wtorek, 24 czerwca 2025

Etap C28: Staré Sedlo - Bělá nad Radbuzou


Wyruszam o ósmej. Przyzwoita godzina pielgrzyma do Santiago. Do Bělej nad Radbuzou powinno udać się dojść do wczesnego wieczora. Wczoraj, gdy już byłem w Starym Sedle, odrobinę popadywało, ale dziś pogoda jak na zamówienie. W sklepie się zaopatrzyłem w najniezbędniejsze rzeczy, żeby zacząć dzień. Mój czeski okazuje się już całkiem – całkiem.




Standardowa w tej okolicy odległość między kolejnymi wsiami: 3 kilometry. Tyle mam do Racova. Wędrowanie spokojną szosą wśród drzew zeszło szybko.


Racov. W każdej okolicznej wsi reklamują festiwale jakiegoś dark metalu (sądząc po logo i nazwach zespołów) – skąd tyle mroku w tym skądinąd pogodnym kraju? 

Jakiś zapomniany mur, porośnięty gąszczem jaśminu w kwieciu. Fotografuję, ale zdjęcie nie odda tego zapachu! Idę ku Strachovicom. Jest ciepło, powyżej 20° C, i słonecznie, ale silny wiatr, tym razem północny (wczoraj po południu wiał z południowego wschodu).


Dochodzę już do Strachovic. Wyprzedza mnie kawalkada quadowców. Zdążyłem cyknąć tylko ostatniego.
Strachovice. Tak się tu szczęśliwie składa, że co wieś, to sadzaweczka… I ławeczka, zadaszona! To nadaje dobry rytm odpoczynków. Słychać tylko ptasi szczebiot i szum wiatru.




W domku z kolibrem nad furtką poprosiłem o wodę.

– Ja ti dam lemonadu. - I pan wyszedł z 1,5-litrową butlą wody z aromatem truskawkowym. Trochę będzie ciężko, ale mogę się dziś nawadniać do woli! Zza kolejnego wzgórza wyłania się przede mną łagodne pasmo górskie. Ale to jeszcze kilometry. Pierwszy dzień był dla mnie bardzo ciężki: kości zastane, nogi jak z waty. Wczoraj już lepiej. Dziś idzie się niemal dziarsko.


Pole białych maków



Obelisk (z 1923 r.) przed kościołem w Bernarticach (Pernartitz) ku czci tu urodzonych żołnierzy, poległych na frontach I wojny światowej. Nazwiska w większości niemieckie, ale mniej więcej co piąte brzmi z czeska, choć w niemieckiej pisowni. Widać, że tu był teren zamieszkany w większości przez Niemców „sudeckich”, choć nie wyłącznie.

Drzwi imponujących rozmiarów kościoła zamknięte na kłódkę, a na nich napis: Obnovu podpoříl Plzeňský Kraj”. Niezbyt skutecznie podpoříl, bo kościół się sypie, nie widać też śladów, żeby tu ktokolwiek zaglądał z jakąkolwiek regularnością. Domy za to poodnawiane. W Bernarticach jest nawet restauracja – niestety, furtka zamknięta.


Idę na Borek pustą asfaltówką.
Wieje. Kapelusz sobie pozaginałem po kowbojsku, żeby mi go nie zwiało z głowy. Oglądając na filmach, nie wiedziałem, dlaczego u nich panowała taka moda. Teraz już wiem.

Te szlaki są zupełnie bezludne. Gdzieś chyba za Stříbrem albo pod Kladrubami spotkałem dwóch rowerzystów. Poza tym – nikogo na szlaku! (ani na szosie, jeśli idzie o pieszych czy choćby rowerzystów. Z rzadka tylko jakiś samochód albo traktor). W okolicznych ogrodach wciąż kwitną peonie. A u nas już z tydzień temu poprzekwitały. Podgórski klimat?

Szlak rowerowy (i jakieś piesze) skręca w prawo, ku jeziorku Sycherak. Kusi kąpielisko i gastronomia. Po drodze przecinam linię kolejki, która wygląda jak wąskotorówka, ale to regularna linia, tyle że niezbyt często uczęszczana.

Nad Sycherakiem jest duży kemping (z ogólnie dostępnym WC!), a za nim faktycznie ładne zejście do wody. Rowery wodne, łódki itp. Baza gastronomiczna nieczynna, choć już początek lata!

Wykąpałem się (dziś dzień świętego Jana, a więc już można! A woda wcale nie zimna), wysuszyłem i wygrzałem na słońcu, podążyłem za szlakiem i, po drugiej stronie jeziora, w końcu trafiłem na czynny bar, w którym zjadłem bramboraky, czyli placki ziemniaczane. Tymczasem zrobiła się już godz. szesnasta. Zrelaksowanym krokiem i w minimalnym stroju, ale trzeba posuwać się naprzód, do Dubca. A potem skręcić ostro w lewo, w najkrótszą drogę do Bělej.

Po drodze mijam kolejne jeziora, czy też „stawy” (rybniki).




Pavlikov – chyba ostatnia miejscowość przed Bělą (zostały 3 km), ze stacją kolejową (pociągi chyba dwa na dobę). Jest chyba pół do siódmej, a słońce ciągle pali – upał!

Robię sobie postój na zadaszonej ławeczce na zieleńcu dochodzącym do sadzawki. Ptaki świergocą, psy szczekają, ale i auto raz po raz przejeżdża. Cała butla lemoniady się przydała.

W drodze do Běłej szlak rowerowy skręca w bok i wiedzie kawałek specjalnie wybudowaną za unijne pieniądze drogą rowerową skrajem lasu, która potem przechodzi w żwirówkę, prowadzącą z dala od szosy aż do samego miasta. Na wejściu farma słoneczna.

Běla nad Radbuzou. Miasteczko ładne, kolorowe. Jeden jedyny pensjonat, zaraz przy kościele, oraz wietnamskiej knajpie i dwóch wietnamskich sklepach spożywczych (już pozamykanych). O wzmiankowanym w blogu Radki i Lucie księdzu Salašku nikt nie słyszał… No cóż, to było 12 czy 14 lat temu. Od tamtej pory zresztą zlikwidowali tutejszą parafię.


 

Ten most nad wąską tu już Radbuzą
pojawia się w przeróżnych miejscach jako symbol miasta

W pensjonacie zaś brak miejsc, tak samo w drugim, 4 km dalej (nie szedłem, zadzwoniłem). Ale Opatrzność czuwa. Kiedy zwróciłem się do Niej, zawołała do mnie uśmiechnięta młoda kobieta w odblaskowej kamizelce – okazało się, że to właśnie ona znaczyła szlak jakubowy na odcinku, który miałem tym razem przejść (wstydziłem się jej powiedzieć, że poszedłem skrótem), a także szlaki rowerowe, a więc i ten, którym dzisiaj szedłem. Włożyła wiele trudu, żeby mi znaleźć nocleg. W końcu zawiozła mnie do hotelu w miejscowości Přimda, 14 km od Běłej! Aż 1300 koron czeskich (u konkurencji w tym samym mieście było jeszcze drożej). Na szczęście, tam też przyjęto mój nr dowodu na wiarę (na podstawie credencialu!). Takim sposobem… mam nocleg. Ale wypada jutro wrócić do B.n/R. stopem!

Mojej anielicy chciałem dać z wdzięczności swoją płytę, ale ona nie ma odtwarzacza, więc zwróciła mi cedečko – i jeszcze dołożyła banknot 500 koron! Ludzie bywają niesamowici… a „Droga opiekuje się pielgrzymem”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz