niedziela, 14 sierpnia 2016

Etap P14: Zduńska Wola Karsznice - Strońsko

Jaka piękna pogoda na rozpoczynanie wędrówki! Słońce wygląda spomiędzy 
nawarstwiających się chmur, ziemię spowija łagodne światło, czuć aksamitny spokój niedzieli. 
I jest ciepło że aż miło, acz nie gorąco. Jeszcze lato w pełni.  
Już na starcie przypomina mi się znana prawda, że każdy zbędny gram ciąży – już żałuję, że 
wziąłem paski (z klamerkami) przy obydwu parach spodni, Wystarczyłby jeden, a plecak byłby choć trochę lżejszy! 
Po skansenie lokomotyw w Karsznicach oprowadza mnie gospodarz, p. Czesław Buczek, niegdyś maszynista
i... bokser. Pierwsze parowozy były sprowadzane statkami z USA, ale potem Polska stała się europejskim potentatem produkcji parowozów! A Karsznice miały jedną z największych i najnowocześniejszych w Europie parowozowni. 


 

Pierwszy w Polsce wagon kolejki terenowej. Jeździł z Zakopanego na Gubałówkę.
Idę ulicą Leśmiana na skraju Zduńskiej Woli. Po lewej domy jednorodzinne, po prawej działki – wszystkie kwiaty późnego lata, domki obrośnięte winem albo bluszczem, krzaki pomidorów, które dopiero zaczynają dojrzewać.... A dalej zabudowa się rozrzedza, samoistne łąki pełne polnych kwiatów. Teren robi się pofałdowany, z lewej strony lekko się wznosi. Zbliżam się do lasu – tu pożegnam się ze Zduńską Wolą. Wzdłuż ulicy śliwy. Można spróbować: droga mało jeżdżona. Hm... mniam! Las pachnie – jak to las mieszany, gdy jest ciepło. Narastający huk nieomylnie zapowiada, że zbliżam się do szosy. Oby tylko było przejście!
 
Dróżka po prawej oznaczona "Teren prywatny. Wstęp i wjazd wzbroniony". Czuję irytację. 
Lasy nie powinny być prywatne, czyli zabrane wszystkim poza "właścicielem". Nie po to są 
pieniądze, żeby wolno było zabierać tylko dla siebie na wyłączność coś, co jest potrzebne 
wszystkim ludziom i nie-ludziom!
 
Przejście pod szosą ekspresową było. I wyprowadziło mnie właśnie tam, gdzie chciałem dojść
- do wsi Paprotnia. Tu, tak jak sugerowała mapa, trafiłem na zielony szlak.

A tu prawdziwy, obecnie używany (i najprawdopodobniej prywatny) dwór, by nie rzec: pałac, z przestronnym, zadbanym parkiem (coś podobnego, tylko chyba w mniejszej skali, widziałem w skansenie w Sierpcu). A przed skromniejszymi domami często przesiadują ludzie. No tak: niedziela!
Z bogactwa niektórych domów wnoszę, że chyba znów trafiłem na zamożne przedmieście regionalnego ośrodka. Oczywiście, są i domy mniej okazałe, zwykle starsze, nawet chaty sklecone z desek lub zapyziałych już cegieł.


Humus już zjedzony. Teraz się posilam kupioną w miejscowym ABC (od nastoletnich sklepowych) mięciutką drożdżówką. Z charakterem: jabłko z budyniem! Z przeciwka nadjeżdża traktor z przyczepą, na nim kilkuosobowa załoga, za kierownicą 14-letnia może dziewczyna pyta starszego mężczyznę: "Dokąd jedziemy?"
Na szlaku zmyłka: na wierzbie na rozwidleniu dróg znak zwyczajny (tzn. bez strzałki), a tymczasem szlak skręca w lewo! Podejrzenie moje wzbudził ledwie widoczny ślad po znaku z drugiej strony drzewa.
To w tej wsi wypada 1/15 drogi z Warszawy do Santiago!


"Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała ..." Tak tu zacisznie. Słychać szelest wiatru w liściach i źdźbłach.
W lesie zgubiłem zielony szlak - ale znalazł się pomarańczowy, nordicowy. Na kolejnym zbiegu dróg zielony się odnajduje. Zza pola dobiega "Łup! łup! łup!" - jakaś dyskotekowa muzyka. Ale głośniej szumią korony brzóz nad moją głową. Na poboczu zatrzęsienie dojrzewających właśnie jeżyn, pierwsze już czarne i zadziwiająco słodkie. I zdziczała jabłonka.
 
 

Idę przez urokliwą wieś Świerzyny. Na czym polega jej urok? Chyba na sielskości - przypomina mi na wpół zaniedbane, na wpół opływające w dary ziemi wsie, jakie pamiętam z dzieciństwa. Kwiaty - wysokie, trawa bujna i gęsta, śliwa obsypana wielkimi owocami, szum drzew, świergoty ptaków, świerszcze, pianie kogutów, poszczekiwanie psów, gwizdy dzieci, a w sumie jednak - zacisze. I to ciepłe, popołudniowe słońce. A ulica nieco kręta.
Szkoda, że nie byłem tu tydzień temu, w Strońsku był festyn średniowieczny "W Grodzie Mściwoja". Za to dziś w pobliskich Zapolicach zabawa taneczna już od 16-ej. Jak się później okazuje, to właśnie stamtąd dochodzi owo "Łup! łup! łup!"

Ni stąd, ni zowąd przy drodze tablica "Ćwiczenia na koordynację". Coś dla mnie! I dla nordic-walkerów.











Zapolice - rozległa wieś gminna, schludnie przystrzyżone trawniki. Ciekawe, czy tu każdy ma własną kosiarkę, tak niezbędną jak szpadel, czy też wzajemnie sobie pożyczają? Po paru zabranych z domu plackach z jabłkami wstąpiły we mnie nowe siły. Nie ma to jak tłuste jedzenie!
Już się robi chłodniej, choć słońce świeci mi w twarz. Po lewej za wsią otwiera się szeroki widok. Na horyzoncie za lasem wiatraki. Ależ one muszą być wysokie!

W Strońsko wchodzę akurat na zachód słońca. Noc się zapowiada pogodna, więc chyba wybiorę nocleg pod gwiazdami, nie będę się rozglądać za pokojami gościnnymi.
To się nazywa Opieka! Gdyby nie ten nastolatek na rowerze, spotkany akurat na rozstajach dróg i zapytany, jak dojść do kościoła - znów bym zgubił szlak, co kolejny raz skręcił bez ostrzeżenia. Na niebie - po stronie słońca i po stronie księżyca - niesamowite wzory. A ku księżycowi leci z warkotem... motolotniarz!
 

A na ziemi - ferma kur z wolnym wybiegiem. Na drzewie anons "JAJA, MIÓD, ZIEMNIAKI".

I dom sfinansowany przez... PZU
  Poprzedni etap na tej trasie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz