Dzisiaj wyżerka - najpierw zupa z soczewicy w barze "El Camino" prowadzonym przez hiszpañsko-bułgarską parę pielgrzymów (u nich 90% dań wege!), potem wegetariañska obiadokolacja-uczta, na którą zdecydowaliśmy się w niedawno otwartym schronisku Albergue de Ada w Reliegos - i właśnie wtedy Teresa dostaje SMS-em życzenia z okazji Międzynarodowego Dnia Wegetarianizmu! I kto powie, że świat nie sprawia synchroniczności?!
Dziś 27,5 km. Znowu o wschodzie słońca byliśmy już w drodze (fot.) W krzakach przy wiadukcie nad autostradą ciekawy ptaszek śpiewa - wydaje przeciągłe gwizdy, to znów serie szybkich. Gdy włączyłem dyktafon, umilkł - chyba nie chciał być nagrany! Ale jest cała chmara innych ptaków-szczebiotków. A głośniejsze od wszystkiego - "szczebioty" samochodów.
A pod wiaduktem - mądrości życiowe pielgrzymów dla pielgrzymów, np. "W teraźniejszości skasuj przeszłość, aby uwolnić przyszłość". I np. takie:
Przed Bercianos w szczerym polu ermita ...M. B. od Grusz!
Znak rozpoznawczy tutejszych kościołów i dzwonnic - kogut na szczycie krzyża. We wsi Bercianos del Real Camino wreszcie spotkałem ogólnodostępne drzewo figowe z wieloma owocami leżącymi na ziemi a jeszcze nie zepsutymi. W większości zielone ale już dojrzałe. Tego mi było potrzeba!
Za BdRC drogę ocienia rząd platanów, za nimi pola uprawne. Za to z prawej rdzawa ziemia, rzadkie kępki roślinności i wysokie janowce albo coś takiego - trochę jak skrzyp to wygląda i jest takie jak w Kastylii, tylko bardziej wyrośnięte tu, w Leonie. Po lewej pola, po prawej pola przechodzące w step, a przed nami 8 km do nast. miasteczka.
Przed nim spotykamy staruszka, który opowiada nam o przydrożnych krzyżach, a przy okazji poleca promocyjne bilety TGV z León do Madrytu i wyraża swoją nieufność do wszystkich władz. - Ale są władze gorsze i lepsze... - oponuję. - Trafiłeś w sedno - mówi. - Lepsze, tak - ale nie dobre!
W El Burgo Ranero (dosł. Żabiarski Gród) jest ponoć przemiłe schronisko parafialne, ale dla nas byłby to za krótki etap (choć dla młodej Argentynki, znanej od 2 etapów i spotkanej wczoraj w schronisku - nie; postanowiła sobie zrobić dzień lekki). My złapaliśmy pieczątki dopiero w ostatnim schronisku, nazwanym "La Laguna" od sąsiedniego maleńkiego jeziorka o tej nazwie.
Ładna droga, ładna pogoda - słońce, ciepło ale nie gorąco, bo kiedy zrobiło się bardzo ciepło, zaczął powiewać lekko chłodnawy wietrzyk. Z początku ledwie nadążałem za T., ale na ostatnim odcinku (13 km po równinie, bez wioski, tylko od czasu do czasu przecinamy rzeczki - jedne wyschnięte, inne leniwie płynące. I nieopodal mijamy małe lotnisko) wlekliśmy się już oboje - T. z powodu zmęczenia, ja dla przyjemności, acz moje plecy też już ciężar odczuwały!
Cudowna cisza, słychać tylko nasze kroki i świerszcze, niezbyt zresztą głośne. Upał. Coraz większe pustkowie. Na północnym horyzoncie majaczą, ale coraz wyraźniej, wysokie góry. Tutaj - płasko jak stół.
Jeden z przebłysków wglądu podczas tej wędrówki: dobrze jest brać prysznic wieczorem - dzięki temu do rana wysycha ręcznik (ten turystyczny, szybko schnący i nie zajmujący miejsca) i można go spakować.
Jakoś dało się wytrzymać te 13 km w słońcu, praktycznie bez wody do picia. Ale przedtem zjedliśmy po misce pożywnej, weg. zupy z soczewicy brązowej w "El Camino" Svetlany i Manuela w El Burgo Ranero, dokąd wytrwale prowadziły nas ich ulotki, pozostawiane na kamieniach-drogowskazach, przyciśnięte mniejszym kamykiem (a zwykle szczycimy się, że na nas reklama nie działa!)
Późne popołudnie. Siedzę w wegetariańskim schronisku w wiosce o dwóch ulicach Reliegos i jem niewegetariańskie ciasteczko kruche z migdałem, jeden z tych miejscowych specjałów. Bez okularów nie doczytałem się w sklepie składu, a teraz mi szkoda nie zjeść. Dziś dzień obżarstwa i szastania kasą, choć właśnie musiałem pożyczyć od T. 50 euro. Zainstalowaliśmy w niedawno otwartym, skromnie z zewnątrz wyglądającym Albergue de Ada. Schronisko schludne, pełne światła i pod różnymi względami niezwykłe: wygodne łóżka - piętrowe, ale dużo przestrzeni na obu poziomach - i łazienki lśniące czystością, wszystko nowe; kolacja (kilkudaniowa, rzeczywiście wegetariańska - a nie tylko bezmięsna, dla chętnych dodatkowo kieliszek wina za 1€) w znacznej części z produktów własnych i ekologicznie uprawianych; przy całym wykończeniu domu używali wyłącznie naturalnych i bezpiecznych dla środowiska materiałów, tak samo środki czystości... A dla raros jest nawet sala medytacyjna, z posążkiem Buddy (gospodarz sam praktykuje zen; ten szczupły brodacz po 50-tce kojarzy mi się z Japhym Ryderem z książki Kerouaca).
Jakieś dwadzieścia lat temu los ich doświadczył: urodziła im się niepełnosprawna córka, obok zdrowego syna. Nauczyli się z tym żyć, i żyć zgodnie z tym, w co wierzą. Syn wyjechał na studia. Córka jest zawsze z nimi. To jej imieniem nazwali schronisko, umieścili też jej zdjęcie na ulotkach - uśmiechnięta, w japońskim stroju, który bardzo do niej pasuje.
Tłumów nie ma. Oprócz nas nocują dziś tylko 2 osoby. Gospodarze sprowadzili się do Reliegos niedawno, otworzyli w lipcu b.r. i jeszcze nie zdążyli zaistnieć w przewodnikach, którymi kieruje się znaczna część pielgrzymów.
Z żoną alberguisty, nauczycielką muzyki w pobliskiej szkole, wdałem się w najdłuższą chyba pogawędkę po hiszpańsku, jaką odbyłem na Camino. Rozmawialiśmy o wszystkim, nieraz zahaczając o politykę, ale jeszcze więcej na temat warunków życia i charakteru ludności w różnych miejscach Hiszpanii. M.in. dowiedzieliśmy się, że w kraju tym od paru lat zabroniony jest autostop! Karzą kierowców. Bardzo dziwne, jak na liberalny obyczajowo kraj, którym jest - albo była do całkiem niedawna - Hiszpania.
Zasugerowałem, że może przy partii Podemos (której nazwę widzieliśmy w wielu miejscach, np. pisaną sprayem na ławkach wzdłuż Camino) nastąpi rozluźnienie, ale moja rozmówczyni była sceptyczna. Stwierdziła, że tam są dobroduszni intelektualiści, którzy nie znają się na lawirowaniu w świecie polityki, którym rządzą "wilki" (¡Son lobos!) i że oby coś im się udało, ale... spodziewa się raczej drobnych zmian, a nie radykalnego przełomu.
A pod wiaduktem - mądrości życiowe pielgrzymów dla pielgrzymów, np. "W teraźniejszości skasuj przeszłość, aby uwolnić przyszłość". I np. takie:
Przed Bercianos w szczerym polu ermita ...M. B. od Grusz!
Ten pielgrzym już zakończył ziemską wędrówkę |
Puszyste spotkanie |
Znak rozpoznawczy tutejszych kościołów i dzwonnic - kogut na szczycie krzyża. We wsi Bercianos del Real Camino wreszcie spotkałem ogólnodostępne drzewo figowe z wieloma owocami leżącymi na ziemi a jeszcze nie zepsutymi. W większości zielone ale już dojrzałe. Tego mi było potrzeba!
Za BdRC drogę ocienia rząd platanów, za nimi pola uprawne. Za to z prawej rdzawa ziemia, rzadkie kępki roślinności i wysokie janowce albo coś takiego - trochę jak skrzyp to wygląda i jest takie jak w Kastylii, tylko bardziej wyrośnięte tu, w Leonie. Po lewej pola, po prawej pola przechodzące w step, a przed nami 8 km do nast. miasteczka.
Przed nim spotykamy staruszka, który opowiada nam o przydrożnych krzyżach, a przy okazji poleca promocyjne bilety TGV z León do Madrytu i wyraża swoją nieufność do wszystkich władz. - Ale są władze gorsze i lepsze... - oponuję. - Trafiłeś w sedno - mówi. - Lepsze, tak - ale nie dobre!
W El Burgo Ranero (dosł. Żabiarski Gród) jest ponoć przemiłe schronisko parafialne, ale dla nas byłby to za krótki etap (choć dla młodej Argentynki, znanej od 2 etapów i spotkanej wczoraj w schronisku - nie; postanowiła sobie zrobić dzień lekki). My złapaliśmy pieczątki dopiero w ostatnim schronisku, nazwanym "La Laguna" od sąsiedniego maleńkiego jeziorka o tej nazwie.
Ładna droga, ładna pogoda - słońce, ciepło ale nie gorąco, bo kiedy zrobiło się bardzo ciepło, zaczął powiewać lekko chłodnawy wietrzyk. Z początku ledwie nadążałem za T., ale na ostatnim odcinku (13 km po równinie, bez wioski, tylko od czasu do czasu przecinamy rzeczki - jedne wyschnięte, inne leniwie płynące. I nieopodal mijamy małe lotnisko) wlekliśmy się już oboje - T. z powodu zmęczenia, ja dla przyjemności, acz moje plecy też już ciężar odczuwały!
Cudowna cisza, słychać tylko nasze kroki i świerszcze, niezbyt zresztą głośne. Upał. Coraz większe pustkowie. Na północnym horyzoncie majaczą, ale coraz wyraźniej, wysokie góry. Tutaj - płasko jak stół.
Jeden z przebłysków wglądu podczas tej wędrówki: dobrze jest brać prysznic wieczorem - dzięki temu do rana wysycha ręcznik (ten turystyczny, szybko schnący i nie zajmujący miejsca) i można go spakować.
Jakoś dało się wytrzymać te 13 km w słońcu, praktycznie bez wody do picia. Ale przedtem zjedliśmy po misce pożywnej, weg. zupy z soczewicy brązowej w "El Camino" Svetlany i Manuela w El Burgo Ranero, dokąd wytrwale prowadziły nas ich ulotki, pozostawiane na kamieniach-drogowskazach, przyciśnięte mniejszym kamykiem (a zwykle szczycimy się, że na nas reklama nie działa!)
Kolejna bodega |
Fot. Teresa |
Jakieś dwadzieścia lat temu los ich doświadczył: urodziła im się niepełnosprawna córka, obok zdrowego syna. Nauczyli się z tym żyć, i żyć zgodnie z tym, w co wierzą. Syn wyjechał na studia. Córka jest zawsze z nimi. To jej imieniem nazwali schronisko, umieścili też jej zdjęcie na ulotkach - uśmiechnięta, w japońskim stroju, który bardzo do niej pasuje.
Tłumów nie ma. Oprócz nas nocują dziś tylko 2 osoby. Gospodarze sprowadzili się do Reliegos niedawno, otworzyli w lipcu b.r. i jeszcze nie zdążyli zaistnieć w przewodnikach, którymi kieruje się znaczna część pielgrzymów.
Z żoną alberguisty, nauczycielką muzyki w pobliskiej szkole, wdałem się w najdłuższą chyba pogawędkę po hiszpańsku, jaką odbyłem na Camino. Rozmawialiśmy o wszystkim, nieraz zahaczając o politykę, ale jeszcze więcej na temat warunków życia i charakteru ludności w różnych miejscach Hiszpanii. M.in. dowiedzieliśmy się, że w kraju tym od paru lat zabroniony jest autostop! Karzą kierowców. Bardzo dziwne, jak na liberalny obyczajowo kraj, którym jest - albo była do całkiem niedawna - Hiszpania.
Zasugerowałem, że może przy partii Podemos (której nazwę widzieliśmy w wielu miejscach, np. pisaną sprayem na ławkach wzdłuż Camino) nastąpi rozluźnienie, ale moja rozmówczyni była sceptyczna. Stwierdziła, że tam są dobroduszni intelektualiści, którzy nie znają się na lawirowaniu w świecie polityki, którym rządzą "wilki" (¡Son lobos!) i że oby coś im się udało, ale... spodziewa się raczej drobnych zmian, a nie radykalnego przełomu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz