sobota, 20 maja 2017

Etap P6B: Czerwińsk - Wyszogród - Drwały

 

Palec po złamaniu zrehabilitowany (zainteresowanym mogę polecić fizjoterapeutę), przeszedł już pierwsze testy. Wracam na szlak!



Udało się! W Czerwińsku otrzymałem od księdza pieczątkę do notesu (zamiast paszportu pielgrzyma). Kościół imponujący, z 1155 r., czuć/widać ten romański sznyt.

Pogoda jak marzenie: słońce świeci, upał, gołębie gruchają, inne ptaki świergocą. Teraz tylko wypatrywać znaków Szlaku (na ile się da, oczywiście). Idę ubrany tak jak w Hiszpanii - z wyjątkiem spodni, które mi się podarły.
Znaki na razie dobrze widoczne. Na polach kwitną truskawki. Ziemia słodkawo pachnie. Jak miło przystanąć w cieniu drzewa czy rozłożystego krzewu, na chwilę oprzeć o coś plecak, odetchnąć i przekąsić małe co nieco!
 

Umysł, początkowo na siłę przymuszany do skupienia na krokach, w końcu daje się uwieść piosnkom ptaków. Zielenią się pola bujnej trawy (lucerna?)

Ech! Znowu ten sam numer: stawiają słupek ze znakiem szlaku dokładnie pomiędzy dwiema drogami - i zgaduj-zgadula! A strzałki nie ma, tylko muszelki - z promieniami każda w inną stronę. Konsultuję się z mapą i z intuicją, Rozum i intuicja są zgodne: skręcić w lewo. Tak czy siak, do Wyszogrodu dojdę. Za 200 m potwierdza to żółta strzałka na drogowskazie. A nie można było jej namalować na rozstajach?


Tablica pamiątkowa


Idę w stronę słońca a z przeciwka rowerzyści w wieku podeszłym i strojach bardzo wiejskich. Może prosto z pola. Zapachniało akacją. Droga skręca na południe, niezgodnie z mapą. Czyżbym zgubił szlak? Cofam się - faktycznie. Na szczęście nie uszedłem daleko. Ostry zakręt. Odtąd zygzakiem przez wsie, Pani w księgarni na Miodowej (tam, gdzie się kupuje paszporty) miała rację: za Czerwińskiem szlak bardzo dobrze wyznakowany. Nie licząc tej jednej wpadki na rozstajach.

Na chwilę przystanąłem nad rzeczką mieniącą się w słońcu. Czułem jej energię. Dzięki temu wypatrzyłem nad jej brzegami lisa. Niestety, zanim podniosłem aparat, rzucił się do ucieczki i zniknął za drzewami.. Chyba nie chciał być sfotografowany!


Piaszczysta droga wśród zagonów truskawek, poprzysypywanych słomą. Strawberries. W Polsce, o ile pamiętam, dawniej nie było tego zwyczaju - chyba przywędrował z Wysp.

Tajemnica wierzby.



I oto szosa do Wyszogrodu. Idę nią, mijając dwa senne kościoły, potem szlak skręca w drogę bez wyjazdu na tę szosę, z czasem jednak coraz bardziej uczęszczaną. Przy drodze drewniane domy. Tyle ich, że zaczynam się czuć jak w górach - tyle że te tutaj niskie - parter plus poddasze. Zabudowa robi się zwarta - ani chybi, już Wyszogród.


 
 



Koło kościoła organista wskazał mi drogę na plebanię. Pieczątka od korpulentnego proboszcza, a potem odpoczynek przy kawie w kawiarnio-lodziarni. Źle wydane 5 złotych, ale może mnie podkręci na te ostatnie kilka kilometrów. Nawet ładny wystrój wnętrza, tylko wrażenie psuje disco-polo, wylewające się z ustawionego na cały regulator telewizora.

Mim woli słucham tych samozwańczych idoli. I mimo woli, robi mi się wesoło. Nie mogę się nadziwić, że można śpiewać tak proste, tak banalne słowa. Totalny urlop dla intelektu. Nawet mówią ci, jak masz reagować na muzykę: "Rączki w górę! Lewa! Prawa! Jesteście wspaniali!"

Na odchodne raczę się jeszcze lodami - pewnie jedyna dziś okazja. Młoda ekspedientka kojarzy Camino:
  - A, w zeszłym roku tu miałam takich dwóch...


Wisła widziana z Wyszogrodu

Zwiedzam rynek - do Muzeum Wisły właśnie się spóźniłem; podziwiam panoramę rzeki ... i zachowane w przeszklonym pawilonie szczątki radzieckiego samolotu, który się tu rozbił w czasie wojny. Czytam historię lotników - jeden był polskiego pochodzenia.
 

Szlak szybko wyprowadza za miasto. Niebawem go gubię. Droga kończy się 2 ścieżkami, rozchodzącymi się na boki. Obie schodzą w nadwiślańskie wąwozy. Między dwoma stromymi brzegami jaru ktoś ćwiczył motocross. Wspinam się na zbocze, które oddala mnie od Wisły. Na górze chaszcze, ale się wygramoliłem. Miedzą w stronę gospodarstwa, gdzie mogę zapytać o drogę do Drwał. To tuż. Idę wskazaną drogą, i oto odnajduje się szlak. Kawałek szosą i zaczyna się miejscowość. Tylko tu są dwie agroturystyki - w której zarezerwowałem nocleg? Mogę zadzwonić. Nie mogę: nie ma zasięgu. Niedaleko Warszawy, 4 km od Wyszogrodu ginie zasięg!

Znowu zasięgam języka i coś mi mówi, żeby pójść do tej na wprost. Trafiłem! Otwiera mi dziewczyna na oko bardzo młoda - to ona zawiaduje tym wynajmem. Dom z 1929 r., zalatuje wilgocią, ale za to wystrój tradycyjny. Nad łóżkiem portret ślubny dawnych gospodarzy, może pradziadków dziewczyny. W ścianie piecowe kafle. Jest pościel, i to zielona, podobnie jak narzuta na drugim łóżku i serweta na stole. Jak tu nie być wdzięcznym?

Zacna gospodyni przynosi mi dwa ciastka. Zajmuje się też organizowaniem i obsługą imprez - np. dziś i jutro komunie. Pracowita dziewczyna. Stąd te słodkości. Sernik ma niepowtarzalny smak - inny niż mojej mamy, inny niż z cukierni. Pewnie wypiek jej mamy - albo jej własny.

Kuchnia do dyspozycji gości, wyposażona w pokaźny zapas herbaty. W przyległym pokoju dwóch innych gości wieczerza pieczystym. Ja swoją kolację spożywam w sypialni.
Wieczorem za oknem podniósł się taki szum, że myślałem, że to deszcz. Okazało się, że tylko wiatr. Po drugiej stronie ulicy jest las. 


Poprzedni etap na tej trasie
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz