wtorek, 23 lutego 2016

Etap P2B: Warszawa Bielany - Jabłonna


Las Bielański jeszcze śpi. Łyse drzewa, czerń. Ale czy zupełnie? Spod zbrązowiałej ściółki już wychylają się zielone trawki i ziółka rozbrzmiewają donośne głosy ptaków. I przemykają w obie strony strumienie studentów, a zwłaszcza studentek (pewnie UKSW), rozszczebiotanych dziarsko prawie jak te ptaki. Mimo prognozy zachmurzenia 90%, wyłaniają się prześwity błękitnego nieba.

Wszedłszy w las za potrzebą, odkrywam potok, o którym nie wiedziałem, choć chodziłem drogą równolegle do niego tyle razy!


Co to? Strumień płynie wartko, dalej zwalnia i w końcu się urywa, mimo że teren dalej opada. Zapadł się pod ziemię? Moje przypuszczenie zdaje się potwierdzać tablica, informująca, że teraz jest on już tylko okresowy, i że w okolicy schodzą się cztery formacje geologiczne.

Leśny strażnik




Podszedłem do pokamedulskiego kościoła, wróciłem do ulicy. Przy wejściu do lasu po drugiej stronie, na skraju zabudowań UKSW, nie ma żadnych oznaczeń Drogi. Mimo to, na podstawie map, obstawiam w ciemno, że to tędy. Nie myliłem się! Dopiero znacznie głębiej w lesie są namalowane na drzewach znaki: żółte strzałki na niebieskim tle. Jeszcze las, ptaki, a już dopadł mnie przemożny szum Wisłostrady.

Myślę, że Camino wzywało mnie od dziecka. Wędrowanie fascynowało mnie zawsze, najbardziej te drogi, które wiodły na południowy zachód! Legendarna "szosa krakowska", o której słyszałem od rodziców, a do której dotarłem chyba dopiero jako nastolatek...

Co można spotkać pod wiaduktem
Olbrzymim Mostem Północnym przechodzę na prawy brzeg Wisły. Mijają mnie tramwaje na niedawno otwartej trasie (nareszcie coś zbudowali, zamiast likwidować!). W dole nadrzeczne lasy i polany, a za rzeką wyłaniają się wieżowce.


Tarchomin, ul. Świderska. Za wieżowcami w różnych stylach – ciąg domków szeregowych (terrace houses) w stylu iście angielskim, z małymi ogródkami (zwykle zaniedbanymi), odgrodzonymi od ulicy wysokim żywopłotem. Nieco dalej parterowe mieszkania w bloku też mają takie wybiegi do ogródków.

Zboczywszy w stronę kościoła (który okazał się nie tym kościołem, choć w takich samych barwach jak ten, który mam na zdjęciu), smaczne babeczka i pasztecik w cukierence "Sweet Home". Dziewczyna ma kłopoty z liczeniem. Nie przyjmuje mojej podpowiedzi i wydaje mi o 18 gr za mało reszty. Zwracam jej uwagę, na co z kolei wydaje mi o 18 gr za dużo i pyta, czy jestem zadowolony. No pewnie! To się nazywa honorowe podejście do własnych błędów. Może z rachunkami ma trudności, ale honorowego postępowania to ja mogę się uczyć od niej.

Cieszy mnie tarchomińska architektura – nowoczesna, a jednak zróżnicowana. Ceglany kościółek św. Jakuba wygląda całkiem skromnie – i wcale nie widać po nim tych 500 lat! Podobno jedyny przedstawiciel gotyku w Warszawie! [A katedra?] Obchodząc jego niedużą, prostą bryłę, czuję jednak szczególną energię i ład.


Spotkałem ładną kawiarnię w supernowoczesnym osiedlowym kompleksie handlowym – nie oparłem się. Odrobina luksusu (kawa za 8 zł) to jedyne, czego mi jeszcze było potrzeba. No i WC, i chwila odpoczynku dla pleców. Podobno przeszedłem dopiero 4 km, a już jestem zmęczony jak po co najmniej dwunastu. No, ale sporo przystawałem, by robić zdjęcia i notatki. Przede mną jeszcze kawał drogi do Jabłonny, i przez najbliższe 6 czy 7 km nie spodziewam się po drodze żadnej kawiarni. Zresztą kawiarnia czy choćby bar na polskim Camino to ewenement.

Idę dalej. To chyba jedno z najładniejszych osiedli w Warszawie. A wcale go nie znałem, choć mój przyjaciel kiedyś mieszkał na jego skraju.
 

 

Szlak wreszcie wychodzi z miasta i skręca ku Wiśle, ulicą-"wąwozem" wśród zieleni: z jednej strony lasek, z drugiej zielony blok podobnej wysokości. Potem wchodzi na wał przeciwpowodziowy. Idę jego grzbietem, nowiutkim chodnikiem. Przechadzają się kobiety z wózkami, rodzice z dziećmi, joggerzy. Po lewej grąd, zza niego prześwituje woda (Wisła?). Jest zacisznie. W oddali, za błoniem, jeszcze jeden kościółek. Całkiem nowoczesny, cały biały.
 
Jeden z serii placów zabaw

Osobliwa zagroda z wiejską roots chałupiną, a przed nią coś w rodzaju placu zabaw z porzuconą bryczką. Wszystko ogrodzone rzadkim płotem z nierównych desek. Od ulicy afisz "Przystanek Tarchomin". Pewnie ma się kojarzyć z Przystankiem Alaska. Po lewej mam już Wisłę. Przelatuje klucz kaczek.

Kolejny plac zabaw i bar, koło starego, obitego papą domku, który na swej podmurówce wygląda jak na palach. Tu się kończy ułożony chodnik, ale dalej wierzch wału też już wyrównany i obramowany krawężnikami.


Wisła znów znikła za drzewami, a ja wałem doszedłem do Jabłonny. W ogrodzeniu terenu PAN furtka, ale zamknięta łańcuchem. Jacyś zakochani dowiesili jeszcze swoje dwie kłódki. Muszę więc dojść do końca ogrodzenia i idę wzdłuż niego w stronę szosy. W siatce dziura, można by dotrzeć do pałacyku – ale co, jeśli z tamtej strony będzie zamknięty, strażnik: a co, a jak? Idąc terenem nieogrodzonym dotarłem na teren porzuconej stacji doświadczalnej PAN.
Wyjścia na ulicę nie ma. W końcu, po błądzeniu wśród chaszczy, rzepów i popadających w ruinę zabudowań, przedostałem się na teren parku pałacowego. Właśnie wtedy rozlega się hejnał, na znaną melodię - o ile się nie mylę, londyńskiego Big Bena. Kieruję się do wyjścia. Szeroko otwarte, żadnych (widocznych) strażników – uff! Przed pałacykiem, na obszernym zieleńcu ze starymi drzewami teren zryty, pewnie przez dziki. Nic dziwnego – wszak tu mnóstwo żołędzi!
 
U wejścia na teren tablica z osobliwym tekstem. Proszą o przestrzeganie zasad śmiecenia, deptania trawników, hałasowania itp. Ani słowa o zakazie, znaczy: śmiecić można, byle zgodnie z zasadami!

W Jabłonnie, na słynnych (niegdyś gdańskich!) rozstajach stoi cukiernia – w niej z ciastek tylko pączki; prócz tego 3 rodzaje ciast (mało okazałe) plus więcej rodzajów... piwa w puszkach i butelkach. "Z łakoci ja tylko żywiec..." Sprzedawczyni nie będę opisywać.

Rozstaje koło kościoła. Niegdyś ważny węzeł komunikacyjny. Tu rozchodziły się trasy z Warszawy na Gdańsk i Białystok.

Jest niezłe połączenie z Warszawą – dwa autobusy ZTM, dwa czy trzy jakieś transludy czy coś takiego. Potem mam szczęście – od razu przesiadka na przyspieszony, który jedzie na stację metra Młociny. Powrót wychodzi więc znacznie krócej (i taniej) niż się spodziewałem. Do następnego etapu!


Następny etap na tej trasie

Poprzedni etap na tej trasie
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz