrznie, ciepławo. Chce się wędrować! Ciszę teraz zakłóca jakiś buldożer, ale dookoła przeważa jednak ... cisza. Znów przez las, ale w twarz świeci mi słońce.


Po długim marszu wśród leśnej ciszy, wychodzę z lasu do wsi Stobnica-Trzy Morgi. Owiewają mnie subtelne zapachy, chyba liści jakichś drzew (brzoza?) - ale takie aromatyczne!

"Dojście do rzeki Pilicy 170 m"

 
 
Za rozdrożem, gdzie szlak po raz pierwszy od Sulejowa skręca w lewo, wysypisko czerwoniutkich jabłuszek. Jakże mam nie wziąć sobie choćby kilku? Wieczorem pożałowałem, że nie wziąłem ich cztery razy tyle. Okazały się przepyszne!

 
Szlak wije się przez jakieś łęgi nadpiliczne, dookoła efekty kreciej roboty. Zaczyna kropić. "...Przez te piachy jakoś się przemordować" – tak ten odcinek opisał mi rowerzysta. Dla piechura jednak to żaden mordunek.


A droga fajna, urozmaicona i póki co, nie pada za bardzo. Tylko czas mi się zaczyna kończyć. Muszę dojść do Paskrzyna tak, żeby zdążyć na autobus, a może i na podwózkę do niego.

I oto właśnie Paskrzyn. Tu poznaję sens określenia "gęsi siodłate".

I tu postanawiam zakończyć dzisiejszy etap. Szlak Świętego Jakuba skręca w lewo, a ja w prawo, do szosy, sklepu i autobusu. Czuję podniecenie spodziewaną zmianą środka lokomocji.

Drogowskaz "Łęg Ręczyński 0,7" zbija mnie z tropu. Do Ł.R. miały być jeszcze za cztery kilometry! Gdzie ja właściwie jestem? Jednak Paskryn. Rozpadało się. Na przystanku autobusowym nie ma rozkładu, któryby świadczył, że "mój" autobus do Piotrkowa tu staje. Lepiej podjadę do Ręczna albo Przedborza. Udało się złapać stopa do Ręczna – kobieta przyjechała z Piotrkowa, odebrać dziecko ze szkoły.
Nie przyszło mi do głowy zapytać, czy będzie wracać do P.T. - nie musiałbym czekać na autobus. Dobrze, że zapytałem w sklepie, z którego przystanku. I przy okazji dowiedziałem się, że zwykle jest ok. 10 minut przed czasem!

I to by było na tyle. Moje szlaki jakubowe pooddalały się już od domu. Postanawiam zrobić przerwę na miesiące zimowe. Wrócę na Camino, jak Bóg da, w marcu - od Czerwińska. Na zimowe słoneczne weekendy planuję inny "projekt" wędrówkowy - W Stronę Słońca. Ale o tym może przy innej okazji.


Następny etap na tej trasie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz