czwartek, 24 września 2015

Etap E11: Tosantos - Atapuerca

 Kolejny dzień - dzisiaj pogoda hiszpańska (wczoraj było wietrznie i chłodnawo), czyli późnym rankiem przebieramy się w letnie stroje. Pogoda zachęca do wędrowania. I o dziwo, od rana szlak nie prowadzi wzdłuż szosy, a obawiałem się, że już tak zostanie. Dookoła piękne wzgórza, daleki widok, ścieżka wznosi się pomału.


"W Carmonie jest fuente o czternastu czy piętnastu caños", mówi znany tekst flamenco (el polo). Fuente to źródło albo fontanna. Ale nie miałem pojęcia, co to są te caños, i ponoć nawet hiszpańscy flamenkolodzy się nad tym głowili, bo słowo nie jest w powszechnym użyciu. A tu w kastylijskiej wsi Villambista starszy pan poucza nas, jak mamy iść i wspomina o fontannie z czterema caños. Na miejscu wszystko staje się jasne: chodzi o rurki, którymi wypływa woda z fontanny! Teraz skojarzenie z caña, czyli trzcina, jest oczywiste i przejrzyste.

Przy barze w drugiej napotkanej wsi (Espinosa) przyjacielski pies jakiejś dużej rasy podchodzi do wszystkich po porcję pieszczot. Najbardziej upodobał sobie (ze wzajemnością!) piękną dziewczynę, wydaje mi się, że Francuzkę, ale rozmawiała po angielsku.

Krajobraz zaczyna przypominać Przedgórze Beskidzkie. Od Villafranca Montes de Oca zaczną się góry. Mijamy schronisko zwane "Vieja Alpargatería", tzn. pracownia, gdzie szyto espadryle - obuwie wygodne np. do sianokosów.

Jak to mądrze zrobione, że gdzie jest ostro pod górę, jest więcej drzew, co rzucają cień! A te drzewa to dęby. Szlak oddala się od szosy, dookoła kwitną wrzosy. Odpoczywamy i posilamy się w miejscu z szerokim widokiem na łańcuch dwutysięczników. Stamtąd bierze początek m.in. rzeka, która później przepływa przez Burgos. Przy kamiennych stolikach po drugiej stronie szlaku cała większa wycieczka z jakiegoś germańskojęzycznego kraju, także pojedynczy pielgrzymi zalegają na ławeczkach, wchłaniają promienie słoneczne. Dalej ścieżka prowadzi tunelem wśród prześwietlonego słońcem lasu dębowego, podszytego paprociami.
 
Na Mte. de la Pedraja za przełęczą Alto de Oca, pomnik trzystu osób rozstrzelanych na początku wojny domowej z powodu swoich republikańskich przekonań. Wśród kwiatów i wstążek pod pomnikiem także charakterystyczna tykwa pielgrzyma. Na pomniku słowa wierszy, m.in. jednego z moich ulubionych poetów, Miguela Hernandeza:
 
Chcę ryć w ziemi zębami,
chcę rwać ziemię na kawałki,
na kęsy suche i ciepłe.
 
I z innego autora, Virgilio Sorii:
 

Bolą mnie ci, których ukrywa cisza.

 
Dalej przez las. Znalazłem przewróconego dorodnego grzyba, na moje oko maślaka albo podgrzybka. Dobra nasza! W pierwszej chwili biorę go, dopiero potem dociera do mnie, co mogą znaczyć napotykane raz po raz tabliczki: oni próbują na nowo zagrzybić te lasy, więc te okazy są prawdopodobnie podrzucone - proszą, żeby nie zbierać (no recolectar)! Z powrotem kładę grzyb wśród bujnego runa.


Teresa idzie przodem. Ja zwolniłem kroku, bo poczułem, że nie jestem w stanie w takim tempie wczuwać się w to, co dookoła. A byłoby szkoda być tu i nie poczuć!


Leśny bar oferuje pielgrzymom lemoniadę, kawę, owoce, odpoczynek w hamaku...
 
Po długiej wędrówce drogami przez las, docieramy do San Juan de Ortega. Nie ma tu prawie nic, oprócz sanktuarium św. Jana od Pokrzyw, kolejnego z wielkich budowniczych i stróżów jakubowego szlaku. Wielki klasztor (ze schroniskiem dla pielgrzymów, a jakże!), a w klasztornym kościele znajduje się jego grób.


 Żegnają nas dzwony. Wypiliśmy kawkę, skorzystaliśmy z WC, posiliłem się ciastkiem - i od razu raźniej mi wędrować dalej. A T. się pochyla nad kwiatkiem do sfotografowania. Np. te są niesamowite - wyrastają wprost z ziemi:
 

 Szlak znów prowadzi przez las, potem wychodzi na otwartą przestrzeń. Widok niesamowicie szeroki, co najmniej na jakieś 10 km, miejscami może 15. W pobliżu pola i pastwiska, a tu... kamienne kręgi, choć trochę mniejsze od tych ze Stonehenge czy choćby z Pomorza:
 
To może być, jak się okazuje, preludium przed okolicami Atapuerki, terenu wykopalisk człowieka jaskiniowego. Ale bliżej, w dolinie, jest miasteczko Agés ze schroniskiem-barem-sklepem "El Alquimista" (Alchemik), gdzie T. kupuje świetnego wegetariańskiego pieroga empanadilla, a anglosaski pielgrzym pokrzepia swoich przyjaciół balladą z towarzyszeniem gitary. Sjestowy nastrój. Siadamy na ławeczce w słońcu i przez chwilę podziwiamy zapasy psów. Spokojne popołudnie małego miasteczka.

Camino idzie z duchem czasu: co i rusz to ogłoszenie - oferta masażu, shiatsu, reiki...

Dodaj napis

Raz po raz można też, nawet w szczerym polu, spotkać hasło "Fracking No!", przypominającym, że trwa batalia przeciwko eksploatacji gazu łupkowego z jej ekologicznymi konsekwencjami.

Słońce chyli się ku zachodowi, droga się dłuży, T. prowadzi ożywioną dyskusję ze swoimi nogami, które się buntują, choć zadbała o nie, jak mogła.

I oto rozległa przestrzeń z pamiątkowymi menhirami, wzniesionymi całkiem niedawno - ale dla upamiętnienia najstarszych mieszkańców tych terenów. A my znajdujemy pierwsze z brzegu, sympatyczne schronisko za jedyne 8€ (jak na prywatne to tanio), tchnące komfortem i spokojem. Kwiaty "kosmosy" zdają się potwierdzać, że jesteśmy w dobrym miejscu. Rocío, jego młoda gospodyni opowiada nam o tym, jak pewnego dnia znalazła na płocie tabliczkę z inspirującym hasłem "Tu i teraz". Zdobi teraz jej skromny kantorek.

W kuchni gotujemy ryż i soczewicę, nawiązujemy znajomość z grupką młodych Hiszpanów z Madrytu i Katalonii. Wegetarianka Nuria częstuje nas zupą miso, ktoś inny winem. Zrobiła się uczta!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz