Nie chciało się wstawać, więc wyruszam dopiero po ósmej. Za oknem prawie jednolita pochmurność.
Ciekawy jest kształt wartkowickiego kościoła. Zaglądam do środka. Wszystko przygotowane do pierwszej komunii. Pod ścianami spora gromadka dzieci „w cywilu”. Wchodzą proboszcz i wikary, jeden kieruje się do konfesjonału. Drugi zaprasza do spowiedzi. Może to będzie pierwsza spowiedź w ich życiu?
Obaj księża w kościele, kancelaria (wyjątkowo) nieczynna, no to na pieczątkę się nie załapię. W markecie uzupełniam śniadanko. Uniejowska piekarnia wyrabia tureckie paluszki z ciasta francuskiego, nadziewane szpinakiem i serem feta. Polecam!
Po drodze zakład kamieniarsko-nagrobkarski.... jakich wiele? No to pokażcie mi, który tak śmiało reklamuje swój kunszt?
Pochmurno, mży, nie zakładam płaszcza – a trzeba było, bo za pół godziny będę miał całą kurtkę przemokniętą, i plecak też. Łąka, las, niezbyt udane szukanie skrótów, znów droga, łąki, pola, widoki. Skowronki, koguty, ptaki śpiewające. Mżawka przeszła w deszcz, potem deszcz ustał, tylko wciąż pochmurno. Pachnie skoszona trawa. Wszędzie zieleń – różne odcienie zieleni.
W Mrównej prywatne zoo albo schronisko dla zwierząt dzikich. Hasają różnobarwne króliczki, młoda sarenka podchodzi do mnie, do samego ogrodzenia. Pocałowałaby mnie, ale się boję jej ostrych ząbków (?) Ciekawa jak mały Cygan. Cały czas otacza mnie spokój.
Pobocza równo wykoszone – naturalne trotuary. Dużo okolicznych domów zbudowano z charakterystycznej kamiennej cegły w kremowym kolorze (wapień? Piaskowiec?). Za torami pytam rowerzystkę o drogę do Konopnicy.
– A do kogo pan konkretnie?
– Do nikogo, ale Maria Konopnicka tam mieszkała...
– To w Bronowie – prostuje miejscowa.
– Ale przecież jej mąż był stąd, z Konopnicy. – Pani wytłumaczyła mi drogę. Mam skręcić przy sadzie...
Światonia – pogodna wieś. Tak czuję. W tych okolicach to nie hańba ani ujma, mówić „dzień dobry” albo kłaniać się nieznajomemu.
Chyba jednak nie skorzystałem ze wskazówek pani na rowerze, nigdzie nie zauważyłem sadu, aż doszedłem do asfaltówki na końcu wsi. Konopnica ukrywa się przede mną, obszedłem ją dookoła.
Zmieniam plany: najpierw Bronów – kościół i dwór państwa Konopnickich, potem Konopnica, skąd Jarosław pochodził, a dalej – zielonym szlakiem na Uniejów.
Kościół w Bronowie. Kojarzy mi się z modernistycznym kościółkiem we Władysławowie, a poza tym, przychodzi mi na myśl: „Saint Martin in the Fields”. To ze względu na otoczenie – ale gdzie plebania? Naprzeciwko ładny i chyba zamożny dom, przed nim otwarta furgonetka – jakieś jajka, jakieś sadzonki, ale na plebanię to mi nie wygląda. W końcu zjawia się kobieta.
– Nie ma plebanii – wyjaśnia. – Ksiądz dojeżdża z Uniejowa.
Zapytałem też o drogę do dworku, ale nie dowierzałem, więc na rozdrożu siedziałem, aż mogłem zasięgnąć drugiego języka. Kto pyta nie błądzi długo; kto pyta wiele razy, błądzi krócej. Ale tak, dworek jest w lewo, zaraz za rogiem. Zadziwiające, ile mogło się zmieścić na werandzie! Większa w środku niż z zewnątrz. To właściwie nie jest dworek, w którym mieszkali Konopniccy. Ten jest murowany – to domek zarządcy w początku XX wieku; tamten był z drzewa modrzewiowego, i zapadał się w ziemię. Ale tu teraz jest muzeum Marii Konopnickiej. Niewiele zachowało się pamiątek – metryki, portrety, dawne wydania książek. Wszystko inne przepadło, początkowo nawet pamięć o tym, gdzie przyszła poetka przeżyła pierwsze lata małżeństwa i urodziła wszystkie ośmioro dzieci. Dopiero miejscowa nauczycielka-pasjonatka odkryła Bronów dla świata, a metryka ślubu potwierdziła, że to tutaj. Muzeum uzupełniono kolekcją sprzętów z epoki. Jest też izba pamięci dawnego szkolnictwa.
W środku miła pani mnie oprowadza, sypiąc anegdotami z życia Marii. Bez opłaty, trzeba tylko się wpisać do księgi gości – znowu mam szczęście! Pracownicy posiadują przy stole, szarlotce i telewizorze. Pada, radzą przeczekać. Poprosiłem o kawę. Zgodzili się, ale nie mają mleka. W takim razie herbatę. Do herbaty, z dobrego sercam dostałem kawałek szarlotki domowego wypieku, pod bukietem pachnących bzów. Czuję się posilony na ciele i duszy.
Niestety, znowu zapomniałem o pieczątce. Na czoło wybijała się wtedy tylko jedna myśl: do WC! No a potem było zwiedzanie, sięganie myślą w przeszłość... W łęczyckim zamku-muzeum też nie poprosiłem. Co z tobą?
Altana w parku pp. Konopnickich |
Kontynuuję wędrówkę: ulewa przeszła w mżawkę. Za to grzmi. Ptaki rozśpiewane w parku niegdyś państwa Konopnickich. Nad Wartkowicami granatowe chmury, od strony Uniejowa słońce. A w górze stłumione grzmoty.
Droga z Bronowa nie ma przedłużenia za szosą. Teraz w lewo czy w prawo? Zacząłem się cofać, żeby przejść całą Konopnicę, ale w pewnym momencie poczułem: teraz tą miedzą. Wyszedłem – kto wie? Może na miejsce, gdzie niegdyś stał dwór rodowy panów Konopnickich? Panów, którzy uważali, że ich wyniesiona pozycja zobowiązuje, i hojnie obdarzali chłopów, nieraz biorąc na siebie obowiązki ojców chrzestnych. Obok w ogrodzie ...ferma solarna, 28 paneli słonecznych. Nowe czasy zawitały i tu! Już wcale nie pada, a i słonko wyjrzało.
Szlakiem przez lasy – pięknie zaprowadził mnie prosto do Uniejowa. Po drodze wieś Czekaj.
Nazwa jakże adekwatna w tym miejscu! |
Nocleg w Uniejowie - tym razem przepłaciłem. Stówa – górna granica tego, co byłem gotów zapłacić. Pluję sobie w brodę, że nie zapytałem, kiedy umawiałem się przez telefon, ani się nie targowałem. A przecież w mieście pełno pokojów gościnnych. Zupełnie co innego niż w Łęczycy czy w pobliskich wsiach i miasteczkach. No tak, ale w Uniejowie jest Warta i spływy kajakowe. Zresztą, pokój ładny, z prysznicem, lodówką i ogrzewaniem. Nie tylko nie zmarznę w tym parterowym pawiloniku, ale i będzie można wysuszyć buty, bo czuję, że, mimo impregnacji, po tym deszczowym dniu niezupełnie suche. Ale teraz do „Biedronki” – jest późno, a jutro święto!
Księżyc już wzeszedł - widzisz go? |
Spodnie mi się rozdarły na szwie. Poprosiłem o igłę z nitką, zapomniałem o nawlekaczu, a tu uszko igły wydaje się cieńsze od nici! Nawleczenie nitki zajęło mi 35 minut – w końcu się udało z pomocą Siły Wyższej, potem już poszło jak z płatka. Jeszcze uprać skarpety... poszedłem spać tuż przed dwunastą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz