wtorek, 7 listopada 2017

Etap P1C: Warszawa - Pruszków - Błonie

Nieco inny wariant niż etap P1A Drogi Warszawskiej. Tak zaczynam najkrótszą drogę od mojego domu do Santiago. Tę opisaną we wpisie z 16 lutego.

Wyruszam ok. 8-ej, jak na Camino przystało. Tym razem z paszportem pielgrzyma (polskim). Pierwsza pieczątka w dzielnicowym OSiRze. Basen już czynny. Spotykam tam dobrego znajomego z widzenia, muzyka podziemnego (tzn. z przejść podziemnych). Miło się go słucha. Nie tylko dobrze gra, ale i ma głos i nie fałszuje. Repertuar też raczej ambitny. Obaj jesteśmy zaskoczeni, że widzimy się w takim miejscu. Nie wiedzieliśmy, że jesteśmy sąsiadami! Data też wiekopomna.

Piastów przecinam ulicą Dworcową. Chodziłem nią wiele razy, a jednak dziś widzę wiele rzeczy, których nie dostrzegałem: ostry róg domu, gdzie dwie ulice przecinają się pod kątem; jakiś drugi budynek wyłaniający się w podwórzu tego dobrze opatrzonego; malownicza wieżyczka; żółto rozpłomieniony krzak leszczyny...
 
 
 
Szedłem ulicą, słuchałem ptaków (jeszcze przyśpiewują,  a nie tylko "Kra, kra!") i innych podmiejskich szmerów, dopóki nie zdominowały wszystkiego odgłosy maszyn. Ludzie pracują. Ustawiają nowe, niebieskie pojemniki na śmieci, zdmuchują liście z trawników ryczącymi dmuchawami (dawniej się używało cichych grabi),kultywują park traktorem... Tory kolejowe rozbebeszone, przy stacji koparki, ciężki sprzęt. Cały Piastów w remoncie!

U Olczaków szczęściem już otwarte. Mogę się posilić na drogę kawą (niewiele droższą niż w Hiszpanii) i minieklerką (smak maxi) za dokładnie 98 groszy. Chyba zawsze tyle właśnie kosztują - sprawdźcie! I to skromne a jednak upiększone wnętrze, i ożywcza muzyka z głośników...
 
Kiedy ja szykuję się do wyjścia, wchodzi wycieczka przedszkolaków. Byli umówieni. Za chwilę znikną w czeluściach pomieszczeń służbowych. Zwiedzanie zakładu. Chciałbym być jednym z nich, zobaczyć cukiernię od kuchni. Pamiętam jak w podstawówce poszliśmy raz zwiedzać wytwórnię zapachów do ciast, zresztą na miejscu dawnej cukierni, pierwszej, w której byłem, zawieziony przez tatę.
Dzieciaki samodzielne, na komendę zdejmują kurtki, chowają czapki i szaliki do rękawów. Tylko harmider jak to u maluchów. Ale nawet on cichnie, gdy wchodzą do sezamu.

Napiłem się kawy, jednak się nie rozgrzałem. Może ten przeciąg od uchylonego okna. Jednak nie jest tak ciepło jak mi się wydawało. Ciepła koszula ale kurtka letnia. O kilka stopni za chłodno. Jedno, co mogę, to przyspieszyć krok. Teraz trzeba znaleźć właściwą ulicę (Bohaterów Wolności) i dalej droga prosta (wg dra Google'a) do Santiago.

Przez Pruszków. Wciąż można spotkać śródmiejskie ugory, bujne chaszcze, opieszale ulegające działaniu jesieni. Pomiędzy nowymi domiszczami dużo ruder obumierających lub takich, w których jeszcze tli się życie, ale nikogo nie stać na remonty.
 

Autobusy - miejskie, tutejsze, i zastępcze PKP za linię kolejową na ro wycofaną z użytku i przewracaną do góry nogami. Pozrywali tory, burzą perony (nawet te pół roku temu odnawiane). Będzie zupełnie inaczej?

Sklepik w przybudówce - ni twierdzę, że to najpiękniejsza architektura, jaką widziałem, ale ma swój szczególny urok. Ślad ludzkiej indywidualności. Przemyślności w staraniu o byt.

 Kościół na Żbikowie. Może najstarsza parafia w tej części Mazowsza. Kiedy tędy (dziesiątki razy!) przejeżdżałem z tatą (najpierw jako pasażer, później jako kierowca), był - jak mi się wydaje - otoczony szczerymi polami. Stał na samej granicy miasta. Teraz dookoła zabudowania, aż trudno zrobić zdjęcie, na którym się cały zmieści. A ja - dwa razy starszy. Patrzyłem nań tyle razy, a jednak chyba nigdy nie byłem w środku. Dziś też nie będę. Wewnętrzna, kratowane drzwi zamknięte, a w środku półmrok - niewiele zobaczę. Nie dostanę też pieczątki do paszportu. Kancelaria czynna do 11-ej, a tu już południe. Nikt nie odpowiada na pukanie. Za to z kościoła rozlega się śpiew trzech dzwonów. Kto je uruchamia? W pobliżu nie widziałem żadnego ruchu (nie licząc samochodu z głośnym disco).
 

Skoro już minęło południe, pozwalam sobie na drugą kawę - na stacji benzynowej. To pewnie ostatnia dziś okazja - a kawa okazuje się zacna!

Kierowałem się planem, a jednak totalnie pobłądziłem. Za wcześnie skręciłem w lewo i wróciło mnie w stronę centrum Pruszkowa. Tędy też dojdę tam, gdzie chciałem - tylko nadłożyłem drogi. Relikty przedwojennej architektury, niektóre nieotynkowane, z ciemnej (albo pociemniałej przez dziesięciolecia) cegły.  Po drodze widzę inną wycieczkę na zwiedzanie zakładu. Tym razem drugo- lub trzecioklasiści, a zakład przemysłowy, z wielkim kominem. Pruszków zwykł być miastem bardzo przemysłowym (ołówki, obrabiarki...) - coś z tego pozostało.



Podmokła łąka. Jeszcze 50 czy 60 lat cała ta okolica to były stawy i mokradła (no, prawie cała - miasto Pruszków już istniało, jak też kościół na Żbikowie). Opowiadał mi o tym przed kilkoma dniami spotkany w autobusie staruszek, który mieszkał w tych stronach zaraz po wojnie. Czuć było, że się nie myje regularnie, współpasażerowie się odsuwali - ale chodząca księga miejscowej historii.

Przekraczam Utratę, najważniejszą rzeczkę między Wisłą a Bzurą. Mijam gąsińskie wysypisko śmieci (a może to hałdy popiołów z pobliskiej elektrociepłowni?) i autostradę. Gęstnieje mgła, zaczyna się skraplać na mojej twarzy. Zielonozłote drzewko, korona przycięta, ale odrasta - także z dołu, zielonozłocista spódnica Jakby dwie korony. Ciekawy widok. Kolejne wsie: Moszna (z prawej strony Wieś, z lewej Parcela), Krosna (podobnie, tylko na odwrót), Józefów... Just Fly To The Sky".
 
Drzewo w kształcie kamertonu odzywa się monosylabicznym pokrzykiwaniem ptaka/ów. Aparat zaczyna odmawiać współpracy. Może zawilgotniał. A szkoda, bo tu na szarym parkanie graffiti - wdzięczne kształty odszablonowych ptaków w locie i motyli. I równie wdzięczna kaligrafia (angielski krój pisma): "

Chciałeś mieć najkrótszą drogę z Warszawy do Santiago, to masz! Najpierw wysypisko, teraz centralna zbiornica szamba i oczyszczalnia ścieków. Unijna tablica informuje o inwestycji w "minimalizację objętości i uciążliwości zapachwej...". No, na razie nie sprawia wrażenia zminimalizowanej... Co chwilę zajeżdżają szambiarki, a ja odruchowo baczniej się przyglądam błotu, wśród którego stąpam.

W miejscu, gdzie docieram do szosy, pojawia się żółta strzałka na niebieskim tle. A więc już blisko Rokitno - jestem na jakubowej Drodze Warszawskiej. Co za aleja: na każdym drzewie mnóstwo kęp jemioły. A zza nich już prześwituje wysoka bryła rokicińskiego kościoła NMP Prymasowskiej Wspomożycielki. Tym razem mieszczę się w półgodzinie otwarcia kancelarii parafialnej, ale przez dłuższą chwilę nie jest jasne, czy ktoś mi otworzy.  Otwiera. Po posturze raczej niż po strju domyślam się, że ksiądz. Otrzymuję pieczątkę do paszportu, nawet dwie.
Oddalam się z Rokitna szlakiem jakubowym, szybko odchodzącym od szosy. Bdzie dalej, ale sznur tirów skutecznie mnie przekonuje, że warto. Potem jednak zbaczam w lewo i... wracam do szosy. Przecina tory i w kierunku Błonia, wciąż jeszcze kawał drogi. A jeszcze w R. się ściemniło, bardzo szybko zapadł całkowity mrok, rozjaśniany tylko bladymi latarniami i reflektorami samochodów.

W końcu udało mi się zejść w boczną uliczkę, potem kluczę "na azymut" osiedlowymi. Gdzieś na pewno trafię - abo na rynek, albo do dwrca kolejowego. A jest trochę widniej , co najważniejsze, cicho. Zasięgnąwszy języka ze dwa razy, trafiam na stację. Już za pół godziny pociąg. Na szosie Grodziskiej ogromny ruch. To jest prawdziwa obwodnica Warszawy (a nie te dwie nitki autostrady A2, dla niepoznaki nazwane obwodnicą, a biegnące wprost przez dzielnice mieszkaniowe).
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz