środa, 23 września 2015

Etap E10: Redecilla del Camino - Tosantos



Naszym dzisiejszym celem była kaplica urządzona częściowo w skalnej grocie








Prowadzą nas drogą, która się nie zaczyna ani nie kończy, tj. zaczyna się znienacka, i kończy wjeżdżając w główną jezdnię. Ale kawałek dalej prowadzi drogą polną. Dookoła wzgórza. Łyse pola, zaorane, a pogoda rześka prawie tak jak ów prysznic, który rano wziąłem. Ledwie kilka metrów od nas idzie szosa. Ale ziemia pięknie pachnie, i słoma na niej. Mnie się to kojarzy z Hiszpanią i płd. Francją, ale T. twierdzi, że w Górach Świętokrzyskich tak samo pachnie po skoszeniu. Pewnie dlatego, że inna gleba niż u nas, na nizinach. Ta tutaj jest wapienna i winorodna. Na kamieniu milowym ktoś zostawił dla tych, co przyjdą po nim, kiść winogron.
 
Wkraczamy do kolejnej wioski, Castildelgado. Wygląda prawie tak wiejsko jak wsie u nas (i pachnie też). Warzywnik z dorodnymi paprykami i pomidorami, które dopiero zaczynają dojrzewać, kwiaty przed pierwszym domem we wsi. Wszechobecne tzw. pruskie mury. Bar-restaurante-hostal w jednym. Kościółek z dawnych wieków, z omszałego drewna. A uliczka, którą idziemy, nazywa się calle Mayor i jest odpowiednio szeroka, choć nie tak wystawna, jak nazwa mogłaby sugerować. Kamienny mur obrośnięty pnączami o białawych kwiatkach.


Kolejne inspirujące przesłanie dla pielgrzymów
 
 
Szlak wreszcie oddala się od szosy, by zboczyć do wioski Viloria de Rioja. Miejsce narodzin św. Dominika de la Calzada (czyli "Od Gościńca"). Prawie 1000 lat temu. Kościół z płaskich cegieł, budowany w dawnym stylu: więcej zaprawy niż cegieł. Wkrótce olśni mnie, że tak właśnie wyglądają w przekroju tutejsze wzgórza (tyle że tam zamiast zaprawy, spoista gleba). Naprzeciwko ruiny domu, w którym podobno urodził się święty. Od dołu rzeczywiście dom wygląda starodawnie: ściany z kocich łbów. Wyżej sztukowany cegłami, ale i tak się zawalił - właśnie tam, gdzie były cegły zamiast kamieni. Wśród ruin prężny figowiec, w ogrodzie orzech włoski, a pod kościołem brama z bluszczu, drewniane sklepienie, kwitną róże. Cały czas gęsty chór ptasich głosów.


Dom narodzin św. Dominika - dawniej i dziś
 
 
Odeszliśmy od szlaku, by znaleźć kapliczkę Virgen Blanca. Takie kapliczki, zwykle nieco oddalone od ludzkich siedzib, nazywają się w Hiszpanii ermitas - dosłownie: pustelnie. Przechodzimy przez wieś Quintanilla del Monte. Wieś psów! Spotkaliśmy tylko jedną osobę ludzką (zresztą sympatyczną; pojawiła się akurat w momencie, gdy mieliśmy pójść w złą stronę), a wiele psów. Wyglądają przez okna domów, których stan często zdaje się wskazywać, że psy są tam jedynymi gospodarzami.

Ermita de la Virgen Blanca
Wzdłuż dróżki jeżyny, tarnina i głóg albo dzika róża - wszystkie krzaki kolczaste, i wszystkie z owocami (jadalnymi). Przy kapliczce (zamknięta, to i owo udaje się sfotografować przez dziurkę od klucza) posilamy się licznymi jeżynami i zaliczamy pierwsze w tym roku orzechy - jeszcze takie świeżutkie i soczyste.

Dookoła jest tyle pól, a nawet wzgórz nieuprawianych, a mimo to twórcy szlaku zdecydowali się puścić go tuż obok szosy.

Ale za to możemy podziwiać wyrosłe przy niej nieduże słoneczniki-samosiejki i tak samo dzikie warzywa o kwiatach podobnych do cukinii ale owocach niedużych i kolczastych jak oset.

 

Woda zdatna do picia czy nie?
Zdania są podzielone...

Niesamowity dom (a może klasztor?) w skale. Okoliczne wzgórza
pełne są grot, od nie wiadomo jak dawna zasiedlanych przez człowieka
Przechodzimy przez Belorado, gdzie wita nas zapach świeżego drewna i trocin - Belorado jest zagłębiem meblarskim. Tu, blisko 900 lat temu, odbył się pierwszy na ziemiach hiszpańskich jarmark, dopuszczony przywilejem króla Aragonii (i męża królowej Kastylii), Alfonsa I. Doniosłe to wydarzenie upamiętniają w dzisiejszych czasach targi Ferias Alfonsinas.

O starodawnej historii przypominają murale


W tej okolicy również doszło do wielkiej bitwy między napoleońskimi okupantami a partyzantką z Nawarry pod wodzą Francisco Espoza y Miny. Jak informuje tablica pamiątkowa, wzgórza przed Belorado kryją ciała 400 poległych rodaków.
W miasteczku jest też kościół z niesamowitą kaplicą Matki Bożej Bolesnej (Ntra Señora de los Dolores) z wieloma ekspresyjnymi rzeźbami i obrazami. Podłoga w kościele ugina się tak, że faktycznie ma się wrażenie bycia w nawie, czyli na statku - któremu, dowodzonemu przez świętych, wierny daje się nieść w nieznane.
 
Naszym celem jest Tosantos. Już w zeszłym roku, przejeżdżając autobusem, wypatrzyliśmy tam kaplicę wykutą w skale. W tych zboczach jest sporo naturalnych jaskiń, niektóre ludzie zagospodarowali do własnych celów. W schronisku ok. piątej po południu (po pysznej kawie, wypitej z lokalsami w drugim schronisku) czekamy na przewodniczkę, która otworzy nam kaplicę i opowie, co wie (podejmuję się roli tłumacza z hiszpańskiego na angielski; nie wszystko łapię, ale i tak goście z innych krajów są mi niezmiernie wdzięczni). Nie wie wiele, ale widok kaplicy na wpół zrobioną z groty, na wpół dobudowanej mówi sam za siebie, podobnie jak poważne postacie na ołtarzu.


Dwa razy w roku Matka Boska z ołtarza jest przebierana i wędruje na barkach mężczyzn: w maju do wioski, w sierpniu z powrotem na górę. Wrażenie potęguje fakt, że w grotach powyżej kaplicy znajduje się dom mnicha. Dawniej kaplicy strzegł taki pojedynczy mnich, a co dnia dołączali do niego na nabożeństwo inni mnisi z klasztoru gdzieś w dolinie.
Nad kaplicą dostrzegamy drucianą gwiazdę Dawida z ogonem, czyli - jak prostuje T. - gwiazdę betlejemską. Nie ma w tym sprzeczności Bądź co bądź, Betlejem - miasto Dawidowe...


Widok ze wzgórza
Przed kolacją idziemy jeszcze na spacer ku sąsiedniemu wzgórzu i ogarnia mnie szaleństwo: chcę się dostać do tych jaskiń! Może bym i to zrobił, ale w połowie wspinaczki konstatuję, że sandały to jednak nie najlepsze do tego obuwie. A szaleństwo by to było, bo choć nie brakuje punktów zaczepienia dla rąk i nóg, wzgórze zbudowane jest z kruchych łupków, przetykanych jeszcze kruchszą ziemią. Za to udało mi się wspiąć na sam jego wierzchołek, a tam... zaczyna się, jak gdyby nigdy nic zaorane pole. Nie było to wzgórze, tylko krawędź płaskowyżu. Droga powrotna jest więc dłuższa, ale zupełnie łagodna.





Hiszpańskie podwórze
Jeszcze włóczymy się po wiosce, obchodząc z każdej strony jej dwie czy trzy ulice. Nagle, w bramie garażu jednego z domów, widzimy naszą leciwą przewodniczkę. Machamy sobie, ona podchodzi i podarowuje nam dużą garść niedużych brzoskwiń z własnego sadu!
 
Schronisko parafialne ("hospital") wita wierszem:
Drzwi są otwarte dla wszystkich,
chorych i zdrowych,
 nie tylko katolików, ale i pogan,
żydów, heretyków, próżniaków i pyszałków,
a najprędzej dla ludzi dobrych i profanów.
(Roncesvalles, XIII w.)

Wspólna kolacja - jak zwykle, makaron z dodatkami. Wypas, ale zapomnieliśmy uprzedzić, że jesteśmy wegetarianami, a nie chcemy się zadowolić suchym chlebem i winem... Więc dziś mamy nastrój na dzień odstępstwa, jemy co nam podali, tylko dyskretnie odsuwam na bok co większe okruszynki kiełbasy czy kurczaka. Ksiądz uwielbia śpiewać, robi to w kilku językach, ale żeby nie wyjść na samoluba, zaprasza też do śpiewania innych, niech każdy przedstawi coś ze swojego kraju! Katalończyka o mocnym głosie i ekspansywnej osobowości nie trzeba długo zachęcać. Mnie też nie. Dobrze, że niedawno się nauczyłem "Ciamnej nocki". W sam raz na pogodnie-nastrojowy wieczór.

Zmywanie zostawiamy na później i kierujemy się do uroczego pokoiku pełniącego rolę kaplicy. Nastrojowa wspólna modlitwa w różnych językach. Znów robię za tłumacza. Jeden z nas jest z Izraela, więc ksiądz zakłada, że wyznaje on judaizm - i podkreśla aspekty ekumeniczne. W każdym kościelnym schronisku są przygotowane teksty (fragmenty Nw. Testamentu, psalm itd.) w wielu językach, zawsze jest m.in. polski. Ale jakość tego polskiego... często chyba posługiwali się "tłumaczem Google"! Ksiądz rozdaje też - każdemu w jego języku - intencje, pozostawione przez wcześniejszych pielgrzymów z różnych krajów. Wielu przychodzi na Camino, by uwolnić serce od jakiegoś ciężaru, i takie tu zwyczaje, że później jedni modlą się za drugich.

Uczynny młodszy hospitalero - Włoch użycza mi igły z nitką, mogę więc załatać dziurkę, która pojawiła mi się w spodniach nad kolanem. Pozwala nawet zachować tę igłę. Przyda się już dzień czy dwa później, ale po drugim zaszywaniu dam za wygraną. Dziura będzie się stale odnawiać i powiększać, na szczęście pomaleńku. Zresztą to teraz modne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz