wtorek, 6 października 2015

Etap E23: Rabanal del Camino - Acebo

Gotyk - kościoły krucjat i mistyków, "aktów strzelistych". Kościoły romańskie - poczucie zamknięcia w świętej przestrzeni (bardzo ubogi mały kościółek - jeden z trzech czy czterech we wsi Rabanal, możliwe że najstarszy). Usiedliśmy, by otworzyć się na bożą siłę, i oto za chwilę w oknie zajaśniało światło!

Dzień wiatru. Idziemy w góry, szlak wznosi się łagodnie. Dziś mniej pada. A kiedy pada, z kotlinki przed nami po lewej stronie wyrasta na naszych oczach... tęcza. Kolorowa mgła! Tęcza rośnie, wznosi się do nieba, aż jest cały tęczowy most, od krańca do krańca. Dokładnie nad naszą drogą! A potem się cofa, powraca jeszcze raz, i znowu chowa się lub rozwiewa. Pewnie pod nim przechodzimy.

Wszystkie fotografie: Teresa

Foncebadón. Znów kilka albergues, kawiarni i herbaciarni. My wstępujemy na czerwoną herbatkę po 1€ do schroniska "u Druida". Wzmacniamy się też bananami po 0,50€. Przed Domem Druida spotkaliśmy parę młodych Polaków (jego poznałem przed 2 dniami w umywalni innego albergue).
 
 

Wychodzimy ogrzani, a tu znów wieje - jak to w górach! Ale nie pada, i nawet wygląda słońce. Humory robią nam się szampańskie. Pod wiatr, ku przełęczom!
 


Zabytkowy transformator
 
Cruz de Ferro. Góry! Sam krzyż niewielki, ale na wysokim słupie, a u podstawy szeroki na 30 m kopiec kamieni, usypany przez pielgrzymów. Tu zwyczajowo oddają swoje duchowe i życiowe ciężary. Tu też granica dwóch krain: kończy się Maragatería i zaczyna El Bierzo. Też ciekawy region, górzysty. Roi się od wrzosów, różnych gatunków, barw i wymiarów. Wrzos - breso - brzmi podobnie jak Bierzo. Od Cruz łapie nas deszcz. I wiatr w oczy - zacina pod kątem 50 stopni! - na szczęście, deszcz za chwilę ustaje. Ale wiatr wieje wciąż konkretnie, ręce grabieją od zimna.

 
Na sąsiednich górkach odzywają się zwierzęta - może osioł, ale chyba jednak krowa, która czegoś potrzebuje - inne pasą się nieopodal, trzy kolejne nadchodzą drogą, majestatycznym krokiem.
 
 
Co za widoki! Zalesione góry - tu, tam, z każdej strony.
 
 

Manjarín - Refugio de la montaña, czyli: schronisko górskie z prawdziwego zdarzenia, na wys. 1458 m n.p.m. (chyba najwyższe na Szlaku Jakubowym). Cztery wielkie psy, zero ludzi w zasięgu wzroku, mnóstwo flag i drogowskazów do odległych miejsc, włącznie z Trondheim, Jerozolimą i Machu Picchu. Do Santiago 222 km. A więc pokonaliśmy już 555!
 
A przed nami kolejna góra, najwyższy punkt tegorocznej wędrówki - Collado de las Antennas, czyli Wzgórze Anten. Rzeczywiście, jest tam grupa nadajników czy przekaźników. W najwyższym miejscu szlaku ruchomy bar-przyczepa. T. skusiła się na duży kawałek tortilli za 2,50 - a ja na odkupienie połowy od niej.
 
Idziemy dalej. Wiatr ustał, prześwituje słoneczny blask, w omszało-dębowym gąszczu odzywają się ptaki. Zielone góry jak w Tatrach Zachodnich. Tutejsze wrzośce (czy jakieś takie) z daleka do złudzenia przypominają kosodrzewinę, a pożółkłe trawy jeszcze bardziej przywodzą na myśl Tatry.
Stragan samoobsługowy
Chmury przechodzą w obłoki, ukazuje się trochę czystego nieba - a przed nami ukazuje się w dole Ponferrada ze swoim zbiornikiem wodnym. Skoro się przejaśnia, zmieniam sandały na inne buty, te kupione zdaje się w León. Dopiero widzę, jak mocno mam zakrwawione (od mokrych sandałów!) palce obu nóg. Teraz każdy uwierzy, nawet bez credenciala, żem pielgrzym, co przewędrował setki kilometrów!

 



Grzbietem pomału schodzimy do wsi Acebo (znaczy to: ostrokrzew - tych faktycznie nie brakuje w okolicy).




To, co mnie od samego początku uderza w oczy, to dachy: wszystkie szare - domy kryte jednym, szarym rodzajem łupków, z których te góry są zbudowane. Wszędzie wcześniej były dachówki, przeważnie ceglastoczerwonego koloru. Ale ściany i tam, i tu - kamienne.


Co dom - to Dom Pielgrzyma. A domy tu zjawiskowe: tu wystający, pobielany pokój z 3 okienkami, tam galeryjka widokowa nad ulicą... Takie drewniane galeryjki i balkony są właściwie w każdym tutejszym domu! A ściany wszędzie z ciemnych kamieni.
Ślady dawnej skromnej elegancji

 

I jeszcze skromniejsza kaplica. Postacie na ołtarzu jakby dopiero naszkicowane...

Reklamuje się kolejne wegetariańskie schronisko. "La Trucha Arco Iris" czyli Pstrąg Tęczowy. W środku kameralnie - dwa psy, trzy pokoje, budda i w zasadzie sympatyczny gospodarz - ale miejsc na dziś już nie ma, a kolację sprzedają tylko swoim gościom. Bez problemów znajdujemy nocleg w schronisku parafialnym (stęskniłem się za nimi!) przy nieczynnym kościółku. Tym razem bez wspólnej modlitwy, ale podczas kolacji hospitalero wykłada istotę swojej chrześcijańskiej wiary, odwołując się do Kazania na Górze i każąc sobie czytać rozdział z któregoś listu św. Pawła - po hiszpańsku i po angielsku (mnie przypada ten drugi zaszczyt, bo znów robię za tłumacza). Na obiadokolację pożywna, wegetariańska (!) gęsta zupa z ciecierzycy i ryżu - kto jada mięso, dostaje jeszcze po kawałeczku smażonego chorizo, a wszyscy po parę kawałków grzybów, uzbieranych przez jednego z pielgrzymów. My też widzieliśmy parę dorodnych okazów.

Do tego miejsca przeszliśmy w tym roku przeszło 333 km, o połowę więcej niż w ubiegłym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz