niedziela, 5 października 2014

Etap E7: Logroño - Nájera

Najpierw szlak idzie przez miasto, ale rychło wchodzi na urocze i schludne tereny zielone i tak ciągnie się przez resztę miasta, aż dociera do wielkiego, sztucznego chyba jeziora. Kaczki, łabędzie i mnóstwo ogromnych karpi. A nawet skacząca falistym ruchem wiewiórka. Potem wśród winnic i rdzawo-różowej ziemi (z przewaga różu).
Mural w Logroño - wieczny pielgrzym, którego ciało to jeden wielki credencial!
La Rioja dba o środowisko. Jak zrozumiałem z tablicy pamiątkowej, jest to zasługa pewnego profesora z Logroño. Mijamy poletka doświadczalne winogron tempranillo i tablicę info. nt. bioróżnorodności sadów winnych tej prowincji - występuje tu (albo w sąsiednim matorralu) rozmaita zwierzyna i najróżniejsze gatunki kwiatów. Ptaki słychać przez cały czas - oprócz autostrady w tle. M.in. takie pogwizdujące, jakich wcześniej nigdzie nie słyszałem.
Od rana pochmurno. Słońce z trudem przebija się przez szczeliny w kopule chmur. Zalatuje winem, a w dali wzgórza zalesione piniami. A teraz dookoła królują dęby ostrolistne (encinas). Przechodnie - i liczni dziś przebiegnie - pozdrawiają nas Buen camino.
Karpie-giganty, w mętnej wodzie jeziora

 Navarrete.

Miasteczko w tonacji rudawej, jak wszystko dookoła. Położone znów na wzgórzu, ale tu wyjątkowo kościół nie jest na samym szczycie. Na szczycie jest roslinność. Może skrywa ruiny jakiegoś zamku? Szlak rozwidla się: można iść prosto, albo górą. Wybieramy górę. Na rozdrożu młodzieniec uczynnie wskazuje nam drogę. Okazuje się, że to właściciel skromnego ale sympatycznego baru, ktory wpada nam w oko - wnętrze też w tonacji rudawej. Zatrzymujemy się na drugie śniadanie: pokaźny kawałek tortilli z pokaźną kromką bagiety oraz kawa w papierowym kubku.
Wdaję się w krótką pogawędkę z wlascicielem. Fotografuję 3 laleczki stojące na szafce z napojami: tatę, mamę i córkę z plecakiem i z symbolami Camino, w odpowiednich strojach.
 - To moja żona, córka i ja - objasnia. - Na razie ma trzy i pół roku, ale za parę lat też pójdziemy Drogą. 
  Z dobrego serca dorzuca nam po cukierku czekoladowym. Ja wychodzę, siedzimy przy stoliku w zatoczce ulicy, a wchodzą jego znajomi. Gawędzą i śmieją się serdecznie. Ptaszki poćwierkują. Powiewa wiaterek. Przepelnia mnie czysta radość.
Kawa - najsłabsza, jaką piliśmy w Hiszpanii (czy Francji). Ale wibracje - najlepsze!
 Do Nájery dochodzi się wśród nieużytków i kombinatów winiarskich. Sielski krajobraz rolniczy ustąpił miejsca industrialnemu, z wrażeniem zaniedbania. Jednak to właśnie tu na jakimś parkanie spotykamy wypisany w dwóch językach (hiszpańskim i niemieckim) wiersz:


Kurz, błoto, słońce i deszcz
- oto Droga do Santiago.
Tysiące pielgrzymów
i ponad tysiąc lat.

Pielgrzymie, kto Cię wzywa?
Jaka siła tajemna cię wabi?
Ani Pole Gwiazd,
ani wielkie katedry,

ani dzielność Nawarczyków,
ani wino z La Rioja,
ani owoce morza Galicji,
ani kastylijskie pola.

Pielgrzymie, kto Cię wzywa?
Jaka siła tajemna cię wabi?
Ani ludzie po drodze spotykani,
ani barwne wiejskie zwyczaje.

Nie historia i kultura,
ani pałac Gaudiego,
ani zamczysko w Ponferradzie.

Wszystko to widzę po drodze,
a widok ten sprawia mi uciechę,
ale ten głos, co mnie woła,
słyszę gdzieś o wiele głębiej.

Siły, która mnie wabi,
tej siły, która mnie pcha,
ja sam nie umiem wyjaśnić:
tylko ten w Górze ją zna!

E. G. B. [Eugenio Garibay Baños]

  

Po kolejnych kilku godzinach docieramy do końca etapu. Z pobliskiego slumsu dobiega wesoła, imprezowa muzyka - chyba jakieś galicyjskie folk-disco albo tamtejszy odpowiednik kapeli BratHanki.

"Peregrino - en Nájera najerino" - głosi napis na jakimś parkanie: Pielgrzymie, w Nájerze jesteś nacherczykiem! Można to różnie rozumieć, ale najlepiej chyba przetłumaczyć: czuj się jak u siebie w domu!
Faktycznie, najpierw powitał nas wystawiony na ulicę stolik z wodą i jabłkami za donativo,


a później, w samym schronisku, przyjęli nas z otwartymi ramionami, nawet nie wspominając o pieniądzach (w efekcie przypomnieliśmy sobie o zamiarze zostawienia datku dopiero nazajutrz po kilku kilometrach - człowiek nieprzyzwyczajony do takiej łaskawości, nadużył jej mimowolnie!)

Nájera ma dużo mieszkańców ciemnoskórych. Spotykamy ich wszędzie, jak w żadnym innym mieście po drodze. Jest też miastem zwróconym ku rzece. Nadrzeczna promenada wygląda jak w jakimś kurorcie. Sąsiednia starówka zaś wygląda jak kilkaset lat temu, gdyby nie dźwig na placu kościelnym oraz gwarny tłum współcześnie wyglądających ludzi w barach i na ulicach. Na spacerze po zmroku zrobiło się zimno, ale załapujemy się na kasztany, świeżo uprażone na ulicy w kotle na węgiel drzewny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz