W powietrzu czuć wiosnę.
Jest słonecznie, ciepło jak na tę porę roku: ok. 5 stopni i
chwilami czuć jakby zapach wiosny. A jest 1 lutego! Wracam na szlak
po 3 miesiącach przerwy. Mam
wrażenie, że wędrowanie nadaje mojemu życiu sens, rytm,
jest jakby osią, kręgosłupem, na którym wszystko się opiera.
Tylko pytanie: czym się różni to wędrowanie od wędrowania
bezdomnych włóczęgów? Dlaczego czuję, że w moim wędrowaniu jest
godność i spokój, podczas gdy wędrowanie bezdomne i nie wiadomo
dokąd kojarzy się z opuszczeniem, ciągłym lękiem...? czego
zresztą doświadczyłem w trakcie wcześniejszych wędrówek, choćby
10 lat temu w Kadyksie, albo kiedy wędrowałem po Francji bez
pieniędzy. Czyżby posiadanie pieniędzy lub ich brak sprawiało tę
różnicę? A może posiadanie określonego celu i mocna wiara w to,
że tam dotrę? I że wtedy przyjdzie moment, kiedy nie będę
potrzebował już dalej wędrować?
Kościół
na Pl. Narutowicza. Tu bywam prawie codziennie, a jednak nigdy nie
wchodziłem do środka! A w środku są piękne malowidła w
nasyconych barwach – nowoczesne w formie i stylu, ale nawiązujące
do średniowiecznych tradycji przedstawiania postaci, M.in. egzekucja
św. Jakuba męczennika, bo to jego parafia. Dlatego jest rzeczą jak
najstosowniejszą, abym pielgrzymkę Drogą Warszawską zaczynał
właśnie stąd. W kościele jeszcze stoją choinki (mieszczą się
całe drzewa, chyba z kategorii młodnika, a może jeszcze większe),
świecą lampkami.
Ludzie
wychodzą z kościoła. Oprócz promiennych sióstr zbierających do
puszki, ktoś klęczy na chodniku przed schodami i też zbiera.
Stąd szlak
prowadzi ul. Barską. Niebawem spotykam pierwszą naklejkę z
muszelką. Oczywiście, na żerdzi znaku drogowego. W takim miejscu
najmniejsza obawa, że ktoś rychło usunie. Kolejna, na zakręcie,
do góry nogami – pewnie po to, żeby promienie wskazywały
kierunek. Tak samo było na szlaku Skierniewice–Rawa. Ten, kto je
nalepiał, miał opaczne rozumienie strzałkowej symboliki symbolu
Camino. Bo kierunek Santiago jest (powinien być) właśnie tam,
gdzie się promienie zbiegają. Może warto, żebym któregoś dnia
przeszedł się z żółtą farbą albo choć markerem, a najlepiej –
z gotowymi, estetycznymi i trwałymi naklejkami ze strzałką – i
ujednoznacznił oznakowanie szlaku, i trochę je zagęścił, żeby
nie było tylko od przypadku do przypadku? Taka mała akcja autonomiczna ;)
Mijam targowisko, gdzie w sklepiku na tyłach Hali
kupowałem suszone owoce, właśnie na polskie etapy mojego Camino. A
za chwilę sklepik/pracownię rękodzieła, gdzie kupiłem
refleksyjną książeczkę pt. Mój Camiño,
napisaną przez jedną z osób
tak jak ja zafascynowanych tym szlakiem. Kupuję kawę w nietypowym
miejscu, tj. w Hali Kopińskiej. Ta kawa – maleństwo, ale w
Hiszpanii też dużych nie dają, ot 150 ml i do widzenia. Za to ma
smak, i nawet ta piana mi nie przeszkadza. A więc w dalszą drogę!
Idąc
dalej Białobrzeską, przecinam Wawelską (ob.
Grzymały-Sokołowskiego), skręcam w Lelechowskiego. A oto i
zaskoczenie: Muzeum Ikon. Wydawało mi się, że znam tę okolicę, a
nie miałem pojęcia o istnieniu czegoś takiego. W niebieską
tablicę muzeum zgrabnie wkomponowana, przyklejona żółta strzałka
na takoż niebieskim tle. Ktoś mógłby pomyśleć, że wskazuje po
prostu wejście do muzeum (to zmyłka, bo wejście muzeum jest po
lewej, a strzałka prowadzi w prawo, nie może inaczej).
Między
blokami cisza, słychać głównie ptaki. No
i, oczywiście, wszędobylskie w Polsce poszczekiwania psów. Czasami
głosy dzieci. A tu mijam szkołę na Radomskiej. To
w
niej przez długi czas ćwiczyłem
aikido. I tu gdzieś, jako
nastolatek, wszedłem w środowisko radiestetów i bioterapeutów. Wystarczyło,
że powiedziałem sobie, że dzisiaj wędruję w ramach Camino – i
już przechodzenie tych samych, znajomych ulic odczuwam inaczej.
Magia zaczyna się
wszędzie. Zaczyna się
od intencji.
Teraz
przechodzę obok hoteli – dawniej "Wera", teraz "Ibis"
i "Ibis Budget", gdzie kuszą ceną 39zł, ale dzisiaj
najniższa wynosi 119. W każdym razie, warto pamiętać tę nazwę.
A za chwilę przechodzę koło kliniki okulistycznej, w której
[niedawno] robiłem badania OCT. Gdzie się nie obrócę, znajome
miejsca, często całkiem niedawno uczęszczane. Po lewej mijam
dawny basen "Wisły" – prosty basen odkryty, gdzie
przyjemnie było się popluskać i poopalać. Potem pozamykali baseny
odkryte, jest tylko ten na Moczydle i od czasu do czasu otwierają na
Szczęśliwicach. Jest też w Powsinie, ale to już strasznie daleko.
A tutaj było blisko, prosto,
przyjemnie, chyba też niezbyt drogo. Potem zrobili jakiś klub
jaskiniowców, kręglarnię, restauracja włoska... No cóż,
wszystko się zmienia.
Fascynujący jest ten wielopiętrowy budynek na rogu ronda Zesłańców Syberyjskich. A po prawej mijam ocalony zieleniec. Były kiedyś zakusy, żeby tutaj zbudować jakieś biurowce czy inne bloki, ale ludzie się sprzeciwili, też chyba coś podpisałem. Nasadzili drzew, porobili alejki i jest oaza zieleni przy samym Dworcu Zachodnim. Jest także ścieżka rowerowa i nawet jakiś zielony szlak rowerowy tędy przebiega.
Fascynujący jest ten wielopiętrowy budynek na rogu ronda Zesłańców Syberyjskich. A po prawej mijam ocalony zieleniec. Były kiedyś zakusy, żeby tutaj zbudować jakieś biurowce czy inne bloki, ale ludzie się sprzeciwili, też chyba coś podpisałem. Nasadzili drzew, porobili alejki i jest oaza zieleni przy samym Dworcu Zachodnim. Jest także ścieżka rowerowa i nawet jakiś zielony szlak rowerowy tędy przebiega.
A
ten budynek na rogu mnie fascynuje, bo ma zaokrąglone rogi, i to nie
pod kątem prostym. Ten sąsiedni, trochę jak tarasy z pudełek od
zapałek, też jest ciekawy. A dalej chyba meczet. Kształt ma według
architektury nowoczesnej, ale z niedającymi się pomylić z niczym
innym:
minaretem i kopułką, na
szczycie minaretu półksiężyc. Czyli
jednak udało im się zbudować. Budowa tego meczetu była
oprotestowana. Ludzi niepokoi zjawianie się symboli innej, ekspansywnej religii, i związanej z nią, odmiennej kultury.
W
Alejach jestem, w Alejach! Tło dźwiękowe zdominowane bezwzględnie
przez ruch uliczny, a właściwie szosowy. I tak będzie przez długi
kawał czasu, który przyjdzie mi iść wzdłuż Alej Jerozolimskich. Do
Blue City wchodzę też wejściem, z którego nigdy nie korzystałem,
nawet nie byłem świadom jego istnienia. O, ciekawe, że na
szklanych drzwiach jest, obok innych piktogramów, symbol wędrowca z
laską – jak na kamieniach milowych Camino!
Prowadzi mnie zawiły korytarz. Mogę sobie wyobrazić, że wchodzę jakimś obwarowanym przejściem do średniowiecznego miasta. Kątem oka zauważam Maxa i Spencera, gdzie chętnie kupowałem oliwę i kawę Fairtrade, a sporadycznie też jakieś ciastka maślane czy wino ekologiczne, i zaraz znajduję się koło sklepiku, który mnie tak zachwycił ostatnio – sklepiku z różnymi figurynkami, lampami, płaskorzeźbami i secesyjnymi malowidłami. Właściwie, to co mnie fascynuje, to dziewczęce ciało, przedstawione tam w najbardziej urzekających pozach i proporcjach, oczywiście w artystycznie wrażliwy sposób i za pomocą wyrafinowanych technik. Najbardziej bezdyskusyjna zaleta centrów handlowych to darmowe i przeważnie czysto utrzymane ubikacje.
Prowadzi mnie zawiły korytarz. Mogę sobie wyobrazić, że wchodzę jakimś obwarowanym przejściem do średniowiecznego miasta. Kątem oka zauważam Maxa i Spencera, gdzie chętnie kupowałem oliwę i kawę Fairtrade, a sporadycznie też jakieś ciastka maślane czy wino ekologiczne, i zaraz znajduję się koło sklepiku, który mnie tak zachwycił ostatnio – sklepiku z różnymi figurynkami, lampami, płaskorzeźbami i secesyjnymi malowidłami. Właściwie, to co mnie fascynuje, to dziewczęce ciało, przedstawione tam w najbardziej urzekających pozach i proporcjach, oczywiście w artystycznie wrażliwy sposób i za pomocą wyrafinowanych technik. Najbardziej bezdyskusyjna zaleta centrów handlowych to darmowe i przeważnie czysto utrzymane ubikacje.
Ponieważ
nie przeszedłem na drugą stronę, pozostałem po płd.-wsch.,
słonecznej – niepostrzeżenie minąłem zarówno Centrum Reduta,
jak i Miasteczko Orange, a teraz tam po prawej, wspiąwszy się na
wiadukt, widzę budowle biurowe Mercedesa Benza. Widzę, w jakich
ludzie otwartych przestrzeniach z konieczności pracują – wszystko
przeszklone, nawet ładnie wygląda z zewnątrz. Nie jestem pewien,
czy tak super się pracuje w środku. Ale może ci ludzie lubią
przebywać wśród wielu innych pracujących, jest to komfortowe dla
nich?
Minąłem wiadukt, właśnie widzę jak wjeżdża na
kolejny wiadukt kolejka WKD w stronę Rakowa. A ja tutaj zakręcam,
żeby się dostać i będę trawersować trawiastym zboczem nasypu,
żeby nie nadkładać drogi na ostrym zakręcie ścieżki rowerowej
(piesza się skończyła znienacka). W akustycznym cieniu tego nasypu
trochę jest ciszej, ale równocześnie jestem zasłonięty od słońca
przez nasyp i kolejne biurowce za nim. Nade mną przelatuje stado
jakichś ptaków – sądząc po kolorze, to chyba kawek. Szczebioczą
w locie. Słońce chyli się ku zachodowi, bo dosyć refleksyjnym
krokiem wędrowałem (a wyruszyłem już po
południu), i zatrzymałem się w Blue City, gdzie kupiłem sobie
zupkę pho u Piotra i
Pawła oraz zdegustowałem pyszną herbatkę pt. "Grzaniec"
w nastrojowym sklepie z herbatą "Five O'Clock". Lubię
takie momenty, jakieś hand-outy
darmowe! Herbatka owocowa była smaczna, ciepła... Potem jeszcze, w
obszernym portalu jakiegoś biurowca, chyba Siemensa, zjadłem
większość porcji sałatki, którą zabrałem ze sobą.
Teraz
się pięknie ukazało słońce, wciąż jeszcze jasne, choć już
nisko nad domami Włoch. Zbliżam się do ul. Popularnej. Tutaj
kolejna ciekawa, tarasowa architektura. Cieszę się, że się trochę
popisują współcześni architekci, nie budują wszystkiego w formie
jednakowych klocków. Kąty nie zawsze są proste, mają
też bardziej skomplikowane załamania czy krzywizny. Coś takiego
karmi oko.
Popularna.
Dolatują zapachy od strony KFC, bardzo agresywnie kuszące. A ja już
szczęśliwie oddalam się od arterii. Dziś hotel z restauracją –
a dawniej nocny klub – "Roko". Po przeciwnej stronie
minąłem Five Restaurant, gdzie kiedyś nie udało mi się dostać
porannej kawy (koło 11-ej), dopiero otwierali. Jeszcze nie było
otwarte ani tam, ani w moim ulubionym miejscu, lodziarni Malfato (ten
czarodziej na ścianie! Te albumy pod oknem! I stary rock w
głośnikach! I życzliwy właściciel) na rogu, naprzeciwko stacji
Warszawa Włochy.
Mijam
kościół. Moją uwagę przykuł posąg kobiety, zapewne jakiejś
matki boskiej, z dwójką dzieci na wprost niej. Myślałem, że to z
Fatimy albo z Lourdes, ale okazało się, że to objawienie
Pięknej Pani z La Salette.
Przeczytałem z tablicy o tym objawieniu – przedziwna
historia! Kobieta ukazała
się w wirującej kuli światła (niczym UFO!) i z początku mówiła
po francusku, zamiast w gwarze adresatów. I mówiła takie rzeczy,
że raczej wątpliwe, aby to pochodziło od Boga. To, że dzieci do
lat 7 dostaną drgawek, nie mówiąc o tym, że plony się popsują...
a wszystko głównie dlatego, że ludzie nie czczą siódmego dnia, a
imię Jej Syna
"mieszają z przekleństwami", no
i On się na to wkurzył...
Ale można to odczytywać inaczej – jako przestroga
przed opłakanymi skutkami chciwości (praca nawet w niedzielę) i
negatywnego myślenia i gadania (przeklinanie) oraz objawienie
mocy archetypów, której
nie należy lekceważyć.
Skręcam w
kierunku parku ze stawkami w nadziei, że znajdę jakieś choćby
umiarkowanie zaciszne miejsce. Na skraju parku przycupnięty mały,
nie rzucający się w oczy kościółek. W kościółku ciemno, ale w
przybudówce pali się światło, jakoś tak pokrzepiająco i
zapraszająco.
W parku
udało mi się opróżnić pęcherz, po czym uznałem, że to
najlepsze miejsce na obiadek, na rozrobienie mojej zupy pho. I
kiedy się ulokowałem na najprzyjemniej wyglądającej ławeczce z
widokiem na kościółek i staw, dostrzegłem, że
tuż obok na płocie wisi jakby podarunek dla mnie albo dla bezdomnych: torba, a w niej jakieś herbatniki, jakieś pudełka – nie wiem, co tam jest, ale tam jest kilka rzeczy: są herbatniki w czekoladzie i jakieś słodkie groszki, i jeszcze coś – tak jakby paczka gwiazdkowa dla tego, kto nie dostaje prezentów. Ale ja mam w domu jedzenie i na jedzenie, więc zostawiam to tutaj, może ktoś inny, naprawdę potrzebujący to znajdzie. A na ogrodzeniu samego kościoła widziałem dwie połówki czerwonego jabłka, pewnie zapraszały ptaki do karmienia się. Podobają mi się i wzruszają mnie te przejawy szczodrości. A staw, o dziwo, w większości zamarznięty, tylko na kawałku oraz tutaj częściowo przy brzegu już woda roztopiona, prawdopodobnie lód coraz cieńszy, ale może jeszcze by się dało przejść albo przejechać na łyżwach. Po roztopionej części pływają kaczki. Nie jestem pewien, czy kaczki, ale logika pozwala tak zakładać. Ludzie nietłumnie, ale wędrują, spacerują parami, dziewczynka z pieskiem, jakieś dziecko z piskawką, a więc pewnie z rowerem.
tuż obok na płocie wisi jakby podarunek dla mnie albo dla bezdomnych: torba, a w niej jakieś herbatniki, jakieś pudełka – nie wiem, co tam jest, ale tam jest kilka rzeczy: są herbatniki w czekoladzie i jakieś słodkie groszki, i jeszcze coś – tak jakby paczka gwiazdkowa dla tego, kto nie dostaje prezentów. Ale ja mam w domu jedzenie i na jedzenie, więc zostawiam to tutaj, może ktoś inny, naprawdę potrzebujący to znajdzie. A na ogrodzeniu samego kościoła widziałem dwie połówki czerwonego jabłka, pewnie zapraszały ptaki do karmienia się. Podobają mi się i wzruszają mnie te przejawy szczodrości. A staw, o dziwo, w większości zamarznięty, tylko na kawałku oraz tutaj częściowo przy brzegu już woda roztopiona, prawdopodobnie lód coraz cieńszy, ale może jeszcze by się dało przejść albo przejechać na łyżwach. Po roztopionej części pływają kaczki. Nie jestem pewien, czy kaczki, ale logika pozwala tak zakładać. Ludzie nietłumnie, ale wędrują, spacerują parami, dziewczynka z pieskiem, jakieś dziecko z piskawką, a więc pewnie z rowerem.
Przebojem
ubiegłego sezonu była u mnie błyskawiczna zupa pomidorowa, a
czuję, że w tym roku jest to zupa pho. Co prawda, na Camino jem ją
pierwszy raz, ale wcześniej też już raz ją kupiłem (tylko innej
firmy) i bardzo mi jakoś zapadła. Myślę, że w domu będę sam
robił sobie coś w tym rodzaju. Oczywiście, nie będzie żadnego
kurczaka, tylko może tofu, nie będzie też pewnie tapioki, ale inne
fajne warzywka wymieszane, najważniejsze, żeby był imbir i
szczypiorek. Czuję, że na Camino chcę jeść coś specjalnego,
niecodziennego, bo to jest takie przełączenie z codzienności na
jakiś inny czas, z braku innego określenia można by powiedzieć:
święty, chociaż to nie jest to, co naprawdę czuję, że chciałbym
powiedzieć.
Tymczasem
się ściemniło, Posilony
herbatą i zupą oraz tutejszymi widokami, ruszam w dalszą drogę, w
swoim tempie. Czuję, że wracają do mnie nastroje poetyckie, jakim
ulegałem jako nastolatek i trochę później. Gdzieś mi przemknęło
te trzydzieści lat. Nie wiem, co się w tym czasie działo! Jak to
możliwe, że tyle czasu... taki szmat życia upłynął ot, tak? Co
robiłem np. 20 lat temu, 1 lutego 1995 roku? Szykowałem się do
wyjazdu do Hastings na naukę angielskiego, wielka angielska przygoda!
Zima była wyjątkowo ciepła, chociaż chyba nie aż tak ciepła jak
tegoroczna. A 10 lat temu? Boże, to już 10 lat... dochodziłem do
siebie po wypadku. Chodziłem chyba jeszcze o kulach, ale chodziłem,
spotykałem się z Pauliną, było słodko. Trudno uwierzyć, że to
już 10 lat. Jak jest się dzieckiem czy nastolatkiem, każde 2, 3
lata to dużo, dużo czasu, niemal epoka. A później kolejne lata,
pięciolatki, dekady zlewają się w jeden ciąg. Tak sobie myślę:
30 lat w życiu – czyimkolwiek – to jest bardzo dużo! Zwłaszcza
w życiu kraju. A jednak minęło, nie wiadomo kiedy.
Od stacji W-wa Włochy zejdę sobie
na dół, tak jak szlak prowadzi, chodnikiem nad
szosą a nie kolejowym przejściem podziemnym, którym chodzę
zawsze. To
przejście pod tunelem opanowali grafficiarze, bardzo ciekawe
przejście, które zna dobrze Agnieszka K. i boi się tędy chodzić,
ale pewnie nieraz zdobywa się na odwagę i to robi. To przykre, że
kobieta nie może czuć się bezpiecznie, chodząc po ulicach swojego
miasta.
A ja tak rzadko tędy chodzę, a to bardzo sympatyczne przejście. O, właśnie minąem nastolatka, który wygląda jak grafficiarz: czapeczka z daszkiem, kolorowy strój. Grafficiarz albo deskorolkowiec czy inny hiphopowiec. Coraz to nowe graffiti pojawiają się na tych murach. Chociaż teraz to są głównie litery, i to mało czytelne – pokrzywione i stłoczone. Z jednej strony "Bayreuther Oner", ale z drugiej, nawet podobnym pismem, "Trust Jesus."
A ja tak rzadko tędy chodzę, a to bardzo sympatyczne przejście. O, właśnie minąem nastolatka, który wygląda jak grafficiarz: czapeczka z daszkiem, kolorowy strój. Grafficiarz albo deskorolkowiec czy inny hiphopowiec. Coraz to nowe graffiti pojawiają się na tych murach. Chociaż teraz to są głównie litery, i to mało czytelne – pokrzywione i stłoczone. Z jednej strony "Bayreuther Oner", ale z drugiej, nawet podobnym pismem, "Trust Jesus."
Włochy na
rogu Globusowej, dochodząc do Świerszcza – tutaj są niegdyś
ładne wille; obecnie jedne odnowione ale inne podupadające. Czas
jakby się zatrzymał. Albo nie tyle czas się zatrzymał, ile życie
przestało płynąć. Niektóre spośród tych domów, obejść mogę
zaobserwować od tyłu – zawsze lubię takie widoki. Wspomnienie
przedwojennej podmiejskości.
Stąd
zwinęła się już kawiarnia "Roma". Została tylko
apteka. Tak, apteki mają coraz większe obroty! Będę teraz szedł
skrajem Parku Chróścickiego, ale mam iść wzdłuż torów, więc
nie zagłębię się w ten park, zresztą nie jest tak okazały jak
ten, w którym spożyłem obiad. Pałacyk we Włochach – dziś
biblioteka. Ale jego nie będę fotografować, bo jest już ciemno, a
od tej strony i tak nie prezentuje się okazale. Przejdę natomiast
jedną z tych przedwojennych ulic, Przyłęcką. Nastrojowe światło
ciepłe w oknie kontrastuje z bardzo przybrudzonymi i ponadgryzanymi
przez czas murami z czerwonej cegły.
Każde
miejsce ma swoją historię, tak jak tutaj ta część Włoch, chyba
zwana nowymi Włochami – przedwojenne miasto-ogród, starannie
zaplanowane, promieniście rozchodzące się ulice... Ciekaw jestem,
jaka była np. Historia Reduty Ordona. Teraz pozostała nazwa i
wiersz Mickiewicza, ale kim był Ordon? Czym była reduta? Dlaczego
akurat znalazła się w tym miejscu? Dlaczego powstała? Dlaczego
Ordon nazywał się Ordon, skąd pochodził? Czy z Francji? Czy był
szlacheckiego pochodzenia, czy mieszczańskiego? Tyle zagadek
historii. Pewnie część z nich można prześledzić. Mógłbym się
w tych historiach grzebać godzinami, dniami, tygodniami, ale tyle
jest też innych fascynujących spraw, pożyteczniejszych spraw,
którymi mogę się zajmować.
Tutaj następuje rozwidlenie torów, a
teraz mogę przejść ul. Potażową.
Ciekawość bierze górę: chcę rzucić okiem na dom, w którym
odwiedzałem Justynę. Niesamowita osoba, dzięki której wiele się
wydarzyło w moim życiu, m.in. poznałem największą fascynację,
Elizę, a poprzez nią jej siostrę Ewę, która jest mi przemiła i życzliwa obecnie. "Bez niej nic by się nie
stało, co się stało". To było piętnaście lat temu, teraz
Justyna mieszka daleko. Inne dziewczyny, które wtedy dzięki niej
poznałem, też już mieszkają w innych miejscach. Jak wiele może
się zmienić w ciągu zaledwie dziesięciu czy piętnastu lat! A u
mnie się nie zmienia. Mieszkam tam, gdzie mieszkałem, cały czas.
Czy to nie ten dom, a nie sąsiedni? Tutaj... Tutaj? Wydaje mi się, że raczej tam. Od strony ganku nadbiega pies i nerwowo szczeka. Numer mi się nie zgadza, ale wydaje mi się, że to ten salon, a pokój Justyny na górze... Ach, tyle wspomnień! Czasami tak wiele dzieje się w krótkim czasie. Niektóre osoby mają w sobie taką charyzmę, że świat wokół nich zawirowuje i tworzy nowe konfiguracje. Jak się wpadnie w taki wir, można poznać nowe osoby, doświadczyć nowych sfer bycia. Rodzina z przedwojennymi tradycjami, o której przedstawicielach uczyłem się na historii. I mam wrażenie, że ta rodzina jest obdarzona jakimś błogosławieństwem. Życie może być tak pełne wdzięku! Ciekawe, że wdzięk w oryginale łacińskim to to samo co łaska.
Czy to nie ten dom, a nie sąsiedni? Tutaj... Tutaj? Wydaje mi się, że raczej tam. Od strony ganku nadbiega pies i nerwowo szczeka. Numer mi się nie zgadza, ale wydaje mi się, że to ten salon, a pokój Justyny na górze... Ach, tyle wspomnień! Czasami tak wiele dzieje się w krótkim czasie. Niektóre osoby mają w sobie taką charyzmę, że świat wokół nich zawirowuje i tworzy nowe konfiguracje. Jak się wpadnie w taki wir, można poznać nowe osoby, doświadczyć nowych sfer bycia. Rodzina z przedwojennymi tradycjami, o której przedstawicielach uczyłem się na historii. I mam wrażenie, że ta rodzina jest obdarzona jakimś błogosławieństwem. Życie może być tak pełne wdzięku! Ciekawe, że wdzięk w oryginale łacińskim to to samo co łaska.
Przeszedłem
przez wielki portal dzielący Włochy od Ursusa. Wielki, rozświetlony
afisz FACTORY, centrum pielgrzymek wyznawców religii konsumpcyjnej.
Tam policja zhaltowała jakiegoś kierowcę, a ja podążam ulicą
nazwaną na cześć dawnej wsi Szamoty w kierunku równie
historycznej ulicy Posag 7 Panien, natomiast okolica nie wygląda
specjalnie atrakcyjnie, poza tą supernowoczesną plątaniną szós.
Nowy parking Zielony – "Rewolucja co krok. Factory".
Mimo, że rewolucja jest teraz hasłem podejrzanym, kojarzącym się
źle dużej części starszego pokolenia, a nic konkretnego nie
znaczącym dla młodszych, to jednak handlowcy, copywriterzy ciągle
wykorzystują to hasło, ciągle wierzą w jego nośność. No cóż,
może w takim razie jest jakaś szansa na to, że status quo się nie
utrzyma?
Stacja Ursus Płn., od niepamiętnych
czasów zaniedbana i bezludna, teraz została zmodernizowana.
Modernizacja polega na tym, że stoją tam latarnie-sodówki i
znacznie jaśniejsze, świecące napisy "URSUS PŁN.",
naprawdę imponujące, jakby to była stacja znacznie większej
rangi, co najmniej jak Katowice. Świecą na tle mrocznego nieba. A
po drugiej stronie hasło "Pokochaj Ursus" na wielkiej
ścianie jakiejś hali "Energetyka Ursus", która poza tym
wygląda na całkowicie opuszczoną i zabitą dechami. A tu coś
jeszcze bardziej abstrakcyjnego: wielki neon "BUSINESS PARK"
na jakiejś blaszanej hali w szczerym polu. Nazywa się "Diamond
Business Park", czyli "Brylantowy Park Biznesowy" –
ani to nie przypomina parku, ani z biznesem się specjalnie nie
kojarzy, no ale zamysł jest śmiały i – kto wie? - może się z
czasem przyoblecze w jakieś biznesowe ciało? Emblemat ma bardzo
biznesowy: błękitny brylant, w którym prześwituje widok na jakieś
supermiasto, drapacze chmur, rozświetlona światłami; budynki są
ciemne, czyli jest noc – tak zresztą jak jest! Widok jakby na
Manhattan. A po drugiej stronie walące się, sypiące, rdzewiejące
jak zawsze tunele stacji W-wa Ursus Płn. Te kontrasty walącego się
tego-co-było i śmiałych, nowych projektów zawsze robią wrażenie,
taki dysonans poznawczy.
No, to już
Posag Siedmiu Panien. Nazwa bardzo ciekawa, wiąże się z historią
tego miejsca. W XIX wieku czy już na pocz. XX-go jakiś bardzo
bogaty chłop czy ziemianin posiadał spory kawał ziemi, który
dzisiaj jest Ursusem, no i miał go rozdysponować swoim siedmiu
córkom w posagu, ale coś tam innego wyszło i zdaje się, że
zostało to zainwestowane w Zakłady Mechaniczne "Ursus",
które wtedy jeszcze się nazywały chyba Polskie Zakłady
Inżynieryjne czy jeszcze jakoś inaczej. Ale już mi się to miesza.
Gdybym spotkał pana J. Domżalskiego, opowiedziałby wszystko
dokładnie. Pomyśleć, że on kiedyś przychodził do nas
ubezpieczać Tatę na życie! A teraz mijam Salę Zgromadzeń
Świadków Jehowy, wcześniej to była Sala Królestwa. To zdaje się
jedno z ich głównych centrów w Polsce, ulokowało się właśnie
tutaj, kiedy zaczęto parcelować tereny pozakładowe. No a tutaj
typowy "poligon industrialny" powstaje: jakaś hurtownia
części samochodowych, jakaś kręcalnia filmów, jakaś inna
hurtownia czy magazyn... Robi się typowe przedmieście miasta
zachodnioeuropejskiego. Jest ciemna nocka księżycowa, a tutejsze hale
pozakładowe stoją jak stały i straszą powybijanymi szybami. Mijam
trzeciego albo piątego już dzisiaj biegacza – Polska się
zmienia, można w miastach spotkać biegających ludzi, jak – nie
przymierzając – w Logroño.
Dochodzi
godzina 18, w sam raz, żeby zakończyć dzisiejszy etap. Szlak
skręca z Posagu 7 Panien w ul. Gierdziejewskiego. Jest oznaczony tak
pięknie i muszelką, i naklejką z źółtą strzałką na
niebieskim tle. Etap P00 zakończony, a etap P01 zacznie się właśnie z
tego rogu Posagu 7 Panien i Gierdziejewskiego – przez Konotopę,
Ożarów, Bóg wie dokąd, w stronę Niepokalanowa.
Dzisiaj
dzień napotykania przejawów szczodrości. Już wracając do domu, na
przystanku spotykam znowu napoczęty ale pozostawiony prawie cały
chleb tostowy w plastrach – kolejny prezent dla wędrujących.
Wobec mnie też Wszechświat jest ostatnio szczególnie szczodry. I
tak ledwie to pozwala związać koniec z końcem. Ale pozwala
związać! I czuję, że mam oddech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz