poniedziałek, 28 sierpnia 2023

Etap C24: Kušti - Beraní Dvůr



Tym razem faktycznie wychodzę tuż po ósmej. Jak dziarsko się idzie, kiedy nie ma upału (za to popaduje, ale nie przez cały czas), jest się po dwóch dniach bez niesienia plecaka, a gościnny pan Mirek pożegnał mnie „kaszą” z płatków owsianych i kawą z ciastkiem – špičkiem. Po wczorajszej przeprawie przełajowej chciałem iść do Čemin szosą, ale zachęcił mnie, żeby przez las, i faktycznie było ładnie, bardzo lekko, a szlak (na ogół) dobrze oznakowany, wręcz nadmiarowo.

Jeden z pięknych domów w Kuštiach

W lesie pomnik załogi amerykańskiego bombowca, zestrzelonego przez Niemców tuż przed końcem wojny. Obok prowizorycznej tablicy pamiątkowo-informacyjnej zawieszone na drzewie: skrzynka na narzędzia mechanika i kanister.

Zaraz za pomnikiem - żartobliwa stacja meteorologiczna (spotykam podobną już trzeci raz):

Jeśli lina jest sucha – piękna pogoda

jeśli lina jest mokra – pada

jeśli lina jest wychylona – wieje wiatr

jeśli lina jest sztywna – jest mróz

jeśli lina jest nieruchoma – bezwietrznie

jeśli liny nie widać – jest mgła

jeśli lina podskakuje – jest trzęsienie ziemi

jeśli lina z tobą rozmawia – ty już nie pij

jeśli nie wisi żadna lina – jesteś w Czechach.”




Čeminy. Ptaszki ćwierkające, kogut, dziki gołąb, cisza… Mam poczucie, że dziś mogę zajść daleko – Újezd to zupełne minimum. Czemiński pałac – z długą historią. Po zabudowaniach gospodarczych widać, że był to znaczny folwark. W kancelarii dostałem od właściciela pieczątkę z dumnym tytułem „Prywatny gospodarz”.

Ładna droga przez rzadki las pełen mchów oraz skrajem tego lasu, prosto do Újezdu nade Mži. Na horyzoncie zielone wzgórza wyłaniają się z mgły. W Újeździe (mimo bogatej historii) nie ma ani penziónu, ani nawet gospody. Jest natomiast pałacyk – dziś „folwark zwierzęcy” (od krowy po strusia), tyle że przez ludzi zarządzany. I współgospodarzony przez krasnoludki. I iście polskie porządki: maszyny rolnicze mokną na deszczu, porzucone bez ładu wśród perzu i rdestu. Jest też kapliczka, altanka z pompą i sadzawka pełna rzęsy i kaczek… i kilka ładnych, zadbanych domów.



W Ujeździe nade Mży przestało mżyć, a właściwie siąpić jak z cebra. Teraz tylko chwilami pokropuje. Buty mam totalnie przemoczone. A idę ku přehradzie, punktowi orientacyjnemu na szlaku, gdzie ma być gospoda. Přehrada Hracholusky to zapora wodna. Nad zaporą rzeka Mża rozlana szeroko.



W wielkiej gospodzie kempingowej nad wielką zaporą wita mnie (z radia) Nothing Compares 2U. Czytam menu: mają langosza! Langosz, smerfy w telewizji (po czesku, ma się rozumieć), w oknach solidne szyby – i można na chwilę zapomnieć o deszczu i niemal o przemoczonych nogach. No, ale „w drogę pora iść, w życie się zanurzyć”… Prawie przestało padać i nawet jakby się przejaśniało. Z pierwszego z obejść dolatuje swojski zapach ogniska i poszczekiwanie trzech psów. Poza tym, tylko szum drzew. Rozległy widok na zbiornik hracholusecki.



Ul. generała Roberta Lee, powiewa flaga amerykańskiej Konfederacji – chyba tu mieszkają jacyś libertarianie. 

W przysiółku Jezna, będącym częścią wsi Úlice, jest barokowy kościół Przenajświętszej Trójcy, niegdyś zapewne elegancki, dziś popada w ruinę.

Ogłoszenie informuje, że uwielbiany przez tutejszą ludność ksiądz Robert Jasiulewicz właśnie został przeniesiony do Ostrawy.



W Pňovanach jest restauracja-pensjonat „Na Rogu”. Zapachy i odgłosy świadczą, że ktoś tam przyrządza kotlety, ale drzwi zamknięte na głucho… We wsi jest jeszcze camping, turbaza i apartmany, więc sądzę, że nocleg by się znalazł – ale jeszcze nie ma czwartej, więc chyba pójdę dalej. Tylko kawy bym się napił, najlepiej alžirskiej.



Ulicą w górę, potem w lewo, znowu lekko pod górkę… W Beranim Dvorze mówią, że tam nie ma noclegów, każą wracać do Pňovan. Wracam, z pomocą autostopu. Gospoda w Pňovanach nie działa, a kempingi są daleko. Bliżej – stacja kolejowa. Jak teraz nie pojadę, to trzeba będzie czekać trzy godziny (w razie nieznalezienia noclegu na miejscu), a ja chcę mieć pewność, że będę miał gdzie spać w taką pogodę. Wsiadam w pociąg do Střibra. Pojechałem autobusem na rynek, zapytałem o pensjonaty. Na czterech rogach są cztery, ja jednak nie sprawdzałem wszystkich innych – intuicja poprowadziła mnie do drogiego, tuż koło rynku. 200 złotych (tysiąc koron) za pokój – ja i takie wydatki?! Zgodziłem się – ostatnio dużo zaoszczędziłem na noclegach. I nie żałuję: w pokoju jest wiatraczek o dziwnym kształcie kolumny – mam nadzieję, że działa jako suszarka – choćby sam ruch powietrza powinien mi podsuszyć buty i skarpetki. Do tego ładna pościel, obrazek zen na ścianie, spokój, otwierane okno w pochyłym dachu – choć pada, mogę odchylić tak, że nie pada do środka. Na korytarzu dowcipne hasło „Nejlepší sport – kava a dort”. Jeszcze się przejdę chwilę po rynku, zajrzę do spożywczego… A w pensjonatowym barze na piętrze napiję się medoviny. Jak szaleć, to szaleć. W końcu to ostatnia noc, a jutro z powrotem, skąd przyjechałem, szlakiem tutaj – i w pociąg do Pilzna, albo i bezpośrednio do Pragi.

Widok z okna drogiego pensjonatu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz