Śniadanie ze 4 euro w otwartej wcześnie restauracji "Bidean" (czy to nie znaczy po baskijsku "Pielgrzym"?) Poranna cisza. Kawa dziś nienajlepsza - mało kawy, dużo mleka. Soku pomarańczowego, na szczęśćie, też dużo. I wielkie bocadillo z pokaźną porcją tortilli. Kamienne ściany. Wystrój wnętrza przywołuje na myśl nieco wcześniejsze wieki: chomąto, stągiew i żelazka z duszą ustawione na starej studni, obraz z życia klas eleganckich w wieku XVII.
A potem idziemy przez wiekowe ulice, rozśpiewane ptakami w klatkach. Dobry początek dnia, choć T. sfrustrowana, że znowu robi się późno, a
ona by chciała o przyzwocie wczesnej porze wyruszać w drogę. Ale czy ze
mną to możliwe? Wcale się nie muszę starać, żeby słońce wstało i nas
wyprzedziło, zanim dojdziemy choćby do końca miasteczka.
Odwieczny most pielgrzymów |
Architektura nadrzecznej skarpy |
Most przez rzekę Argę, tu już naprawdę szeroką. Pielgrzymi chodzą po nim od tysiąca lat. Za mostem siadamy przyjmujemy uzdrawiającą siłę, spoglądając na miasto lśniące w porannym słońcu. Dalej idziemy wśród pól, wciąż w bliskości Argi. Zaczynają się sosny - te śródziemnomorskie.
Mañeru. Kolejne ładne, ciche miasteczko. Kamienie, z których zbudowane są domy, robią się trochę bardziej pomarańczowe niż na wcześniejszych odcinkach szlaku. Tło dźwiękowe tworzą ptaki (na wolności! Fruwają od drzewa do drzewa) oraz muzyka typu "umpa-umpa", dobiegająca z czyjegoś mieszkania. A także dźwięki kościelnych dzwonów. A pod tym wszystkim - dużo ciszy, wyczuwalnej, kiedy cichnie pogłos tych kamiennych ścian.
Pierwsze drzewo z dojrzałymi figami. To jest to, co lubię najbardziej! Przy kolejnym, rosnącym bezpańsko w polu, dojrzałych owoców jest tyle, że przystajemy chyba na kwadrans. Częstuję T. i sam objadam się bez opamiętania. Aż potem pieką wargi i język - chyba sok fig zawiera jakiś mocny kwas, choć owoce smakują całkiem słodko...
Cirauqui (Zirauki). Mijamy wielki plac zabaw. Ciche odgłosy odbijają się echem od kamiennych i ceglanych ścian. W barze przy trasie, vis a vis placu zabaw, nasza grupka znajomych pielgrzymów. W końcu trafiamy pod wiekowy kościół.
Zirauki nas urzekło! Ciche miasteczko na wzgórzu z kolejnym romańskim kościołem - przepiękny portal! Chcemy mieć stąd pieczątki. Schronisko zamknięte do 14.00 ale pieczątka jest wystawiona w przejściu przez bramę pod domami, prowadzącą do mostu kończącego miasto. A stamtąd rozciąga się różowawa, monumentalna panorama wzgórz porośniętych matorralem.
Autostrada raz po raz w zasięgu wzroku. Ależ mają widoki! Tylko czy mają czas, by się napatrzeć? |
My - na pewno tak.
Nad potokiem i pod wiaduktem spotykamy wędrowniczki, odpoczywające od upału. Jedna ma już dość. Postanawia zostać na noc w najbliższym miasteczku o wdzięcznej nazwie Lorca. A na ścianach wiaduktów kwitnie pielgrzymia twórczość plastyczna i poetycka:
Przykład tejże twórczości |
Zlot gwiaździsty: trzech ludzi, trzema szlakami do Santiago de Compostela - ogłaszają się światu na wlepce. |
Kolejna osobliwość krajów śródziemnomorskich: łodygi dzikiego kopru oblepione ogromnymi populacjami ślimaków |
Lorca. W kafejce grają "Fale modrego Dunaju" Straussa. Orzeźwiające gazpacho szczypie w języki poparzone figami. A ma cały bukiet smaków - jest chilli i czosnek, są ogórki i pomidory, oliwa i coś jeszcze. U wejścia siedzą dwie Koreanki (a. Chinki), po chwili ukazuje się 2 młodych Koreańczyków w miękkich kapeluszach oraz strojach odblaskowych, opinających tułów i ramiona (wyglądają trochę jak drogowcy albo drogówka). Plus nasza dobra znajoma w kapeluszu niczym z Teksasu i z parasolką w tęcze i niedźwiadki - ta, która wypoczywała w cieniu tunelu pod autostradą i zdecydowała, że zostanie w L. na nocleg, bo upał niemiłosierny. Jest internet! Nareszcie będę mógł dopełnić obowiązku i wysłać podsumowanie kwartału.
Szkoła w Villatuercie pamięta, że obok przebiega szlak pielgrzymkowy: "Spojrzenia Camino" |
No więc w Casa Mágica gospodyni zaprasza każdego pielgrzyma - choćby na chwilowy odpoczynek. Są i hamaki na galerii (tylko uwaga na głowę - w przejściu niski strop), i piękna jadalnia, a obok spiżarka z winami, i sala do jogi... Bóg wie, co jeszcze. Nieoficjalną nazwę nadali sami pielgrzymi, wyczuwając dobrą energię tego miejsca. Właścicielką jest pewna Brazylijka o wyraźnie newage'owym stylu i sercu wędrowca. 6 lat - i już czas ruszać dalej - zwierza się. A więc schronisko na sprzedaż...
Przed kościołem zgromadzenie i gwar. Okazuje się, że pogrzeb. A z samochodu pani odjeżdżającej parę domów dalej z parkingu dolatuje "Imagine" Lennona:
Wyobraź sobie, że nie ma nieba ani piekła,
a wszyscy ludzie żyją dla dziś...
Za miastem Pustelnia św. Michała (Ermita de San Miguel) - po prostu tysiącletni kościółek w szczerym polu (tzn. wśród oliwek), do którego nie wiadomo, kiedy ktoś przychodzi. A w środku - ptaszek, który wleciał i nie potrafi wylecieć. Ma dużo przestrzeni, drzwi szeroko otwarte, ale instynkt pcha go ku oknu, a tam jest gęsta siatka. Szamocze się bezsilnie, bez wyjścia. Czy z człowiekiem nie bywa tak samo? Nastroiliśmy się dla ptaszka na odbiór Bożej siły. Czy da się jej wyprowadzić na wolność?
I wreszcie Estella (Lizarra). Dawna stolica Królestwa Nawarry w okresie jego największej świetności. Ulica idzie doliną, tuż poniżej skarpy, z góry spoglądają na nas budowle historyczne i nie tak bardzo. Parę starych kościołów zadziwiających kunsztem rzeźbiarzy, którzy je zdobili.
W schronisku (duże, choć z jedną tylko sypialnią, ale jest pralnia i patio-suszarnia, kuchniojadalnia też duża, jasna i porządnie wyposażona) jowialny hospitalero ze znajomą, południową wymową. Pytam go o to. No tak, jest z Sewilli! A my mamy szczęście, bo czekały na nas ostatnie dwa łózka, co prawda w dwóch końcach sypialni. Egzotyczny pielgrzym koło mnie zakopuje się w pościeli z głową, charczy (aż czuję jego wirusy!) i chrapie. Niewiele brakuje, a wyciągnąłbym stopery, żeby mieć nadzieję na zaśnięcie. Ale okazuje się, że wystarczy zmęczenie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz