Najpierw dobrze oznakowany szlak przeprowadza nas przez centrum miasta, nie omijając miejskich zieleńców, potem przez miasteczko uniwersyteckie, gdzie można zdobyć pieczątkę do specjalnego credencialu tylko dla studentów. Takie zaświadczenia wydają miasta uniwersyteckie, położone wzdłuż Camino. Szkoda, że my już się nie załapiemy!
Miasteczko uniwersyteckie w Pamplonie - to się nazywa: warunki do nauki! |
Soczysta zieleń trawników i drzew przenika człowieka do głębi. Do tego
śpiew ptaków - piękny start w życie! Mam nadzieję, że dzięki niemu,
absolwenci nie zadowalają się życiem szarym i byle jakim. Z drugiej
strony - wyobrażam sobie, że przejście do jałowych pustkowi i betonowych
dżungli "prawdziwego" życia w gospodarce rynkowej może być dla nich
szokiem...
Dla nas natomiast już za chwilę zaczyna się wędrówka przez rozpalone pola ścielące się na pagórkach. Odpoczywamy w cieniu drzewa, pod ptaszkami, i dalej pod górę! Chwilami dróżka skrywa się między szpalerami krzewów owocowych. Np. ozdobne, podobne do czarnego bzu, jagody, pachną jak wino. Pewnie fermentują na krzakach.
Zmieniam buty trekkingowe na sandały i będę tak robić już codziennie ok. godz. 11-tej, kiedy poranny chłód nagle (w moim odczuciu, wg Teresy przebiega to stopniowo) zmienia się w trudny do wytrzymania upał. Na szczęście, w sandałach, krótkich spodenkach i koszulce bez rękawów jest w sam raz. I tak już prawie do samego wieczora.
Wnętrze kościoła kawalerów maltańskich (sanjuanistas) w Cizur Menor |
Po drodze przechodzimy przez wioskę z dwoma kościołami i długą historią (oraz podobno fajnym schroniskiem, gdzie my wstępujemy tylko po pieczątki i przystajemy, żeby nasmarować się filtrami słonecznymi) - Cizur Menor. Jeden z kościołów należy od średniowiecza do Suwerennego Zakonu Maltańskiego. Surowo urządzone wnętrze dekorują prawie wyłącznie flagi zakonników-rycerzy oraz portrety ich wielkich mistrzów i innych zasłużonych postaci, np. kawalera, który z rycerza przedzierzgnął się we franciszkanina a następnie wsławił się świętością. Istotnie, z portretu patrzy dobra twarz...
Przez pola Nawarry |
Błogosławieństwo pielgrzymów |
...co zresztą zdarza się do dziś. Jak memento, raz po raz szlak znaczą krzyże na pamiątkę pielgrzymów, którzy nie doszli. |
...ruszamy dalej, ku Przełęczy Przebaczenia. Tu ponoć dawni piegrzymi otrzymywali odpust na wypadek, gdyby padli w dalszej drodze.
Nam to na razie nie grozi: Na Alto del Perdón spotykamy naszego znajomego, który wczoraj sprzedawał mi sok z drugiej strony Pamplony! Soki i owoce dla spragnionych! Tylko rozgląda się: czy aby drogą nie nadjeżdża policja? A przecież, gdyby stanął o 100 m wcześniej, byłby całkiem niewidoczny z owej drogi, a mozolną ścieżką pielgrzymów przecież stróże porządku nie nadciągną! W każdym razie, oprócz orzeźwienia, oferuje nam, niczym zaprawiony przewodnik turystów, objaśnienia szerokich widoków po obu stronach przełęczy. W pogodne dni (tzn. jeszcze pogodniejsze, mniej zamglone niż dziś) widać aż wysoką górę na granicy sąsiednich prowincji, Aragonii i La Riochy. A tutaj - niesamowite postacie, metalowe cienie pielgrzymów sprzed setek lat, nieprzerwanie ciągnących na zachód... - ufundowane niejako w rewanżu przez firmę, która ozdobiła sierrę wielokilometrowym rzędem wiatraków prądotwórczych. W miarę, jak zbliżaliśmy się do wzniesienia, witał nas ich cichy szum - i lekki ucisk w uszach.
Na Alto del Perdón: odwieczny pochód pielgrzymów"tam, gdzie się spotykają drogi wiatru i gwiazd" |
Zejście z Alto del Perdón |
Choć trudno to sobie wyobrazić, późnym popołudniem upał (odczuwalny) jeszcze się wzmaga. Prawdopodobnie wytłumaczenie tego fenomenu jest takie: słońce się zniża i ogrzewa teraz maksymalną powierzchnię naszych ciał.
Rzadkiego cienia dostarczają np... Bloki stogów słomy dochodzące do 11 pięter (tzn. warstw)! |
Jeden z domów w miasteczku Uterga - widok od ulicy! |
A w nich kawiarnie. Dla nas - café con leche i ew. porcja tortilli; coś mocniejszego dla naszych z widzenia znajomych (międzynarodowe, anglojęzyczne towarzystwo, amerykańsko-koreańsko-nie wiem jakie...). Startują chyba wcześniej od nas, czasem wyprzedzają nas, gdy robimy zdjęcia albo się przebieramy - ale zawsze możemy liczyć, że zobaczymy ich na dłuższym postoju w jakimś lokalu gastronomicznym... Tym razem korzystamy i my, także z mikrochwili odprężenia na kamiennych leżakach...
Są miejsca i na relaks |
Ta płytka okolicznościowa zdobi... wejście do WC (oczywiście: caballeros) |
A do tego, przechodzimy wśród winnic i drzew migdałowych. Pod jednym z nich właśnie para małżeńska przeprowadza zbiór. Częstują nas i pokazują, jak fachowo rozłupywać twarde osłonki przy pomocy dwóch kamieni. Za chwilę demonstruję tę świeżo nabytą umiejętność innym pielgrzymom. Próbuję też winogron ze starej, zdziczałej już winnicy. Owoce są różnej wielkości, ale zawsze raczej małe. Za to najsłodsze! Niech żyją stare winnice!
W miejscowości Muruzábal można skręcić do Eunate. To tylko 2 czy 3 km (i drugie tyle powrotu), ale po całym dniu marszu wydawało nam się bardzo daleko. A ominął nas nie lada zabytek architektury sakralnej - ośmioboczna kaplica Sta. Maria de Eunate - zadowalamy się makietą z Cizur Menor:
Krzyż maltański, często spotykany w kościołach tej okolicy |
W Obanos nasze Camino Francés łączy się z Camino Aragonés,
|
Obanos: każda szanująca się wioska baskijska (nie mówiąc o miastach) ma swoje boisko do gry w pelotę |
W Obanos i Puente La Reina kolejne kościoły joannitów czy
templariuszy, z ich szczególną atmosferą. Oboje z T. odczuwamy w nich
silną energię, T. twierdzi, że bardzo specyficzną, spiralną wibrację. A ten w Puente kopnął
ją na wychodnym w ledwie gojącą się piętę.
Często już spotykamy znajomych z widzenia: Szwajcarów (fot. obok - dziś zatrzymali się w pierwszym schronisku w mieście), dwóch Duńczyków, owo angielskojęzyczne, imprezowe towarzystwo - oraz naszą starszą rodaczkę, od której wolę trzymać się na dystans, na szczęście Teresie kojarzy się dobrze, bo przypomina jej ulubioną ciocię.
My dziś zmierzamy do schroniska tuż obok owego niesamowitego kościoła. Jest prowadzone przez niejakich padres reparadores (jak nazwa wskazuje, to chyba specjalne zgromadzenie zajmujące się utrzymaniem mostu - bezpieczna przeprawa przez rzeki miała kluczowe znaczenie na dawnym Camino) i panuje tam spokojna i pogodna atmosfera. Buty zostają na specjalnym stojaku na półpiętrze (zwyczaj niewpuszczania butów wędrówkowych do sypialń panuje zresztą w większości schronisk). Często słyszy się język hiszpański, ale jeszcze częściej angielski i... koreański. Nie wiem, dlaczego, ale Camino przyciąga mnóstwo młodych pątników z tamtego krańca świata.
Przyjmujący nas padre też był raczej nie stąd - chyba z północy Europy. Po skwarnym dniu, noc też ciepława. Okna 14-osobowej sypialni otwarte na szeroko, a w dole chlupocze wartki potoczek. Padres reparadores dyskretnie pozostają w cieniu, w ogóle nie narzucają swojej obecności, nie ma też segregacji płciowej, której obawiała się Teresa (mając w pamięci, jak działają wszelkie kościelne przybytki w Polsce) - nie ma jej ani w sypialniach, ani... w łazienkach. Pielgrzymom zdaje się to odpowiadać, włącznie ze mną (a tym bardziej parom, które - jak ta brazylijsko-kanadyjska para, którą poznaliśmy w kościelnym schronisku w Logrońo, i która otworzyła nam drzwi, gdy wracaliśmy późną porą ze zwiedzania miasta - spędzają część nocy na jednym łóżku).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz