czwartek, 17 sierpnia 2023

Etap C13: Praha Radotín - Karlštejn


 6.45 Ksiądz (dziś w jasnej szacie) zaczyna dzień służby Bożej, robotnicy dzień robót na drodze, a ja - kolejny dzień pielgrzymki. Chwała Bogu, nie pada. I jest zaskakująco ciepło jak na to, co się działo wieczorem i chyba przez część nocy. Niebo zasnute, lekka mgła. Proboszcz, oprócz błogosławieństwa, dał mi różaniec, święty obrazek – pamiątkę jego pierwszej mszy oraz czterysta koron czeskich. Czasem wydajesz, czasem dostajesz. Tak Droga opiekuje się pielgrzymem.


Znów pnę się tymi samymi uliczkami. Na trotuarach (prawie już suchych) pełno liści, gałązek – śladów wczorajszej nawałnicy. W lesie to dopiero będzie! Idąc tamtędy wieczorem, widziałem pozwalane całe duże gałęzie…

Postanowiłem ominąć te leśne stromizny i dojść drogą do miejsca, gdzie szlak znowu się pojawia. Z mapy na skraju lasu wynika, że to powinno się udać. O, właśnie widzę odłamaną gałąź. Patrzę w górę. Drzewa wydają się być w świetnej formie. Nie wiem, kto kogo pociesza: „Ale żyjemy, i niech tak zostanie … jeszcze długo”.




Powietrze rześkie i pachnące bujną roślinnością. Nawet tu, gdzie jeżdżą samochody i autobusy. Mądrzy Czesi, nie trzebią tych lasów – wszak to płuca ich stolicy!



Nawet to zbocze między szosą a osiedlem w dole jest rezerwatem przyrody. Ponoć unikalna roślinność i fauna krasowa. Tablice informują, że tu żyją m. in. ptaki pszczołojady i… muflony sardyńskie.


Dobił tu czerwony szlak. Teraz muszę uważać, gdzie schodzę z szosy. Jest! Ścieżyna leśna – nadal łagodnie, minimalnie pod górę, potem w dół.


Wczoraj na tej ścieżce był rwący strumyk.

Po niedługiej wędrówce, o dziewiątej, jestem na skraju Černošic. Spokój i pogoda, także w głosach mieszkanek tej wsi. Cicho. Jeszcze rosa, ale zaczyna się upalny dzień. Aha, dziś rano, gdy przepakowywałem plecak, znalazły się okulary!

Permakulturowa uprawa dyń?

Przebrałem się w najcieńszy strój, jaki mam. Od razu lżej mi się idzie. Zadzwonili z lecznicy. Mój okulista będzie nieobecny (tak jak mówiłem, ale wtedy rejestratorka nie chciała mi wierzyć). Mam wizytę u innego dwa dni później. Prezent! Mogę wędrować dwa dni dłużej (if need be).


Stadnina. Łąka z końmi. I znowu las, ciemny i rześki. Tak jak wczoraj, jeśli nie idę w wewnętrznej ciszy ani nie daję wolnej ręki myślom, przez drogę przypominam sobie czeskie słowa i w myślach układam potencjalnie przydatne zdania. Jeszcze nie ma jedenastej, a już upał że hej! Tyle, że czuć przyjemną leśną wilgoć.

Solopisky. Co ciekawe, tu w środkowych Czechach rzadko słyszę szczekanie psów. Są, ale nie tak liczne jak u nas. Za Solopiskami znowu ścieżką w górę. Siadłem na kamieniu. Wietrzyk porusza liście – chyba akacji. Wachlują mnie – czuję się otoczony czułą opieką.

Południe zastaje mnie w ubogich Vonoklasach – grunt, że jest gdzie posiedzieć (ławka pod wiatą przystankową). Wioski co dwa kilometry. Sympatycznie. Znów orzeźwiająco pachnie lawenda. Widać, udaje się to ziele w tej okolicy.


„Człowieku, podłącz się!”
 Uboga czy nie uboga, niemała ta wieś. Jest nawet sklep, tyle że zamknięty. Czynny w sobotę od 10 do 19. Z drogowskazów wynika, że jestem w połowie drogi do Karlštejnu.

Niby idę do Hradku (Karlík), a ciągle w dół. Zdawało mi się, że grody i zamki budowano raczej na wzniesieniach! Może tutaj – w wąwozie na zboczu?

A wejście i wyjście z „gródka” wyznaczają dwa zwalone drzewa!


Mimo, że okolica piękna a szlaki świetnie wyznakowane, nie spotykam nikogo na szlaku. Tak się do tego przyzwyczaiłem, że dopiero teraz zdaję sobie z tego sprawę.


Na skraju miejscowości Karlík szlak drogą w dół, ale zaraz potem ostrym zakosem stromo w górę, wąską dróżką jezdną wzdłuż czyjegoś płotu. Idę przez dąbrowę w rezerwacie Karlické Údolí, na drodze pełno gałązek dębowych. Trudno odróżnić, które wichura pozrywała z drzew, a które są siewkami, wyrastającymi pomiędzy żwirem!



W Mořince znów poprosiłem o wodę. Młody człowiek poszedł po nią, a ja w tym czasie kontemplowałem pięknie uprawiane pomidory wzdłuż dojazdu.

A może mi pan sprzedać pomidora albo dwa?

Dám vám. – Wybrał dwa nieduże ale dojrzałe okazy i podał mi. Umyłem i spożyłem na pobliskim stoliku. Takie pomidory prosto z krzaka, ze swojskiej uprawy i dojrzewające na krzaku smakują o wiele lepiej! Nadgryzionym pomidorem wymiotłem z puszki resztę zapasu mielonych orzeszków. Bagażu mniej, a człowiek posilony. Ale oto, pośród upału, słyszę w oddali coś co niewątpliwie jest grzmotem. Po nim następne. Wiatr też się wzmaga, na razie nieznacznie. Może być powtórka z wczorajszej „rozrywki”. Oby zdążyć dojść do Karlsteinu! Jeszcze 4 – 4,5 km.



Tymczasem kolejne znojne podejście – żwirową dróżką cesarzówny Eliški. Dziś nadchodzą nią z przeciwka inne trzy dziewoje, w strojach które nie kojarzą się ze średniowiecznymi dworami. Droga idzie zadrzewionym pasem między zielonymi polami, dzięki czemu upał na niej znośniejszy. Wzdłuż tych polnych dróżek często rośnie tarnina i dzika róża (właśnie w owocach).

Wiatr zelżał a upał, if anything, tylko się pogłębia. Na szczęście, teraz już łagodnie w dół, ścieżką wśród lasu (prosto pod słońce). Marzę o sklepie: owoce, ciastka, jogurt… i oczywiście jakiś niskosłodzony, kwaskowy napój.

Nagle szlak wychodzi z lasu i ukazuje się miasteczko sklepów pamiątkarskich i gospód. To osada Karlštejn. Zamek góruje nad nią imponująco – wystarczy obrócić głowę na północ. Ale ja zobaczyłem to dopiero dwie godziny później, w promieniach zachodzącego słońca. Tyle czasu bowiem zajęło mi szukanie noclegu, do tego taniego. Koliba „U Elišky” już nie udziela noclegów. Jest kilka innych pensjonatów – ale postanowiłem najpierw sprawdzić „Eliszkę” – a ta była na samym dole, koło parkingu. Dalej już tylko dworzec kolejowy i penzión „Karlštejn” – nie ma wolnych miejsc. Dwie różne osoby poleciły mi camping.


Znowu długi spacer – ale opłaciło się. Dostałem nocleg za jedyne 120 koron. Pod gołym niebem, ale w razie czego mogę się schronić pod którąś z wiat. Na razie pogoda się uspokoiła, choć znów aż do wieczora bardzo ciepło. Najważniejsze, że w miejscu budzącym zaufanie i z dostępem do sanitariatów. Prysznic!

Siedzę pod sanitariatami, bo:

1) tu jest światło;

2) przy umywalce w WC ładuje mi się komórka. Nie chciałem podłączać przy prysznicach. Tam wilgotność powietrza wynosi 100 procent.

Nie udało mi się dziś napić kawy ani zjeść česnačkę – może któraś z knajp będzie otwarta jutro rano? Albo chociaż ten jedyny tu sklep spożywczy? A tu – może dostanę wrzątku do owsianki? Jednym specjałem się uraczyłem po drodze: kubkiem 100 ml medoviny (miodu pitnego) o smaku migdałów. Nie poczułem ich, ale smak i tak zacny, łagodny, wręcz orzeźwiający.

Pani V., która zaoferowała mi następny nocleg (przyjaciółka przyjaciela), nadal nie odpowiada na moje SMS-y. Może podała mi mylny numer? Najwyżej wieczorem po prostu stanę pod jej drzwiami (podała mi adres). Tylko żeby już była!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz