poniedziałek, 21 sierpnia 2023

Etap C17: Račice - Nezabudice

 

Pani meteorolog ze Žloukovic miała rację: nie padało. Ale rosy trochę było (zresztą niedużo). Rano rozwieszam rzeczy, ładuję aparat, piorę skarpetki i torbę na jedzenie (rozkwasiła mi się w niej morela i tutejsze pracowite mrówki już zaczęły zagospodarowywać).


Słońce znowu szybko nabiera mocy. Gdyby nie te plecy i zmęczenie, to raźno bym ruszył w drogę. Marzę o malinovce i kawie. Ludzie czekają na otwarcie bufetu. Aha, tutejszy camping jest tani jak w Polsce!


Idę w górę w końcu właśnie tą drogą, którą – widząc te serpentyny na mapie – nie chciałem iść: tylko nie tamtędy! A tymczasem są już nie trzy (jak na mapie) a cztery zakręty. Szczęściem lekko się zachmurzyło a mnie ciągnie resztka nadziei na kawę. Po drodze jest restauracja i sklep. Posiliłem się jogurtem ze wsadem. Z kawy nici: zamknięte w poniedziałki. Kura gdacze czeskim akcentem: Kot-ko-dak brzmi jak „Kot-ko-deko”!


Miały być cztery zakręty, a tu już piąty – co jest? Okazuje się, że „4 ~” znaczy tu: cztery pary zakrętów. Tak wynika z dokładniejszej mapy, ustawionej przy drodze. W terenie – jest ich jeszcze więcej: naliczyłem co najmniej trzynaście! Znaki drogowe po prostu kłamią, chyba że dla Czecha zakręt o mniej niż 180 stopni to nie jest „niebezpieczny zakręt”. Ale nawet takich chyba było więcej. No, ale przynajmniej nie idę prosto pod górę. Też dobrze. A powietrze w cieniu (rzadkim ale istniejącym) przyjemnie chłodne. Dookoła sady jabłkowe. Zdarzają się i grusze.

Miałem zamiar dojść do Roztok szosą, ale moja nieuciążliwa droga z Račic dobija do większej silnicy, po której raz po raz przejeżdżają rozpędzone auta. A to jeszcze 4 kilometry. Tymczasem czerwony szlak zaprasza – na razie nie w górę. Dałem mu się skusić: witaj ponownie, czerwony szlaku, oficjalny Szlaku Jakubowy! Znowu mocny upał i parno. Ptaki odzywają się tylko z rzadka, częściej cykady. Poza tym – w lesie cicho. Nieco pachną rozgrzane leszczyny i zioła. Idę głównie w dół i w cieniu (las). Mimo to… co tu gadać? Jest jak w saunie!



Roztoky. Upał maksymalny. Ochłodziłem się najpierw lodami ze sklepu, potem kąpielą w Berounce (płytka, ale dno kamieniste – ostre i śliskie), a teraz pokrzepiony idę ku górze popijając Eiskaffee. Tu miejsc zakwaterowania nie brakuje, ale pora ciut za wczesna i kilometrów trochę za mało. Mam nadzieję, że uda mi się dziś dojść do Nezabudic (przynajmniej). A gdzie będę spał? Czy to pierwszy raz nie wiem?




Droga idzie stromą serpentyną pod górę. Skalista góra, porośnięta lasem bukowo-sosnowym. Tu słychać trochę ptaków (oprócz samochodów, mknących w górę i w dół). W końcu szlak zbacza w polną drogę, na razie po równym, już „tylko” jakieś trzy kilometry, w stronę lekko czerwieniejącego już (ale nadal skwarnego) słońca.


Ścieżka wyprowadza na przepiękny punkt widokowy na malowniczy przełom czy zakręt doliny Berounki pod miejscowością Branov. Miejsce jest wyposażone w prostą ławeczkę! Dyskretnie szeleszczą liście (dęby i brzozy). Szczyty (czy też płaskowyże) na prawym brzegu rzeki równie wysokie jak tu (czyli naprawdę wysokie).



Szlak przez las poprowadzony brawurowo. Niby łagodnie w dół, ale w poprzek bardzo stromego zbocza, opadającego ku strumykowi. Całe szczęście, że można chwycić się drzew! W końcu szlak schodzi na asfaltówkę, przeprowadzoną tuż nad lustrem Berounki. Słychać jak pluszcze na kamieniach tworzących jej dno. Po drugiej stronie jest pole namiotowe – ale farciarze! Mógłbym tam przebrnąć w bród, ale po tym kamienistym dnie, jeszcze z plecakiem… Forget it, chyba że jest tu gdzieś przeprawa promowa :) albo kolejny most.




Ostatni skrót do Nezabudic. Przez chwilę forsownie w górę, a potem już prawie po równym między sadami i szpalerem polnych zadrzewień. Mimo kąpieli w Berounce, znów strasznie śmierdzę potem.

W Nezabudicach jest kościół, czynny raz w tygodniu albo rzadziej (ksiądz dojeżdża). Jednak teren dookoła pięknie zadbany. Jest też gospoda.

Ma pani malinovkę?

Jabłkową.

Okazała się równie smaczna i orzeźwiająca.

A wie pani, gdzie mógłbym dostać nocleg?

W tym momencie chuda dziewczyna zza baru zrobiła się nieuprzejma. Wytłumaczyła mi tylko, że jest jakieś zadaszenie… Mówiła szybko, a gdy poprosiłem, żeby powtórzyła wolniej, w ogóle mnie zignorowała. Ale jabłkówka zacna. A goście na tarasie gwarni i weseli.

Za gospodą – a po sąsiedzku z kościołem – jest… dom i pracownia ludowego artysty. Robi z gliny garnuszki, aniołki, ale przede wszystkim ptaszki. Wszystkie bardzo podobne do siebie, tyle że różnie pomalowane. Gładziutko uformowane, szkliwione – z gałązkami albo bez. Towar powystawiany na ulicę, pracownia otwarta na oścież. Weranda i dom tak samo – a człowieka ani widu, ani słychu!


Takich cacek nie widziałem chyba od praskiej starówki. Na elewacji też wiszą artystyczne talerze. Nietuzinkowa osoba tu mieszka. A do tego ma ogród wyniesiony nad ulicę – mógłbym (gdyby ten ktoś się zgodził) ułożyć się na tym trawniku. Albo na wersalce na werandzie – pod wielkim parasolem na wypadek deszczu. Nawet nie musiałbym wchodzić do domu… No, ale to pobożne życzenia. Na razie nawet nie ma kogo zapytać. Pewnie jest w „ogródku” gospody, z kilkunastoma innymi osobami. Ale nie chcę tam wracać i robić raban. Ani pokazywać się tej barmance, co czegoś mnie znielubiła… Za to kot od razu przyjął mnie przyjaźnie. Podchodził do poręczy fotela, dawał się głaskać.

U podnóża schodów pachnie lawenda! Tu gdzieś jest lawendowe zagłębie. Tudzież pasieki – po sąsiedzku sprzedają „Nezamed” – nezabudicki miód. Nie bardzo się zdziwię, jak ten kot zmieni się w owego garncarza-rzeźbiarza, gospodarza domu i…



Wieś jak zaczarowana, bajkowa. Zdają się tu obowiązywać inne prawa. Na przykład, na przystanku autobusowym (na centralnym placyku) jest lodówka z napojami. Są ceny, jest skarbonka, bierzesz – płacisz. Co prawda, ponoć obserwują cię kamery, ale czegoś takiego nie widziałem nawet na hiszpańskim Camino. I są – pod zadaszeniem – dwie ławki, i jest czysto. Ew. mogę tam się ułożyć, zwłaszcza gdyby zaczęło padać. Ale na razie czekam. Plan A: u garncarza. Plan B: za kościołem. Plan C: przystanek.



Zmrok zapadł, spać mi się chce, a ja czekam u stóp schodów. Poczułem, że chyba ktoś przyjdzie ok. 21.40. Tak też się stało. Przyszła kobieta nieco młodsza ode mnie. Zapaliła światło w pracowni. Podszedłem.

Idzie pan Drogą Świętego Jakuba, prawda? – od razu zgadła! – Chce pan u mnie przenocować?

Potwierdziłem. Zaproponowała mi miejsce, jakie sobie wybiorę, na zewnątrz lub w środku. Wybrałem ogród/trawnik, z opcją schronienia się na werandę w razie deszczu. Pozwoliła skorzystać z łazienki i w ogóle… Wziąłem prysznic, wyprałem skarpetki a rano jeszcze spodenki. Pogadaliśmy, zaśpiewałem (nareszcie!)

Jest z niedaleka. Większość życia pracowała w Pradze – terapia zajęciowa w szpitalu z niepełnosprawnymi dziećmi. Aż wróciła na wieś, otworzyła pracownię ceramiczną i tu odzyskała zdrowie, codziennie chodząc na spacery i kąpiąc się w Berounce. Ze studni głębinowej płynie woda mineralna…

Dorodny kot perski przytula się do mnie (to on przypomniał mi, że powinienem uprać spodenki – podszedł do mojego śpiwora i prychał…)

Cierpienie (tęsknota?) na twarzy. Ale ma to, co kocha. Ma też synów, już dorosłych. Jeden z nich właśnie teraz wędruje Drogą Św. Jakuba od samej Pragi w kierunku Santiago. Dał sobie na to dwa miesiące – dokąd dojdzie, to dojdzie…

Otwarta osoba, otwarty dom...

. . . 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz