Sypialnie w schronisku nosiły nazwy różnych miejscowości z Camino. Nasza nazywała się "Hornillos del Camino". Czyż nie był to widomy znak, że właśnie w tej miejscowości ( ± o dzień drogi) powinniśmy zakończyć kolejny etap?
Na wyjściu z Burgos żegna nas kasztaniarka jak żywa ...z zupełnie żywymi kasztanami |
...i wielkie serce |
O ile dojście do Burgos było raczej nieciekawe i męczące, to wyjście urocze: parkowymi terenami, platanowym tunelem tuż powyżej rzeki, które ciągną się długo, a w końcu dociera się do starych zabudowań klasztornych i uniwersyteckich, po drodze jeszcze mijając m.in. pomnik św. Dominika od Gościńca - "inżyniera Camino" oraz pielgrzyma o dziwnie znajomym obliczu...
Dalej ładny nowoczesny kościółek, oraz ciche i przytulne osiedle pełne bloków tak projektowanych, że stwierdzam: gdyby to ode mnie zależało, wysyłałbym wszystkich polskich architektów w trasę objazdową po Hiszpanii - a potem dopiero niech projektują, co chcą! Gdyby mi kiedyś przyszło mieszkać na północy Hiszpanii, to by mogło być to miejsce...
To tylko detal architektoniczny, przybudówka nowoczesnego bloku |
Za osiedlem zaś miasto na dobre się kończy, szlak wychodzi w pole pośród potężnych drzew (chyba topól) - mam wyraźne wrażenie, że to strażnicy tego miejsca. Czuję, wręcz widzę ich energię, gdy idę w ich kierunku, ale gdy potem oglądam się wstecz - już nie. Jakby zachęcały: nie cofaj się, idź naprzód. A potem mnóstwo obsypanych owocami krzewów.
Pogoda w sam raz do wędrowania - dość ciepło, ale pochmurno. Mam smak na pączka - czekają w plecaku, ale czuję, że jeszcze nie zrobiłby mi dobrze na odporność. Od paru dni próbowała mnie wziąć infekcja dróg oddechowych (te zmiany temperatury...). Próbowała, ale nie dała rady. Więc co tam pączek - najważniejsze, że czuję się dobrze i coraz lepiej!
Gdzieś w polu za Villalbillą - a może to było poprzedniego dnia, przed Burgos? - spotykamy anioła. Na rowerze, w ponczo. Ma postać kobiety imieniem María (ale sam(a) się przedstawia jako jeden z aniołów Camino). Pochwaliła, że stawiamy plecaki na drodze a nie na polu i pouczyła, że w schroniskach też nie należy ich kłaść na łóżkach. - Nie wiedziałem, że to kogoś razi... - napomknąłem. Okazało się, że wcale nie chodzi o przyzwoite zachowanie, tylko o to, by uniknąć nieprzyjemnych bichos: w polach i na łąkach bywają kleszcze (garrapatas), a na łóżkach pluskwy (chinches). Jak taka wejdzie na ciebie, to pół biedy. Ale jak wlezie ci do plecaka, to możesz niechcący zabrać ją do domu... Anioł María obdarzyła nas serdecznym uśmiechem, pobłogosławiła nas na drogę, i poprosiła, by wspomnieć o niej w katedrze w León. Pouczyła też, że w najbliższym miasteczku strzałki się rozdwajają i nie należy iść prosto, tylko w prawo.
Przedtem jednak czekało nas kilka spotkań z rzeką Arlanzón przepływającą przez Burgos, a tu rozlewającą się szeroko i malowniczo wśród bujnej przyrody:
Rodzinna wycieczka na szlaku w Tardajos |
I kościół, oczywiście z bocianim gniazdem |
U podnóża kolejnego wzgórza wije się wioska Rabé de las Calzadas. W nim dziwna budowla podobna do kościoła ale bez krzyża. Zastanawiamy się, co to jest, może jakaś synagoga? (nazwa wsi budzi skojarzenia.) Jednak nie. Klasztor. Tymczasem skręcam do baru i zachwycam się ścianą oblepioną przez pielgrzymów pocztówkami, zdjęciami, wpisami i banknotami z najróżniejszych krajów. Ktoś - a może to był sam właściciel - zagaduje, i na wieść, żeśmy z Polski, woła "Kaminski! Znacie?" Kamiński... jaki Kamiński? Nikt sławny o takim nazwisku mi nie przychodzi na myśl. - Chodźcie zobaczyć!
No i na tej ścianie jest, a jakże, zdjęcie Marka Kamińskiego, jeszcze z kimś. Teraz oczywiście kojarzę: był tu niedawno przed nami, zdobywca obu biegunów - i tego trzeciego, Bieguna Wiary, jak określił Camino de Santiago. Przeszedł aż z Polski, a ściśle mówiąc z Kaliningradu/Królewca, przez całe polskie wybrzeże itd. - aż tu. Bagatela: 4000 kilometrów!
Jest też "nasz" papież Jan Paweł II, i ten bardziej "mój" - Franciszek...
Tortille i kawę kupujemy - warto się posilić przed 8 km przez pustkowia! Ale od barmana spotykają nas, już za darmo kolejne, namacalne wyrazy życzliwości: zostajemy poczęstowani ekologicznymi śliwkami (pysznymi, takimi okrągłymi, większymi od mirabelek a mniejszymi od renklod) i otrzymujemy po złocistym medaliku Poczętej Bez Grzechu, która tu ma swoje sanktuarium.
Niebawem spotykamy jeszcze jeden ślad "naszych"...
A dalej znów na rozległą przestrzeń!
A później słońce wyszło, przygrzało, i wyglądało się choćby najmniejszego cienia, gdzie by można odpocząć... - gdy przed wsią pojawiło się parę drzew, to już było dobrze. Wcześniej cieszyły choćby niskie krzaki:
W końcu docieramy do samotnej wioski Hornillos del Camino. Sporo opuszczonych domów, sporo zbudowanych z niewypalonej gliny. Wbrew info. z polskiego przewodnika, jest sklep, nawet dwa.
Jest też oczywiście bar, w którym kupujemy najlepszą chyba kawę. Spożywamy ją na powietrzu, chłonąc zapachy i zniżające się już słońce - i sycąc oczy przestrzenią. O nocleg znów trudno! (pewnie większość z tych, co wyruszyli z Burgos, chce nocować właśnie tu). Schronisko prywatne completo, municypalne completo, parafialne chyba nie działa... Na szczęście, w owym prywatnym schronisku, gdzie stemplujemy nasze credenciales, rozpoznaje nas rozmawiająca z właścicielem nasza znajoma z poprzedniego noclegu (chyba Niemka). W takim razie miejsce musi się znaleźć! Właściciel pozwala nam przenocować na "dostawkę" na materacach w oranżerii-jadalni. Ze względu na brak łóżek ze zniżką: po jedyne 7€ zamiast 9€! Oprócz tego wolno nam gotować, prać, sypialnię mamy - jak zauważa - najlepszą w całym schronisku: największy metraż, i z widokiem na gwiazdy i księżyc, który akurat jest w pełni. Dobry moment na telefon do kolegi, który właśnie obchodzi urodziny...
A o tym, co robi pomnik koguta przed kościołem - w następnym odcinku... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz