Tędy z mojego miasta wychodzi Warszawska Droga Św. Jakuba. Wiedzie wzdłuż torów trasy sochaczewskiej, przekracza je, wraca, oddala się, wraca... a po drodze - jak zwykle - niespodzianki!
Nazwa ulicy i nr domu na Gołąbkach |
Gołąbki: willowo-jednorodzinna część Ursusa, dawniej samodzielna wieś czy osiedle w gm. Stare Babice, tu się działa historia Polski w okresie międzywojennym. Obecnie ulice noszą imiona prawie wszystkich królów dawnej Polski, i książąt z okresu rozbicia dzielnicowego.
Ale także... --->
Właścicielowi domu się nie spodobało, że fotografowałem bez
pytania go o pozwolenie, ale na szczęście skończyło się na
wyrażeniu opinii, że trzeba się spytać. A gdzie by ktoś dzwonił
do domu i zawracał głowę tylko po to, żeby sfotografować fasadę
i znak numeru?! Myślę, że nie robiłem mu krzywdy tym, że
sfotografowałem piękny znak, który umieścił w miejscu zresztą
publicznie widocznym i dostępnym.
A tutaj kolejna urzekająca nazwa ulicy: Wspólna Droga. Pewnie
wspólna między Gołąbkami a Morami, no ale nazwa jest miła. I
dochodzimy prawdopodobnie do przejścia pod szosą – bo tutaj
gdzieś jest Węzeł Konotopski – do przejścia pod tzw. obwodnicą,
czyli kawałkiem autostrady, przecinającym Warszawę, gdzie ruch
jest ogromny. W tej chwili mam wrażenie, że te ekrany działają,
bo jest cichutko, ledwie słychać szum szosy, ale gdy wiatr wieje w
inną stronę, to daleko, o wiele dalej bardzo głośno ją słychać.
Ciekawe, w którym miejscu każą mi z powrotem przekroczyć tory.
Prawdopodobnie będzie to gdzieś za szosą. Szlak jest dobrze
znaczony, więc może... Akurat pochwaliłem... O, tutaj jest
znaczek, i nie wiadomo, czy on każe mi skręcać w tę ścieżynę
tuż obok torów – trudno powiedzieć? Mnóstwo razy na tym szlaku,
w wielu miejscach zastanawiam się, co autor miał na myśli,
umieszczając plakietkę z muszelką tak jakby pomiędzy
dwiema możliwymi drogami. A potem szlak się urywa i szukaj wiatru w
polu... Już mnie to wkurza. Gdyby nie mapa, którą umieścił w
internecie...! Jednoznaczność,
panie autor, jednoznaczność!
Mały cmentarzyk, należący do parafii Gołąbki. Tablica z czymś
w rodzaju regulaminu, gdzie słowa "księdza proboszcza" są
wymienione raz, dwa, trzy... trzy albo cztery razy. Na wszystko
potrzebna zgoda księdza proboszcza. Co zresztą nie dziwi – ale
ciekawe jest to podkreślanie na każdym kroku...
Znowu okazało się, że trzeba jednak było iść wzdłuż torów,
tak jak sugerowała naklejka. Czyli szlak jest nieźle znakowany, tym
razem moje domysły mnie zwiodły. Na betonowym parkanie kibice napisali – a nawet namalowali –
swoje domysły na temat orientacji seksualnej mieszkańców Poznania
(prawdopodobnie mieli na myśli przede wszystkim kibiców "Lecha",
chociaż to nie jest sprecyzowane). Do torów dochodzi jakaś droga
asfaltowa, której nie znałem, więc już zaczynam odczuwać
dreszczyk przygody, tym bardziej że przede mną dosyć wyraźnie,
niezbyt daleko już rysuje się wieżowiec czy też kompleks
wieżowców, od którego zaczynał się Ożarów, i z którym znowu
łączą mnie wspomnienia sprzed lat. Tak więc po raz kolejny jest to wędrówka
sentymentalna. A tutaj widzę jakby szkółkę iglaków przeoraną –
coś dziwnego, tak jakby ktoś chciał tu urządzić zarośla w stylu
hiszpańskim: wysokie i gęste jałowce, przysypane ziemią i
gałęziami, ale nie do całej wysokości, więc chyba będą rosnąć
dalej.
Osiedle domów jednorodzinnych w Broniszach. Ten tutaj, na rogu, w pięknym jagodowym kolorze – ewidentnie nowobogacki. Bardzo mi się podoba ten styl – taki przysadzisty, w większości parterowy. Z tarasem, lampami, huśtawką... Bardzo mi się podoba i to łukowato obcięte okno – jasne, musiało kosztować majątek, ale podoba mi się ten rozmach i przestrzeń. Najbardziej w takich domach podoba mi się przestrzeń... i czystość. Chciałbym mieć te elementy w swoim mieszkaniu, nawet jeśli jest takiej wielkości, jakiej jest, i bez fikuśnych drzwi czy okien. W wędrowaniu jest fajne to, że można się przymierzać do tego, jak ludzie żyją w różny sposób, jaką energię się tam czuje – można odnajdować różne kawałki siebie.
Osiedle domów jednorodzinnych w Broniszach. Ten tutaj, na rogu, w pięknym jagodowym kolorze – ewidentnie nowobogacki. Bardzo mi się podoba ten styl – taki przysadzisty, w większości parterowy. Z tarasem, lampami, huśtawką... Bardzo mi się podoba i to łukowato obcięte okno – jasne, musiało kosztować majątek, ale podoba mi się ten rozmach i przestrzeń. Najbardziej w takich domach podoba mi się przestrzeń... i czystość. Chciałbym mieć te elementy w swoim mieszkaniu, nawet jeśli jest takiej wielkości, jakiej jest, i bez fikuśnych drzwi czy okien. W wędrowaniu jest fajne to, że można się przymierzać do tego, jak ludzie żyją w różny sposób, jaką energię się tam czuje – można odnajdować różne kawałki siebie.
Po jednej stronie ulicy jeszcze Bronisze, po drugiej już Jawczyce.
No a ja chyba muszę tutaj przejść przez tory – kolejny przejazd
zabarykadowany przez drogowców; tu nawet nie ma możliwości
przejechania, ale pieszy przejdzie wszędzie! Tylko ciekawe, czy to
jest ta ulica, o którą chodziło. Tutaj widzę strzałkę, i
ona wcale nie sugeruje, jakobym miał przejść przez tory; sugeruje,
jakobym miał iść prosto do tego gospodarstwa, być może
opuszczonego! Sensu to za bardzo nie ma, więc chyba jednak trzeba
przejść przez tory, może tą ścieżką przez gospodarstwo. Wynurzam się z tej ścieżki na nielegalne przejście przez tory
i teraz mam do wyboru: albo iść wzdłuż torów (a tu nie ma nawet
ścieżki), albo przejść na drugą stronę. Decyduję się właśnie
na ten drugi wariant. Dobrze wybrałem, bo po tej stronie torów jest
właśnie znajomy symbol muszelki.
A oto i znalezisko: pole
pomieszanej, wyrzuconej kapusty
białej i modrej oraz czerwonej cebuli. Wygląda to nawet ciekawie
kolorystycznie, nie mówiąc o tym, że znalazłem sobie cebulkę,
która chyba będzie jeszcze nadawała się do spożycia. Jakby
dobrze poszukał, to i ta kapusta by się nadawała. Ot, raj – żyć,
nie umierać – dla kogoś, kto musi żyć tym, co znalezione. O, i
selery są! Tutaj
prawdopodobnie wyrzucają niesprzedany towar z giełdy w Broniszach.
O, jest biała cebulka, i
chyba marchewka. Dobrze wiedzieć, że jest takie miejsce, gdzie
można robić collection.
Bez trudu udało mi się wybrać w dobrym stanie warzywka i młode ziemniaki, z których wieczorem upichciłem obfitą domową kolację.
Wiatr na razie ustał, dlatego idzie się przyjemnie. Przez szczelinę
na zachmurzonym niebie prześwieca słońce. Szlak przeprowadził
mnie, przejazdem w starym stylu, na drugą stronę torów i teraz
ulicą Kazimierza Kamińskiego w Ożarowie idę. Wyraźnie czuć, że
jest to miasto, a ściślej – jego strefa przemysłowo-handlowa,
taki maleńki poligono industrial.
Po starym zakładzie w Ożarowie (może cegielni?) został piec...
Ożarowski kościół, w
modernistycznym, śmiałym stylu, z
tymi grubo ciosanymi ale zakręconymi bryłami. Z
zewnątrz budzi mieszane uczucia, ale w środku ma piękne witraże i
malowidła ścienne – też nowoczesne, ale mam wrażenie, że
natchnione.
No a obok kościoła, w tle – gimnazjum i liceum ogólnokształcące im. św. Wincentego Pallottiego. Jak widać, kościół jako instytucja rozkwita.
O, nawet
park czy skwer miejski odnowili. Wygląda skromnie ale schludnie. A
zaraz za tym raczej przemysłowo wygląda prostopadłościan z
napisem "Pływalnia", z jakąś wystającą rurą, która
niewątpliwie jest zjeżdżalnią. Minimum
formy, a pewnie maksimum funkcjonalności. Szlak,
z tego co wiem, prowadzi dalej prosto, aż
do ul. Mickiewicza, ul.
Poznańską – do niedawna główną trasą na Sochaczew i Poznań.
Teraz trochę mniej ruchliwa,
odkąd pobudowali tę autostradę. Prawdę mówiąc, całkiem mało
ruchliwa teraz, w niedzielę. Niesamowite,
jak się wszystko zmienia!
Przeleciał
z hukiem samolot. Teraz śpiewają ptaki. Włączyłem
dyktafon, żeby je nagrać – a przed chwilą fotografowałem synogarlice.
Wącham sobie zabraną do
kieszeni jędrną, młodą cebulkę, jak pachnidełko! A tu widzę
twórcze przetworzenie tego
co zastane: stary komin fabryczny, teraz
potraktowany jako maszt nadajnika, zapewne
sieci komórkowej. Dzięki temu, że zaszedłem w
krzaki się wysikać, odkryłem
ciekawostkę przyrodniczą:
jakiś but całkowicie już
obrośnięty mchem. Niezły
symbol Camino!
14.30 – pora na obiad, tzn. ciepły posiłek. Akurat jest takie pochyłe drzewo, na którym można przysiąść jak na ławce, choć niezbyt tu czysto. Przynajmniej spokojnie, żadnej ruchliwej ulicy. Mrozu nie ma, a woda w termosie już ledwie ciepła – a przecież kiedy ją zalewałem? Koło dziesiątej. Nowy termos trzeba sobie sprawić, ot co!
14.30 – pora na obiad, tzn. ciepły posiłek. Akurat jest takie pochyłe drzewo, na którym można przysiąść jak na ławce, choć niezbyt tu czysto. Przynajmniej spokojnie, żadnej ruchliwej ulicy. Mrozu nie ma, a woda w termosie już ledwie ciepła – a przecież kiedy ją zalewałem? Koło dziesiątej. Nowy termos trzeba sobie sprawić, ot co!
Na horyzoncie kolejny "zameczek" w stylu gargamelskim, tym
razem z różowej, a właściwie jasno rdzawej cegły. Niektórzy
uważają, że to pretensjonalne, ale ja lubię takie pałacyki.
Lubię oryginalność, śmiałość, twórczą fantazję. Zawsze
jest to jakieś urozmaicenie i jakieś świadectwo wzlotu
czyjegoś ducha, nawet jeśli wzleciał tylko do połowy.
Po lewej zostawiam w tyle Żbików z najstarszym kościołem w tej części Mazowsza. Stado wielkich ptaków, bardzo
szybko latają – trochę wcześnie w tym roku? I wydają takie
dźwięki? Są za daleko,
żebym stwierdził w locie, jaki to gatunek ptaków. Zdaje
mi się, że mają białe korpusy i czarne skrzydła. Teraz
przysiadły na polu. Na
bociany wyglądają! Tyle, że czarnoskrzydłe. Ale
nie słyszałem, żeby bociany taki dźwięk wydawały – wysoki
krzyk, a później Ciuułi!
Ciuułi!
Chyba, jak na bociany, za
duża rozpiętość skrzydeł.
Tutaj niesamowita kapliczka przydrożna, jakby wyjęta z jakiegoś średniowiecznego, gotyckiego kościoła. Misterna robota. Kto wie: może dzieło życia jakiegoś miejscowego rzeźbiarza – niespełnionego, a przecież pełnego kunsztu? Albo ostatnie dzieło jakiegoś rzeźbiarza wybitnego i osiągającego sukcesy. W każdym razie, jest rzeźba Madonny z Dzieciątkiem, dzierżącym w obu dłoniach berło, i sklepienie nad nią gotyckie. Wszystko wykonane z największym kunsztem i wyczuciem proporcji.
Fajny
domek z kominem na pierwszym planie. Ma
już swoje kilkadziesiąt lat, a komin jest w przybudówce, duży i
dymiący, a na ogrodzeniu
tabliczka, jakiej jeszcze nigdy nie widziałem: "Są
dwa psy: jeden dobry, drugi zły". Minąłem parę w późno
średnim wieku – pani z
kijkami na nordic walking, pan
biegnie truchtem. Wymieniliśmy
"dzień dobry". I
oni, i ja jesteśmy trochę z innego świata: jesteśmy tutaj nie z
konieczności, ale z wyboru,
rekreacyjnie i z afirmacji
życia.
Kolejna ciekawa tabliczka: "Wejdź, a mój pies będzie miał dobry dzień!" No, a ja minąłem po drodze zabytkową kuźnię, nie taką bardzo starą, bo z początku XIX w. - no, ale to już blisko 200 lat, a może już ponad 200. Czas leci. Dzieci jeżdżące na brzuchu na deskorolce.
Kolejna ciekawa tabliczka: "Wejdź, a mój pies będzie miał dobry dzień!" No, a ja minąłem po drodze zabytkową kuźnię, nie taką bardzo starą, bo z początku XIX w. - no, ale to już blisko 200 lat, a może już ponad 200. Czas leci. Dzieci jeżdżące na brzuchu na deskorolce.
W Płochocinie
koło stacji – mega-"Biedronka". Naprawdę
duży supermarket, i z bankomatem PKO BP, ale
bez kawiarni, więc nic tu po mnie; prowiantu mam dość chyba
na całą drogę.
Józefów
– ciekawe osiedle takich długich domów wielosegmentowych –
jakby czworaków, a może
tutejszych "familoków". Widać,
że mają wiele dziesięcioleci. Okna i drzwi w większości
powymieniane na nowe, natomiast same budynki stoją, jak były. Tynki
też nienaprawione. Po
prostu, czas stanął w miejscu, nie licząc tych nowych okien. Nowa
pętla autobusowa – "Wolica
koło Płochocina". Widziałem
już autobusy
z takim oznakowaniem. Więc
to tutaj dojeżdżają, aż
z Warszawy.
Kolejny wielki napis na murze
nawołuje, żeby jebać kogoś – ale kogo, to już zostało
zamazane; tylko co do tego,
że "jebać!", wszyscy się zgadzają. No
cóż, seks to podstawa. Wzrusza mnie widok domu
(starego, jednorodzinnego) nie odciętego od świata ogrodzeniem.
Jakiś pan chyba z tego domu wyszedł – i do gołębnika, też
nieogrodzonego. A oto i
rzeka, najprawdopodobniej Utrata, tu
już całkiem szeroka: dobrych
8, może 10 m szerokości. Tu by się fajnie spływało! Zapachy
niezbyt świeże, ale zdecydowanie spławna rzeka. Marzy
mi się spływ utratą, od miejsca tak wysokiego, jak tylko uda się
spuścić na wodę ponton, żeby
nie zaczepiał co chwila o jakieś gałęzie czy dno. Może
gdzieś w okolicy Nadarzyna? I
płynąłbym właśnie tędy. Wyrywa
się ze mnie zaśpiew, jakby indiański. I
od razu maszeruje się żwawszym, raźniejszym tempem.
Nowe domki, wszystkie w tym samym
stylu – pewnie od tego samego dewelopera – kształtne, schludne,
czyste. No, miło na coś
takiego patrzeć. A tu krzyż
na rozstaju dróg, na pewno ze sto lat co najmniej ma. Tylko
ten jest metalowy. Oby krzyże przypominały nam o istniejącym w
świecie cierpieniu niekoniecznym i o tym, że możemy
coś zrobić, nawet każdego dnia, aby
było mniej cierpienia; aby
ci, którzy cierpią najwięcej, doznali ulgi; aby mieli też
przestrzeń na radość w sercu, aby łatwiej im było zaufać
Opatrzności. Aby ci z nas,
którzy mają więcej, wykorzystywali to dla dobra ogółu, a
nie trzymali pod korcem albo używali tego do zniewalania innych.
Tu
w polu bezpański słup
wysokiego – choć może nie najwyższego – napięcia. Bez drutów,
bez innych słupów – niesamowicie
to wygląda!
Teraz szlak prowadzi szosą, ale
jakąś drugorzędną, więc ruch
co prawda jest, ale nieprzesadnie duży; jest kiedy odetchnąć,
usłyszeć ptaki i wiatr.
Wiatr zawiewa teraz od
przepompowni ścieków, którą mijałem, więc akurat te zapachy
przyrody są takie sobie.
Rokitno.
Zdrożony już jestem, tzn. nogi mnie bolą, tak że faktycznie już
o szóstej będzie trzeba
kończyć na dziś wędrówkę. Nie
ma co dalej, bo i tak będzie całkiem niezły dystans. Przeszedłem
wzdłuż całą gminę Ożarów, no
a teraz dojdę, mam nadzieję, do Błonia, co
najmniej do stacji PKP. Miło
teraz iść mało uczęszczaną drogą pomiędzy wioskami. Tutaj
jakiś mikrocmentarzyk: trzy krzyże, z czego jeden z ukośną
poprzeczką: prawosławny. To
nagrobki żołnierzy poległych w czasie pierwszej wojny światowej w
barwach rosyjskich. Dlatego pewnie jest krzyż i taki, i taki. No
a trzeci, na podwyższeniu, poświęcony – chyba dowódcy – płk.
Stanisławowi Różańskiemu. Sto
lat temu zaborcy się pobili i nagle przypomnieli sobie o istnieniu
Polaków. Ale Polakom
przyszło na początku walczyć nie o Polskę, a w imię interesów
tychże zaborców. W trakcie
długiej, zaciekłej walki to się przemieniło w autentyczną szansę
na niepodległość, wykorzystaną
najlepiej, jak można było. Nie
licząc plebiscytu na Mazurach, gdzie duża część ludności była
polskojęzyczna, a jednak wybrała Niemcy.
Zbliżam
się do masywnego, wysokiego kościoła. Jest
na minimalnym wzniesieniu, dosłownie półtora metra może
ponad powierzchnią – a jednak optycznie bardzo podwyższa, jest
wrażenie potężnego
kościoła na wzgórzu. A
styl wygląda mi na jakiś taki klasycystyczny. Bardzo solidna
dzwonnica, choć bardzo już przybrudzona czymś
w rodzaju sadzy. I odzywa się
tu mnóstwo ptaków, oprócz tego psa za mną, którego szczekanie
wzmacniają
mury kościoła. Jak
sympatycznie: w murze dzwonnicy wykuta ławeczka, dzięki
której zdrożony wędrowiec może odpocząć.
Kościół Wniebowziętej Bogarodzicy w Rokitnie (zdaje się, że dawniej św. Jakuba?) - na minimalnym wzniesieniu (nie więcej niż 1,5 m), a już sprawia wrażenie potężnej ostoi wiary, górującej nad okolicą.
Śpiew
z kościoła miesza się ze śpiewem ptaków... a wszystko to tonie w
hałasie przejeżdżających
samochodów. Takie wynoszę
impresje sprzed kościoła Wniebowziętej Bogarodzicy.
Naprzeciwko
kościoła wielka kampania plakatowa przeciwko aborcji, z
drastycznymi zdjęciami i
jakby było mało, to jeszcze z twarzą Hitlera, który zalegalizował
aborcję dla Polek.
Skąd ja wiem, że idę dobrze?
Właśnie teraz, gdy mapa by mi najbardziej się przydała, bo się
robi skomplikowanie, to gdzieś ją zgubiłem – pewnie tam, jak
robiłem porządek z
kieszenią, wytrząsałem zbędne rzeczy. Muszę
zobaczyć, gdzie na tym rozstaju jest strzałka – będzie numer,
jeśli akurat tu jej nie będzie. Jest
na znaku, ale akurat od tej strony, od której nie powinno być, więc
trudno powiedzieć... Strzałka
zdaje się wskazywać prosto od drogi, którą szedłem (i która na
rozdrożu zakręca). W tę czy we wtę, jest czerwony szlak... O,
ale jest i znak
muszelki, więc wszystko jasne.
Nie napiję się już dzisiaj
kawy, bo zrobiło się już pół do szóstej, a nigdzie po drodze
kawiarni nie widziałem (w Hiszpanii nie do pomyślenia ;) !). O,
tutaj muszelka na drzewie namalowana, pewnie od szablonu. A tu stara,
wysadzana drzewami, szeroka aleja pośród pól. Cały czas zalatuje
jakiś dość przyjemny, ale zdecydowanie chemiczny zapach – jakby
tu produkowali aromaty do ciast. Minąłem
na oścież otwarte gospodarstwo z przytulnie ozdobionym domkiem,
jednak na podwórzu goście wyglądający jak działacze mafii:
młodzi, ogoleni, napakowani. A
tymczasem dobrze oznakowany szlak doprowadza
znowu do torów kolejowych. Tym razem ptakom dźwiękową konkurencję
robi tylko samolot. Kot biegł
po cichu, a teraz nasłuchuje pod drzewem. Teraz patrzy na mnie:
czarny, z białymi łapkami i podgardlem.
Jakaś strażnica, jak
wieża zamkowa z
bajki. Dom samotnej matki i osób starszych pamięci Marka Kotańskiego - niesamowite połączenie kultu założyciela Monaru z katolickim kultem religijnym. Fajna architektura,
parkan z kocich łbów, mury też wykładane kamieniami, tyle że
bardziej płaskimi. I te wieżyczki ostrosłupowato zwieńczone.
Nagrawszy te impresje, chciałem sfotografować – wyszedł pan,
który, nie wiem, być może dozoruje miejsce, więc nie wypadało
wyciągać aparatu bez pytania. Zapytałem, czy mogę zrobić zdjęcie
z tą wieżyczką.
- A rób se, człowieku! -
Fotnąłem oczywiście też
tę pamiątkową tablicę-płaskorzeźbę, przedstawiającą spotkanie Kotana z papieżem Janem Pawłem II. Nie slyszałem, żeby Kotański był
specjalnie – czy w ogóle – religijny, a
tutaj mamy pełno symboli... Kaplica w ogrodzie, no
i ta tablica, na której jest duży papież, a przed nim – nie
widać, czy klęczy, ale jest niżej, pochylony – Kotan.
Typowo religijne przedstawienie, osobliwie to wygląda. Zawsze
człowiek jakąś osobliwość znajdzie, wędrując Szlakiem.
O, widać za torami opodal rząd
świateł, latarni sodowych i jakiś gigantyczny magazyn – pewnie
ten, który się mija, jadąc autostradą. A więc to właśnie tam
przebiega ta autostrada. Jakiś podświetlony afisz – nie wiem, czy
nie McDonalda, widoczny z odległości... no, pewnie paru km.
I wreszcie, już całkiem nocą - Błonie. Zwiedziłem wielki rynek, widziałem zabytkową remizę, ale największe wrażenie zrobił dom kultury z przestronnym przeszklonym foyer, zagospodarowanym na kawiarnię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz