sobota, 23 marca 2019

Etap P1D: Warszawa Archikatedra - Powsin

Podobno w ostatnich latach wyznakowano nowy szlak: Świętokrzyską Drogę Św. Jakuba, która prowadzi z Warszawy do Krakowa, gdzie łączy się z Via Regia. Postanowiłem ją dziś zainaugurować, niestety nigdzie w terenie nie natknąłem się na jej znak. Ale może to moja wina, bo na odc. od kościoła św. Anny aż do Wilanowa poszedłem własnym wariantem, a czasem niełatwo jest (zwł. w Polsce) odnaleźć szlak, jak się nie idzie nim cały czas. Ale do rzeczy.

  Jest bardzo wczesna (jak na mnie) godzina. Wyruszam dziś wcześniej niż na Camino w Hiszpanii, choć tam mobilizowała obecność innych pielgrzymów i reguła wyganiania wszystkich ze schroniska do 8-ej albo 8.30. Dziś obudził mnie jasny świt i zapał do powrotu na szlak po zimowej przerwie. W ślad za świtem wzeszło słońce i rozjarzył się błękit nieba, a ja nie patrzyłem na zegar, tylko robiłem wszystko co trzeba, aż do momentu, gdy byłem gotów do wyjścia.




Szlak, jak inne w Warszawie, zaczyna się od archikatedry św. Jana Chrzciciela. W środku, na sztandarach biel i czerwień. Pod Kolumną Zygmunta gwar dziecięcych głosów. Zdaje się, że harcerze i zuchy też właśnie zaczynają sezon, korzystają z uroków soboty - na razie jeszcze zimnej (za parę godzin będzie prawie lato) ale już słonecznej.







Nowym Zjazdem i krętym chodnikiem, przez zieleniec - na Mariensztat, niegdyś osobne miasteczko u stóp warszawskiej skarpy. Ulica Mariensztat kończy się kolejnym skwerkiem. Za bramę - i już ulica Dobra, długa i od początku dość ruchliwa.


Biblioteka Uniwersytecka - zupełnie inna jakość niż kiedy ja byłem studentem. Dość powiedzieć, że nawet płytki chodnikowe na dziedzińcu takie, że aż miło po nich stąpać.


Ul. Dobra dochodzi do ul. Solec (przy niej, u stóp fantazyjnego wieżowca, obecna siedziba Muzeum Azji i Pacyfiku), która kiedyś prowadziła do wsi Solec - miejsca, gdzie składowano sól przypływającą dla Warszawy (albo tranzytem) Wisłą. Nawet ostał się reprezentacyjny budynek żupy solnej, a zaraz za nim - kościół przy dawnym soleckim rynku, z łaskami słynącą figurą Jezusa Nazareńskiego Wykupionego (z rąk sułtana Maroka przez oo. trynitarzy).


Solec wychodzi na ruchliwą arterię, Czerniakowską. Staram się od niej oddalić, i przez Park im. marszałka E. Rydza-Śmigłego z pomnikiem "Chwała Saperom" i... muralem na cześć powstańców warszawskich, sponsorowanym przez kibiców CWKS "Legia", dochodzę do następnego kościoła z tabliczkami pamiątkowymi ku czci poległych młodych powstańców. Napisane "Czerniaków 1944", ale to chyba jeszcze nie jest ta dzielnica.









Na Górnośląskiej widzę, chyba po raz pierwszy w tym roku, drzewo w pączkach. Za to świergot ptaków towarzyszy mi dziś od samego rana.



Znów zbliżam się do Czerniakowskiej, ale zaraz, za wiaduktem trasy łazienkowskiej, zaczyna się Park Agrykola. Najpierw jednak wychodzę na Torwar, a naprzeciwko jest stadion "Legii" właśnie, który muszę obejść, zanim wejdę w park.

Korona stadionu Legii

Idąc skrajem Agrykoli, mam widok na Zamek Ujazdowski - obecnie Centrum Sztuki Współczesnej. Ujazdów (dawniej Jazdów) był znacznym grodem książęcym zanim jeszcze ktoś słyszał o Warszawie. A później, mniej więcej tam, gdzie teraz jest dzielnica domków fińskich, stał w swoim czasie dwór królowej Bony.


W dalszym ciągu trzymając się na dystans od szosy (przedłużenia Wisłostrady), napotykam ul. George'a Harrisona (wyżej, na owym osiedlu Jazdów jest ul. Johna Lennona, o którą jeszcze w latach 80-tych starali się Wojciech Mann i staromiejski Fanclub The Beatles), wchodzę w park Łazienki.
Wydają się bardzo zielone, choć drzewa liściaste jeszcze łyse. Ale dużo tu wieczniezielonych drzew i krzewów, trawa też się zieleni. Słychać jeszcze więcej gatunków ptaków. Na pierwszym planie, o dziwo, te skrzeczące. Zacisznie, dużo spacerowiczów, których rozmowy tłumi zieleń. Olśniewające słońce.




Na końcu parku szklarnia - Nowa Palmiarnia z młodymi pomarańczkami, a więc właściwie pomarańczarnia (ale nie ta Stara, zabytkowa). A co to za ogrodzenie? Czyżby ogród botaniczny chronili zasiekami z drutu żyletkowego?! Nie, to raczej jakiś teren wojskowy - moźe Szkoła Kadetów, od której (właśnie tu!) zaczęło się powstanie listopadowe?

Wychodzą mi naprzeciw wspomnienia. Park, w którym rozstawałem się co najmniej z dwiema dziewczynami. Ulica, której nazwa przypomina mi inną dziewczynę, o której względy się bezskutecznie (zresztą nieudolnie) starałem. Zapach świeżego betonu, tak znajomy z pierwszych lat życia. Liceum Cervantesa, bliskie mi co najmniej z dwóch, właściwie trzech powodów...

Tymczasem robi się ciepło. Dobrze, że sprawdziłem prognozę pogody i nie wziąłem ciepłej kurtki, choć z samego rana mój termometr wskazywał zero!



Po drodze jest mieszkanie mojej przyjaciółki, Agnieszki. Składam niezapowiedzianą wizytę, miło być mimo to ugoszczonym herbatą i ciepłą zupką.


Czerniakowską do klasztoru oo. bernardynów, gdzie skręcam w ul. Stanisława Grzesiuka, piewcy ubogiej Warszawy...


 ...potem osiedlową uliczką w kierunku wysokich kominów elektrociepłowni "Siekierki" (która jest nie na Siekierkach, tylko na Augustówce). Nad Jeziorkiem Czerniakowskim znowu harcerze - tym razem starsi. Albo raczej skauci, bo chłopcy w kapeluszach zamiast rogatywek. Pogoda przepiękna. Co za błękit!





Wzdłuż Jeziorka, potem odbijam na starą Sadybę (od której nazwę wzięło wielkie współczesne osiedle nieopodal, jedna z "sypialń" Warszawy). Nad jeziorem, oprócz skautów, pary i grupki wędkarzy. Jak informują tablice ścieżki dydaktycznej, podobno na dnie są węgorze. 4 dni po jesiennej pełni wyruszają na tarło... Rozczula mnie maleńki ale wyraźnie widoczny (dzięki kontrastowi kolorów) napis, który ktoś umieścił na oparciu ławeczki: "Kimkolwiek jesteś, życzę Ci dobrze".
Sztuka pleni się niepowstrzymanie: nawet na kolumienki podtrzymujących dach niepozornego budyneczku nad jeziorem wspięły się malowane kwiaty.
Na Sadybie trafiam na zabytkową, zakręconą ulicę w kocie łby.


W końcu trzeba wyjść na szosę - ul. Powsińską. Ale tylko na chwilę, a chodnik przy niej szeroki. Niektórzy młodzieńcy w krótkich spodenkach. Ciała stęsknione za słońcem, a pogoda dziś pozwala.
Wilanów Niski. Tu niektórzy projektanci/właściciele domów puścili wodze fantazji. Obok supernowoczesnej, pozaokrąglanej bryły - miniaturowy zameczek, z basztami i flankami, a nawet z herbem na ścianie frontowej.


Wilanów królewski, z tymi licznymi zabudowaniami z czasów pewnie jeszcze króla Jana, obrósł restauracjami. Często o pysznych nazwach: "Królewska", "Kuźnia Kulturalna"... Wypatruję słynnej Świątyni Opatrzności Bożej, ale ten tu kościół - mniejszy, choć też okazały - to kolegiata św. Anny.


Przed bramą pałacu króla Jana III Sobieskiego w Wilanowie
Dałem się skusić lodziarni w jednym z tych zabytkowych budyneczków; właściwie, przez cały dzień miałem ją "z tyłu głowy". Zaszalałem: najpierw kawa (zacna!), potem porcja lodów. Wyglądały na rzemieślnicze, ale to Schöller. Porcja taka duża, że mogłaby być za 2 zł - jest za 4. Można było zostać przy tej orzeźwiającej kawie. Powsinek: niby jeszcze Warszawa, ale...



Ciekawe nazwy ulic wskazują, że to chyba miało być osiedle letniskowe. Zostało zwykłą dzielnicą domków jednorodzinnych dla tych, których nie stać na wille w lepiej usytuowanych częściach Warszawy. Choć tu też się takowe zdarzają...



Wraz z Powsinkiem kończą się równoległe, ciche uliczki i zostaje jedynie szosa na Konstancin-Jeziorną i Kozienice...


Udało się sforsować szosę i, mimo rozkopów  objazdów, trafić do ul. Europejskiej, która kończy się ogrodzonym, kwadratowym rezerwatem: Lasek Natoliński. Obchodzę go z lewej stronie, prowadzi mnie szlak turystyczny. Mnóstwo ptaków. Kiedy jednak nie mam spokoju w umyśle (dopadły mnie obawy o ciało, o zdrowie), moja zdolność cieszenia się jest ograniczona. Przynajmniej staram się praktykować spokój z każdym krokiem.


Idę już asfaltową ulicą Gąsek. Po prawej, dziesięć metrów wyżej, towarzyszy mi stara wieś Kabaty, po lewej (też w górze) - śpiew ptaków. Słońce już się schowało za skarpę. Po lewej dom: na ogrodzeniu tablica: "Wchodzisz na własną odpowiedzialność". W tym wypadku odpowiedzialność jest szczególnie duża: po terenie kręci się pięć szczekających psów!


Doszedłem do pętli autobusowej "Powsin - Park Kultury" i dałem za wygraną. Miałem zamiar iść aż do Zalesia Górnego, ale już tam dziś nie dojdę przy dziennym świetle (słońce już chyba zaszło!), a gdzieś po drodze powrót może być problematyczny. A tu już czekał autobus.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz