Uzupełniwszy zapasy, krętą asfaltówką w stronę szosy szybkiego ruchu, nad którą mam przejść. Towarzyszy mi chór skowronków.
Fisharmonia - dawniej obowiązkowe wyposażenie plebanii (lub organistówki) |
Krajobrazy miasteczka Kladruby |
Wciąż idę w górę (?) rzeczki Úhlavki. Jest ona mętna, choć ma od czasu do czasu kaskadę. Ni stąd, ni zowąd spotykam zagrodę z kozami w pięknych, oryginalnych barwach.
I wyszedłem z lasu. Oto wreszcie centrum wsi Milevo, a w nim – obowiązkowo – sadzawka! Przodkowie dbali o mikroklimat. Nad sadzawką kapliczka pw. Św. Jakuba. Już po 1. etapie renowacji: pobielone ściany, przed wejściem postawione donice z różnokolorowymi bratkami. Jest 10.30. Postój i drugie śniadanie.
A tego się nie spodziewałem: druga sadzawka, z wodnikiem przycupniętym na pniaku (potem jeszcze miałem widywać taką postać nad niejedną czeską sadzawką albo rybnikiem)!
Młody kierowca pickupa od pojemników do recyklingu powiedział mi, jak mam iść na Prościbórz:
– Tędy, prosto, a potem po zielonym.
Zrozumiałem, że chodzi o zielony szlak, który spotkałem w drodze do Mileva. Tymczasem idę drogą w dół przez las, jest wiele zielonych strzałek to tu, to tam, ale właściwego zielonego szlaku nie widać. Znów zrobił się upał i parno, przynajmniej jest trochę wiaterku. Postój, by to zapisać, i zdjąć z siebie, co można! I dalej w drogę, w najgorszym razie dojdę do Úhlavki i idąc wzdłuż niej, dotrę do Prostiborza. Droga skończyła się polaną/łąką, na czuja skręcam w lewo… Bingo! Kraj łąki przeszedł w drogę, nawet jest zielony szlak. Znów do góry, ale co mi tam!
Ścieżki od tej drogi nie odchodzą, tylko dochodzą kolejne, a jednak szlak znowu mi znika, a droga wiedzie do obszernego obejścia. Główny dom wysoki, starannie utrzymany, nad wejściem napis po niemiecku.
Pukam w pierwsze drzwi, w drugie i w trzecie – ani śladu żywej duszy (poza pieskiem za pierwszymi drzwiami). Nie ma jak zapytać o drogę – trzeba znów na czuja, przez mostek i omijając elektryczne pastuchy. Wychodzę na kolejną wieś z sadzawką (i żabami), potrzebuję wody pitnej.
Wody dostałem, języka zasięgnąłem. Wieś się nazywa Tuněchody, do Prostiborza prosto szosą. Dobra nasza! Czyli ten niepozorny wodopój, nad którym przeszedłem mostkiem, to znowu była rzeczka Úhlavka! Wciąż jest gorąco, ale się zachmurzyło i wieje wiatr, a więc znośnie.
W przedzie majaczy jakaś góra, górująca nad okolicą (czyżby Chlum, przez który prowadzi szlak jakubowy?), nieco bliżej jakaś zgrabna budowla – może kościół. Łąki dookoła poogradzane elektrycznymi pastuchami. Skowronkom i wiatrowi to nie przeszkadza.
W Prostiborzu wreszcie odnajduje się zielony szlak. Dociera boczną uliczką jak gdyby nigdy nic, drogowskaz pokazuje, że mogę sobie skrócić drogę do Bělej, wybierając szlak rowerowy przez Staré Sedlo. Mam dobry czas: w Prostiborzu już o 14.40. Rozglądam się za plebanią, gospodą lub innym miejscem z pieczątką i toaletą. Coraz bardziej zanosi się na deszcz, w oddali grzmi. A tu ptaki śpiewają.
Ważna część kadr urzędu |
Gmina Prostiboř: urząd czynny dwa razy na tydzień (po 2-3 godziny), kościół raz w tygodniu. Mam pecha z pieczątką: to nie dziś. Chmura deszczowa przeszła bokiem, ja natomiast zedcydowałem się iść w bok (właściwie nawet do tyłu) do Starego Sedla i tam zapytać o nocleg. A jutro przejść 20 km szlakiem rowerowym do Bělej nad Radbuzou.
Zbliżam się do Starego Sedla. To, co pod słońce wydawało się imponującym kościołem ze lśniącą kopułą, okazuje się jakąś fabryką czy elewatornią.
Staré Sedlo – takie Czechy lubię. Hospůdka i pensión w jednym. Nocleg za 570 koron czyli niecałe sto złotych (niedrogo, jak na czeski pensjonat). A przedtem duża szklanica orzeźwiającej malynowki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz