Siechnice i ich ciekawa architektura, nawet obiekty fabryczne początkowo były dziełami sztuki. Szybko trafiam na szlak jakubowy (Via Regia). No, takie oznakowanie to rozumiem! Patrzcie i uczcie się! (to do tych, co znakowali Szlaki na Mazowszu). Słońce już się zniża, bo wyruszam koło 16-ej, prawie że prosto z autobusu dalekobieżnego. Szlak się malowniczo wije nieuczęszczanymi acz utwardzonymi drogami, przekroczywszy mostek na Oławie, flirtuje z obwodnicą Wrocławia.
Spadziste dachy są, zdaje się, wpisane w całe dolnośląskie myślenie o architekturze, aż po obiekty przemysłowe, formy niektórych wrocławskich wieżowców, tudzież... zadaszenia nad schodami.
Potem droga dziwnie zakręca, więc pytam nadjeżdżającego cyklistę, czy dobrze idę do Bliżanowic. Sprawdza w telefonie - i zagaduje mnie o Camino: - Tak już do końca, do Santiago?
Spadziste dachy są, zdaje się, wpisane w całe dolnośląskie myślenie o architekturze, aż po obiekty przemysłowe, formy niektórych wrocławskich wieżowców, tudzież... zadaszenia nad schodami.
Potem droga dziwnie zakręca, więc pytam nadjeżdżającego cyklistę, czy dobrze idę do Bliżanowic. Sprawdza w telefonie - i zagaduje mnie o Camino: - Tak już do końca, do Santiago?
Sam ma ochotę wybrać się na Camino, ale raczej tylko w Hiszpanii. Może się tam spotkamy w przyszłym roku?
Od Bliżanowic idę głównie w stronę zachodzącego słońca. Trestno - najpierw cmentarzyk zarosły trawą - tak naturalnie miejsce poświęcone śmierci zmienia się w miejsce życia. Dalej kościółek. Tablica przed nim dumnie podkreśla usytuowanie na Szlaku Świętego Jakuba.
Wałem wzdłuż Wyspy Opatowickiej - czuję zapach ziemniaków
piekących się w ognisku czy też pod stertą palonych liści.
Nielegalne przejście na Wyspę (kładka w remoncie) - wieczorna dawka adrenaliny wspomoże walkę z próbującą się dobrać infekcją. Wyspa to już inny świat - krótko mówiąc, spacerowy rejon Wrocławia: ludzie z dziećmi, psami, na rowerach.
Ogród Japoński (w dwa i pół dnia później) |
Zobaczyłem za to coś innego, całkiem niespodziewanie. Dźwięki głośnej muzyki - to filmowej, to symfonicznej. Co to, jakiś wielki koncert? - pytam grupę młodych przechodniów. Nie koncert, tylko ostatni w tym sezonie pokaz fontann. W końcu tam trafiam. Rzeczywiście imponujące. Głośne i dramatyczne dźwięki Wagnera, a fontanny zmieniają szyk, kolejność, wysokość wytrysków i kolory, którymi są podświetlone. Inna muzyka (chyba specjalnie skomponowana na tę okazję) - inna "choreografia".
Do pełni rozkoszy brakowało mi tylko gorącego placka ziemniaczanego ze straganu. Porcja: 3 sztuki - osiem złotych. Grzebię w portfelu i nieśmiało pytam:
- Sprzedacie mi jednego?
- Niech pan wrzuci dwójkę do "Napiwków"...
Wrocławski "Johny Walker" |
Festynowe jedzenie, to jest to! Teraz mogę wędrować do centrum miasta, choćby i te dwie godziny, błądząc po drodze, choć na mapie trasa wyglądała na prostą. Nie zdążyłem na "napój pielgrzyma" przed zamknięciem kafejki. Ale co tam! Grunt, że jest nocleg - przyjaciółka udostępniła mi swoje mieszkanie mimo, że sama nieobecna. Wrocław od dawna jest dla mnie gościnny, podobnie jak pół wieku wcześniej dla mojego taty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz