środa, 30 września 2015

Etap E17: Calzadilla de la Cueza - Calzada del Coto

Wyruszamy, wyjątkowo, przed świtem, pokrzepieni jedynie kawą z automatu i maleńkimi ciasteczkami, zostawionymi w kartonie przez hospitalerę, do brania za "co łaska".
Ptasia godzina. Nie żałuję, że dałem się tak wcześnie wyciągnąć w drogę. Encinal, czyli zielony gąszcz dębów ostrolistnych, ze znikomym dodatkiem innych gatunków. W drzewach śpiewają ptaki. Warto było - żeby zobaczyć księżyc oraz słońce wschodzące. Krajobraz robi się hiszpañski, i temperatura też, ale dopiero koło południa. Na razie wyjątkowo rześko!




Pierwsza dziś wioska, Ledigos, z wieloma domami z gliny, chyba też w znacznym stopniu wyludniona. Zakręcającymi ulicami fatygujemy się do kościoła na wzgórzu, który podobno skrywa aż trzy przedstawienia Santiago (św. Jakuba). Niestety. Zamknięte na głucho.
To nie żonkil. To jeden z maleńkich kwiatków, jakich mnóstwo spotkaliśmy w tej okolicy.
Kolejna wioska nazywa się malowniczo: Terradillos de los Templarios. Faktycznie, oba miejscowe schroniska nawiązują nazwą do templariuszy, którzy tu rządzili. My wchodzimy po pieczątki i śniadanie do samego wielkiego mistrza:
 Śniadanie hiszpańskie ale bardzo zacne: oprócz wielkiego kubka świetnej kawy, jeszcze większy i niemniej smaczny croissant na ciepło i marmolada do niego. Należało nam się po 9 kilometrach marszu prawie na czczo! No i miło się wreszcie trochę ogrzać. Spędzamy tu blisko godzinę! Na ścianach przeróżne zabytki dawnego życia wiejskiego, oraz związane z Camino - m.in. reprodukcja "Ostatniej wieczerzy" Dalí.
 
W następnej wsi, Moratinos, dziwne wzgórki pełne prowadzących do nich drzwi. Obchodzimy wzgórek dookoła. Co jedne to ciekawsze.
 
To Bodegas - spiżarnie-ziemianki. Te w Moratinos (i jeszcze w paru innych miejscach, m.in, mieście León) są używane do dziś. To od nich biorą nazwę hiszpańskie winiarnie.
Okoliczni mieszkańcy uprawiali dużo wina, dopóki Unia Europejska nie obiecała 2000 euro za każdy hektar zlikwidowanej winnicy!
 
Krajobraz płn.-zach. krańców Kastylii
 Zbliżamy się do szosy (ależ się stęskniliśmy!) i równocześnie do granicy prowincji, a kiedyś zapewne dwóch królestw - Kastylii i Leonu.
 Już z daleka widać miasto Sahagún. Wydaje się bardzo duże. Przed nim jest ermita Dziewicy od Mostu. Woda się skończyła, most został (i sanktuarium).
 To jakby wrota Sahagun od strony Camino.
Postacie króla Alfonsa VI  i opata Bernarda z Sedirac, arcybiskupa Toledo, którzy przyczynili się do świętości klasztoru w mieście świętego Fakunda - bo od dziwnego imienia tego męczennika miasto wzięło nazwę, co objaśnia niniejsza tablica w jednej z bogatych miejskich restauracji-gospód:
Ilu mieszkańców ma to miasto? 50 tys. czy tylko 20? W każdym razie bardzo miejska zabudowa, rozległy teren... Dopiero w domu dowiem się, że od 2000 r. Sahagún liczy mniej niż 3 tys. mieszkańców (i nigdy nie miało więcej niż 4 tys.). Człowiekowi na tych pustkowiach zupełnie zmienia się optyka!
 
W mieście trafiamy na sjestę. Nawet urządzone w zabytkowym dawnym klasztorze centrum informacji turystycznej na godzinę zamyka podwoje, a co dopiero sklepy! Próżno błądzimy po ulicach i uliczkach. Na szczęście, nietrudno o otwarty bar, gdzie można niedrogo dostać tortillę i sok ze świeżych pomarańczy.
 
Potem centrum info. otwierają i mogę zgrać sobie zdjęcia na pendrive, zaopatrujemy się też w zapasowe credenciale, bo lada dzień pieczątki przestaną się mieścić... A potem zwiedzamy kościół św. Tirsa w stylu mudejar, a w nim makiety innych tutejszych kościołów, istniejących i zburzonych, tudzież gigantycznego klasztoru benedyktyńskiego, który był tuż obok (to stąd zaczęła się w Hiszpanii reforma kluniacka). Ostał się, znacznie mniejszy, klasztor benedyktynek.



Szczątki klasztoru
 
Sahagún - to połowa drogi od Roncesvalles do S. d. C. Niedaleko wyjścia z miasta sanktuarium Maryi-Pielgrzymki (La Peregrina). Tam dają certyfikaty przebycia połowy drogi. Warunek: zwiedzenie sanktuarium, bilet za 3€. Odpuścimy sobie! Wystarczą nam nasze credenciale, bogato pokryte pieczątkami schronisk i barów! Pieczątkę dają za darmo.





 Częsty widok: kamienny krzyż przydrożny, na którego "odwrocie" inne postacie - św. Maria, św. Jan, albo np. św. Roch, patron pielgrzymów i opiekun chorych.

Z miasta wychodzimy przez kolejny most. Tym razem jest pod nim woda. To rzeka Cea.
 

Przerwa na reklamę!
(naklejka na znaku drogowym w okolicy Sahagun)
 Jeszcze parę km - i damy sobie odpocząć. 26 km to całkiem przyzwoity etap!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz