czwartek, 11 września 2014

Etap P9: Brzeziny - Łódź Andrzejów

Próba generalna przed wędrówką wieloetapową (i z dala od domu). Sześć godzin wędrowania (i drugie tyle dojazdu tam i z powrotem - ale sam chciałem). W rynsztunku bardzo zbliżonym do tego, w którym będę przemierzać ścieżki Hiszpanii. Moje plecy i nogi zdały test bardzo dobrze, mimo że z rana wydawało się, że nawet 2 kilometry z plecakiem nieco większym niż na co dzień, to będzie za dużo.


Kurtka (wiatrówka) spisała się na medal. Nawet znalazło się miejsce za pazuchą na mapę (pazucha = kieszeń na piersi, wszywana od spodu).
Kompas się bardzo przydał! Obrana przeze mnie trasa (w tym częściowo leśne dróżki, częściowo szlak turystyczny) szła zakosami i zakrętami - warto było się zorientować, na której właściwie drodze teraz jestem.


Buty - nie za bardzo. Z początku - podczas jazdy pociągiem do Skierniewic a następnie Koluszek - było mi w nich trochę za ciepło (mimo stosunkowo chłodnego ranka) i już zaczęły wilgotnieć od środka; w Koluszkach zaczęło kropić; początkowo wydawało się nawet, że buty zasługują na umieszczony na nich napis "Waterproof", ale po paru godzinach lekkiego deszczyku on-off przemokły mi całkiem. Porażka. Ludzie, nie kupujcie butów firmy "Columbia"! Drogie (nawet po przecenie) a warunki termiczne i wodne - pożal się Boże! Po co ja się tak na nie napaliłem? Lepiej było kupić jakiekolwiek adidasy ze skóry. Gdybym miał więcej kasy, kupiłbym nawet teraz!
Jedną dobrą rzecz mogę o tych butach powiedzieć - właściwie dwie: 1) są wygodne (wystarczająco - przynajmniej jak na dzisiejszą trasę); 2) nawet całkiem przemoknięte, trzymają ciepło.

 
Tu spożywałem lunch: jajko na twardo (dobrze, że zabrałem solniczkę!) i resztkę sałaty. 

 


Pogoda była w zasadzie dobra na wędrowanie: pochmurno; ani za chłodno, ani za ciepło; popadywał deszczyk (i bardzo dobrze, bo dzięki temu przetestowałem buty), ale nigdy ulewa. Dookoła jeszcze zielono. Zachwycają mnie te łagodne pagóry i zalesienia na horyzoncie, majaczące we mgle. 



 Dzięki temu, że zboczyłem z najprostszej drogi, by przez las odnaleźć szlak - zobaczyłem krajobraz znacznie bardziej urozmaicony niż widać z szosy, i poniuchałem świeże powietrze. Mnóstwo kukurydzianych pól - teraz to rośnie w całej Polsce - i sady uginające się od jabłek, pełno już opadniętych i niezbieranych jabłek, gruszek-ulęgałek; na końcu wsi poczęstowałem się rosnącymi tuż przy drodze czyimiś malinami. Dorodne, dojrzałe, o intensywnej barwie i słodziutkie w smaku. Gdyby ktoś chciał, mógłby po drodze najeść się do syta owocami - takoż śliwkami, aroniami i kolbami kukurydzy. Dobra pora na wędrowanie!




Szlak wśród pól trawersuje azymutem na Bedoń Przykościelny. Potwierdzają to widoczne z daleka wieże kościoła. Wreszcie Andrespol. Gdy dochodzę do szosy, jest to już typowe przedmieście: przy drodze markety i kolorowe stragany z warzywami. Osobno stojąca kamienica - lub, jeśli wierzyć nazwie, dawny młyn (?) - mieści dziś galerię mebli i obrazów. Gdy robię zdjęcie, idzie do mnie starszy pan, pewnie właściciel:
  - Jest pan zainteresowany?
  Tłumaczę, że niestety tym razem nie obejrzę, bo już się spieszę na pociąg.
  - Myślałem, że jest pan zainteresowany. Ale nie meblami, tylko budynkiem. Jest do wynajęcia!

I oto tablice informują, że już Łódź. A więc się przeszło - od Grodziska Mazowieckiego aż do granic Łodzi. A skoro do Łodzi, to mogę i do góry Ślęży, i do Pragi. Do Ratyzbony i Miluzy. I do... Santiago.


Następny etap na tej trasie

Poprzedni etap na tej trasie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz