Znów deszcz. Plus wiatr! = będziemy mieć mokro nawet tam, gdzie teoretycznie powinny nas chronić peleryny. (Całe szczęście, że w schronisku wieczorem będzie piecyk, przy którym można podsuszyć odzież i śpiwory!) Idziemy zwiedzać Astorgę - stolicę czekolady i chyba główne miasto Maragateríi.
Astorga - Pałac Biskupi fot. http://pl.urbarama.com/ i http://barbarapicci.com/ |
Przed wejściem do miasta mam wrażenie, że to miasto wielu rzek, potoków i mostów. A tutaj pojedynczy tor linii Palencia - La Coruña. I droga na przejeździe odcięta, w zamian zrobiona kładka dla pieszych i wózków inwalidzkich, bardzo zygzakowata i długa. Przed nami drugi tor, tym razem bez kładki. To linia Plasencia - Astorga. Stan roślinności na tym torze wskazuje, że już od dłuższego czasu wyłączona z eksploatacji. Czyli w Hiszpanii też likwidują (i tak tu nieliczne) linie kolejowe.
Miasto wznosi się na wzgórzu. W zabudowie można dostrzec zarys dawnych murów je otaczających. Nad wszystkim góruje katedra z dwiema wieżami. Ciekawe kształty domów na okrężnej ulicy u wejścia do miasta. Jeden ma wystające piętro z przyległą szklaną werandą, w drugim z kolei parter bardziej wystaje w stronę ulicy, a na elewacji ponad nim trzy ptaki w locie. A tutaj z kolei wystające balkoniki przeszklone. Choć z daleka miasto wyglądało mało ciekawie - szarawe, i nie starsze niż XIX-XX wiek - teraz widzę, że nie brakuje w nim piękna. Tarasy wznoszące się nad drogą prowadzą wzrok ku małej kapliczce, umieszczonej we wnęce wysokiej ściany starego kościoła. Podpisane: "Ta, która przybywasz pielgrzymując, wspomagaj nas - pielgrzymów, którzy przychodzą na Ciebie popatrzeć. - Astorga MCMXIII".
Już na poziomie starówki, na placyku statua pielgrzyma w stroju sprzed jakichś 50, może 80 lat - kapelusz, długi płaszcz, na plecach zamiast plecaka taszczy solidną kanciastą walizkę, i widać, że mu ciężko. Podpiera się kosturem, na nogach jakieś ciężkie trapery i tak jakby ochraniacze - albo obwiązane nogawki spodni.
Tu i wszędzie tego dnia, gdzie nie podałem inaczej, zdjęcia autorstwa Teresy. |
Nad wrotami posąg jakiegoś biskupa o twarzy przypominającej papieża Franciszka - chociaż bardziej wydłużonej, typowo hiszpańskiej. A tu - kolejna dzwonnica, tym razem z 3 dzwonami, zbudowana z dużych, spłaszczonych kamieni. A obok - odsłonięte fundamenty czegoś, co było tu wcześniej - jakichś domów o grubych murach, może kościoła albo pałacu - ale w jednej z sal podłoga z mozaiki! Czyżby dom rzymski? Przypomina się, że miasto istniało już w czasach rzymskich, jako Asturica Augusta - od tego wzięła się obecna nazwa.
Spożyliśmy słodkie śniadanie w pierwszej z brzegu czekoladziarni. Astorga nie darmo słynie z najlepszej w Hiszpanii czekolady (nawet ta 80% kakao ma smak i odpowiednią konsystencję! Gdzie indziej robione czekolady powyżej 70% już je się bardziej z rozsądku niż dla przyjemności), a także tutejszych wypieków, mantecadas - niestety, w większości robionych ze świńskiego sadła (manteca de cerdo), zagniecionego z mąką, cukrem i różnymi dodatkami. Restauracje zaś polecają gulaszopodobną zupę cocido maragato. Astorga jest stolicą mikroregionu zwanego Maragatería, zamieszkałego przez tajemniczego pochodzenia lud maragatos, od wieków zachowujący odrębność zwyczajów, budownictwa, strojów i muzyki (flety, bębny) - lud może pochodzenia berberyjskiego (pozostałość osadników z czasów kalifatu), a może bardziej autochtoniczny niż wszystkie inne w okolicy. Może tę odrębność zawdzięczają niezwykłym energiom tutejszej przyrody? A może sami się do nich przyczyniają?
Deszcz ustał, idziemy zwiedzać miasto wzdłuż szlaku. Na kunsztownie rzeźbionym ratuszu 2 wieżyczki z krzyżami i dzwonnica, na której dzwon uruchamiają figury mężczyzny i kobiety w czarnych strojach - pewnie owych maragatos.
Niesamowita katedra w Astordze robi na mnie chyba większe wrażenie niż ta w León, a jeszcze większe wrażenie - mniejszy od niej, usytuowany tuż obok Pałac Biskupi, zaprojektowany przez Gaudiego (patrz na samej górze).
Mieliśmy trochę szczęścia. Dzisiaj poniedziałek i zwiedzania nie ma (wstęp płatny), ale trafiliśmy akurat na zakończenie mszy i udało nam się wejść i trochę popodziwiać. Odchodzimy od katedry uliczką, z której cały czas widać jej fasadę - uliczka nazywa się Rúa de la Judería, dosłownie: ulica Żydostwa.
Zamarudziliśmy trochę w mieście, w końcu wychodzimy (i właśnie wtedy znów zaczyna padać), ale wracamy się, bo nie mamy stąd żadnej pieczątki. Dostajemy ją w ostatnim barze przy szlaku - a także kawę i tortillę. Tortilla de patatas jest naszym najczęstszym lunchem na tej pielgrzymce.
Wędrujemy przez maragaterię, przez rejon Somoza. Znowu bardzo hiszpański krajobraz, we wsiach charakterystyczne domy z tutejszych kamieni, układanych bardzo ciasno, nieraz wydaje się, że w ogóle bez zaprawy. Przed El Ganso na krzyżu ktoś pozostawił wiersz indiańskiej poetki Lindy Hogan:
Idę. Wsłuchuję się w głębszą drogę. Nagle stają za mną wszyscy moi przodkowie.
- Milcz i słuchaj - mówią. - Jesteś wynikiem miłości tysięcy osób!
Gdzieś tam też, na pomniku, czyjś wgląd:
Ciała informacji
składają się w cud.
Ja jestem cudem
złożonym z cząstek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz