Robi się daleko od Warszawy - nie opłaca się już przyjeżdżać na pojedyncze etapy, tym razem robię więc dwa pod rząd, dzień po dniu. Ciepło. Ma padać, ale jestem na to przygotowany. Idę przez
Tomaszów, niesłusznie zwany Mazowieckim. Mazowsze zaczyna się kilkanaście km stąd. Tutaj - ziemia łódzka (historycznie: łęczycko-sieradzka, czyli strefa przejściowa między Małopolską a Wielkopolską, Mazowszem i Kujawami). Dawne wille – często z odpadającym tynkiem.
Niedziela. Twarze wielu starych mężczyzn i całkiem młodych –
zniszczone, naznaczone lękiem i beznadzieją. Pewnie alkohol ma w
tym swój udział, ale ja w tym widzę naoczny skutek utrzymującego
się (a w ostatnich dekadach raczej się pogłębiającego)
rozwarstwienia, podziału na Polskę A i B. Z drugiej strony, miasto
na swój sposób tętni życiem. Rozmaite sklepy, kancelarie
prawnicze, liczne pizzerie i oczywiście kościoły.
Przez
zaporę, zamykającą Zbiornik Sulejowski, do Swolszewic Małych. Po
lewej zbiornik, po prawej malownicza, szeroka Pilica. Słońce świeci
mi prawie prosto w twarz i mocno grzeje! Szlak jakubowy schodzi (wg
przewodnika) na brzeg. Na brzegu wędkarze. Z góry (z dziczejących
jabłoni) spadają jabłka. Rybkom widać nie przeszkadza, że dno z
betonowych płyt. Teraz nad brzegiem
las i biwakujące rodziny. Śmiga
motorówka, ale łabędzie na niebie ją wyprzedzają! Mam
wrażenie, że słońce spiekło mi twarz. Jak to możliwe, jeśli do
17-tej było prawie cały czas za chmurami? A przez te kilkanaście
minut marszu po tamie świeciło mi wprawdzie prosto w twarz, ale
przecież to już późna pora! I dlaczego tylko twarz, a nie np.
nogi? I skąd u mnie te białe cętki na przedramionach? Może się
popryskałem płynem do mycia WC? Na
słońce w tej okolicy muszę bardzo uważać – to jest przecież
ogromne lustro wody!
Kiedy znałem Tomaszów Maz. tylko z mapy, zawsze kojarzył mi się z kolorem niebieskim. I oto jest! |
W tym pałacyku obecnie mieści się przedszkole |
Nie brakuje
też zagospodarowanych terenów zielonych.
Na ul. Św. Antoniego starannie i estetycznie urządzony nowy chodnik-deptak z wyznaczoną ścieżką rowerową. Pieniądze głównie unijne – pomysł pewnie miejscowy.
Na ul. Św. Antoniego starannie i estetycznie urządzony nowy chodnik-deptak z wyznaczoną ścieżką rowerową. Pieniądze głównie unijne – pomysł pewnie miejscowy.
W końcu
spotykam czynną cukiernię i nie mogę oprzeć się
eklerkowemu grzybkowi. Ile to już lat (dziesięcioleci?) tych
ciastek nie widziałem? I nawet cena właśnie taka jak w czasach
mojego dzieciństwa: 2 złote. Ależ mi się po nim poprawił humor!
Wychodzę za
Pilicę. Niebieskie Źródła. Oaza spokoju. Dobrze tu być.
Ciągną tu coraz to nowe grupki spacerowiczów. Niektórzy
fotografują, tak jak ja; niektórzy przyglądają się bijącymi na
jasnym dnie jeziora źródełkom przez lornetkę.
Dzieci są chętnie fotografowane przez rodziców na wchodzącym w jeziorko cyplu. Myślałem, że się przy Niebieskich Źródłach wykąpię, ale ani nie jest tak ciepło, ani nie uchodzi: teren jest zagospodarowany nie jako kąpielisko, ale jako sanktuarium natury. Nikt nie próbuje się kąpać. W drodze powrotnej spotykam miłych muzycznych znajomych na spacerze z dziećmi. Skąd tutaj? Przyjechali w odwiedziny do jednej ze swoich pociech na obozie. A na wodzie - kaczki z młodymi i łabędzie z podrostkami; nie boją się ludzi.
Dzieci są chętnie fotografowane przez rodziców na wchodzącym w jeziorko cyplu. Myślałem, że się przy Niebieskich Źródłach wykąpię, ale ani nie jest tak ciepło, ani nie uchodzi: teren jest zagospodarowany nie jako kąpielisko, ale jako sanktuarium natury. Nikt nie próbuje się kąpać. W drodze powrotnej spotykam miłych muzycznych znajomych na spacerze z dziećmi. Skąd tutaj? Przyjechali w odwiedziny do jednej ze swoich pociech na obozie. A na wodzie - kaczki z młodymi i łabędzie z podrostkami; nie boją się ludzi.
Po drugiej stronie drogi wyjazdowej Skansen Rzeki Pilicy. Skansen rzeki? Myślałem, że skanseny dotyczą tylko wytworów ludzkiej kultury. Pożałowałem jednak sześciu zł na wstęp, tylko zajrzałem przez bramę.
Szlak
zielony, którego się trzymałem, po prostu się urwał, idę więc
za drogowskazem do Hodowli Żubrów, skręcam w ukośną uliczkę,
dalej przez las prawie równolegle do szosy. Pode mną "autostrady"
mrówek. Las pachnie. Dynamicznie się rozwijająca wieś Wąwał
.
Nazwa, myślę że nieprzypadkowo, kojarzy się z Wawelem. Tu ma być
potok krasowy, znikający pod ziemią. Niczego takiego nie spotkałem,
dotarłem natomiast do ogromnej odkrywkowej kopalni białego piasku –
ale to później. Obsypana owocami jabłonka przed wymarłym już
chyba domkiem. W innym obejściu, o charakterze wyraźnie
letniskowym, hip-przyczepa kempingowa i huśtawki.
W tej wsi dominują wypasione nowobogackie domy parterowo-poddaszowe, ze schludnymi trawnikami. Na tabliczkach coraz to inne warianty herbu Tomaszowa ("Rawa"). Tomaszów jak Ameryka! Biedota zamieszkuje śródmieście, a bogaci mają domki na przedmieściach.
Na rozstajach |
Znów
las. Mijam kopalnię białego piasku. Las prawie całkiem ucichł.
Tylko pojedyncze ciche
szczebioty, a w górze, w oddali ledwie słyszalne grzmoty – ni to
burzy, ni to samolotów. Okrążając
kopalnię, szlak wiedzie wzdłuż toru – cały czas skrajem lasu. O
piątej zadzwoniłem zapytać o nocleg w przyczepie, rekomendowany
przez przewodnik po drodze jakubowej. Nieaktualne w tym roku! Ale
dostałem namiar na pokoje gościnne w Adamowie – to nieco dalej,
czyli czeka mnie dziś jeszcze prawie tyle samo wędrowania, ile już
przeszedłem. No, ale przecież dziś mi się nie spieszy – pociąg
nie ucieknie!
Franciszkański
kościół św. Anny w Smardzewicach –
na moje, dyletanckie oko, barok wysokiej klasy. Bujne formy roślinne
i postacie ludzkie jak żywe. I jest atmosfera – mam wrażenie, że
tu duchowość żyje. I właśnie zaczynają dzwonić dzwony!
Wychodzę z terenu klasztoru zgodnie z przewodnikiem, i oto pierwsza
dziś żółta strzałka (oryginalny szlak nie prowadzi przez
Tomaszów). I zaświeciło słońce, po raz pierwszy chyba od kilku
godzin (było ciepło, ale pochmurno).
Dawna smardzewicka architektura |
Z
ul. Jana Pawła II w
Swolszewicach Dużych znów nad zalew. W leśne dróżki raz po raz
wjeżdżają auta policyjne. Patrolują, czy oddech po robocie?
Słychać głosy dziewczyn. Może niebiescy mają tu schadzki ze
swoimi lubymi?
Późnym popołudniem zanosiło się na deszcz, nawet zaczęło
kropić – ale się rozmyśliło, ledwie naciągnąłem pokrowiec na
plecak. Wracam do cywilizacji: gdzie ten Adamów? Ale to jeszcze
ciągną się Swolszewice, zaiste Duże, w każdym razie bardzo
długie. Dopiero po zmroku dotarłem do rozstajów, gdzie tablica z
nrami telefonów do pokojów gościnnych. Miałem szczęście, że
posłuchałem mądrej myśli, żeby od razu zadzwonić (była już
21.40). Gdybym zadzwonił dopiero z Adamowa, mógłbym się nie
dobudzić gospodyni. I tak już spała, ale zięć pod telefonem
uprzedził ją, że nadciągam i interweniował ponownie, gdy stałem
już u drzwi. Nocleg za 35 zł, ciepła woda – przyzwoicie. No i
jedyna chyba w najbliższej okolicy wieś z pokojami gościnnymi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz