Jeszcze trudno mi uwierzyć, ale przygoda znów się zaczęła. W środku nocy w Madrycie, a dziś późnym popołudniem już w Grañón, w tym samym kościele, gdzie przerwaliśmy wędrówkę w zeszłym roku - i mimo ze kusiła przygotowywana smakowita kolacja, i gościnna ekipa, która nas zapraszała tym serdeczniej, ze dziś mało noclegowiczów (tylko z 10 czy 15, a wczoraj było 70) - postanowiliśmy przejść choć kilka km.
Ale zaczęło się tak. W Burgos, wsiadając do autobusu poprosiłem kierowcę (po hiszpańsku) żeby nas wysadził w Grañón. Tam wysiadamy, kierowca idzie nam otworzyć bagażnik, żebyśmy wyjęli plecaki i pyta mnie:
- ¿De dónde eres?- De Polonia.
- To teraz spacerkiem pod tę górkę półtora kilometra - odpowiada czystą polszczyzną.
W schronisku, jak przed rokiem, luzacka atmosfera; gitara, wspólne przygotowywanie kolacji. Za Grañón poletka słoneczników. I psy - jeden jeszcze we wsi, drugi za wsią. Oba o groźnym wyglądzie, żaden nas nie zaczepia. A przypominały mi się sceny z psem z Pielgrzyma Paulo Coelho...
Drugie schronisko we wsi ma na ścianach pielgrzymie napisy i malowidła |
Wyruszamy z Grañón |
Granica prowincji. Wita nas Castilla y León. Znów słoneczniki. A w sadach nogales - orzechy włoskie. Redecilla del Camino. Wioska bardziej zabita dechami, sklepu niet, ale mamy ze sobą kuskus i soczewicę, a w schronisku jest kuchnia i olej słonecznikowy. A więc ciepła i syta kolacja!
Towarzyszą nam pola słoneczników. Czasami sztucznie zasuszone, ale nie zawsze... |
Poprzedni etap na tej trasie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz