piątek, 2 października 2015

Etap E19: Reliegos - León


Odwieczny Pielgrzym - tu jako Stary Mędrzec
Gospodarz kolejny raz poszedł nam na rękę: usłyszawszy, że T. ma dość hiszpańskich śniadań na słodko, przygotował coś specjalnego: pozwolił dokończyć wczorajszą zupę z kabaczka, do tego razowy chleb z pomidorem, Ja nie miałem nic przeciwko na słodko - więc załapaliśmy się jeszcze na ciasto domowej roboty.
Żegnają w Reliegos - a witają w nowym dniu - ptaki w wysokim zbożu!
Nie wszyscy wędrowcy nocują w albergues

Madonna - a właściwie Dziewica -Pielgrzymka, La Virgen Peregrina




Mansilla de las Mulas. Mijamy niby zwyczajny dom, jednak z niecodzienną przybudóweczką. Tak właśnie budują w Hiszpanii, przez co domy nabierają indywidualnego charakteru, który mnie tak zachwyca.
I najpierw pomnik współczesnych pielgrzymów pod krzyżem przydrożnym, potem mury miejskie i wreszcie...
 





 
Najstarszy i obecnie znów jedyny czynny w miasteczku kościół, Santa María - piękna, mocna energia, jakby błogosławieństwo od postaci, które tu są przedstawione w rzeźbach (Niewiasta z księżycem, Dzieciątko Jezus...). 

Mur miejski od strony rzeki

Rwąca rzeka Esla



W Mansilli kupiliśmy i zjedliśmy pyszne pączusie (lokalne odmiany), a przekroczywszy kamienny most nad rwącą rzeką Eslą, szliśmy dalej tuż obok szosy aleją wysadzaną akacjami. Od pola kukurydzy oddzielało nas ciągnące się kilometrami koryto nawadniające, od jezdni - gęsty szpaler wysokich krzaków. A na drogę wyjechał konny - jedyny, jakiego tu spotkaliśmy!




Kamienny most jakby przesycony solą!

Zanim dotarliśmy do Villarente, zrobiło się późne popołudnie. Mamy jeszcze dziś dojść do Leonu?! Trzeba się posilić kawą i czymś na ząb. Naprzeciw wyszła nam "Casablanca" - lokalna baro-gospoda ze wspomnieniami świetności (lata 70-te?)

Takie buty... tu można spotkać na wystawie sklepowej

Arcabueja z daleka

Do León docieramy jeszcze za dnia, ale już bardzo późno. Chodzenie wzdłuż ruchliwych dróg dojazdowych nie jest tym, co lubimy najbardziej, a od tego mieliśmy tylko krótkie chwile wytchnienia - np. tuż przed León ci, co wytyczali szlak, jakby się zmitygowali i wyprowadzili go na wzgórza na tyłach zabudowań. Do wsi Arcabueja wchodziliśmy, jakby szosa nie istniała. Tam mogliśmy pod sporą wiatą ze stołami uzupełnić zapasy wody prosto ze źródeł i posilić się swoimi daktylami i orzeszkami (najlepszy prowiant na wielogodzinne wędrówki z plecakiem!) Wkrótce jednak cywilizacja zaprosiła nas z powrotem i mogliśmy podziwiać panoramę stolicy dawnego królestwa za skrzyżowaniem wielu autostrad. Zaraz za nim - ogromny trawnik z kilkoma masywnymi budynkami - własność instytucji finansowej Caja de España - po co bankowi takie ranczo?
Schronisko św. Tomasza z Canterbury, w którym sobie przezornie zarezerwowaliśmy nocleg, było na szczęście prawie na początku miasta. Które i tak jeszcze tego samego dnia przyszło nam zwiedzać (w poszukiwaniu dworca autobusowego), bo stwierdziliśmy, że pora już kupić bilety na powrót. I była kuchnia, a nawet internet! Lodówka tylko w barze (z życzliwą barmanką, ale zamykanym na noc), ale wolno mi było przechować kupiony przez nas w El Corte Ingles krem z dyni w wiaderku z lodem, które skądś się wzięło w kuchni.

P.S. Przy alei Fernández Ladreda (po lewej, idąc od Av. Madrid) jest bar, oferujący obfite śniadania za 2,50€ (o ile dobrze pamiętam). Nie było nam w sumie po drodze, ale może ktoś inny zechce skorzystać.

Miejska arena (niestety, corrida - choć i zacniejsze rozrywki)
Posąg zapaśników przed halą sportu

Rząd wieżowców z widokiem na rzekę - niczym sztuczny brzeg kanionu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz