Pociągiem do Góry Kalwarii. Trzeba było wstać krótko po wschodzie słońca, żeby zdążyć na ostatni przedpołudniowy pociąg do tego miasta. Ale czyż nie warto? Podziwiam tę jasną a bujną, majową zieleń. Na niebie raz słońce, raz chmury, ale lało, mam nadzieję, nie będzie. Z rana tylko kilka stopni ciepła, więc ubrałem się na cebulkę. Nawet na nogi wziąłem, dodatkowo, dres. Już w Górze okazało się, że niepotrzebnie - temperatura szybko wzrasta, choć nie będzie dziś upalnie. Przynajmniej mam czym obciążyć plecak, skoro nie niosę śpiwora.
Najbardziej ekscytujące miejsce tej trasy kolejowej: tam, gdzie ze szlaku Warszawa - Radom zjeżdża się na Skierniewice - Góra Kalwaria - Pilawa (w większości udostępniany dziś tylko dla pociągów towarowych). Na kawałku tej drugiej linii jedne tory wyjeżdżone, lśniące, inne zardzewiałe i już zarośnięte młodymi drzewkami. Niesamowite: przyrodzie wystarczy kilka lat spokoju, aby odzyskać teren.
Ze stacji w Górze Kalwarii wychodzi się wprost na osiedle swojskich bloków z wielkiej płyty. Jasne, z kolorowymi loggiami. Widok naprawdę krzepiący dla mojej duszy, w PRL-u wychowanej. Teraz przez miasto. Staram się iść równolegle do szosy. Zieleń i biel: brzozy i kwitnące właśnie topole z puchem jak bawełna.
Ul. Kalwaryjska. Niespodzianka: okazało się, że idę szlakiem z żółtymi strzałkami!
Kolekcja oddanego dla potrzebujących obuwia zdaje się mówić: w tym mieście jest więcej miłosiernego Chrystusa |
Rower w pełni zbratany z przyrodą |
Ulica doprowadziła mnie wprost na rynek, i do kościoła "Na Górce". Stamtąd niedaleko do tego drugiego, klasztornego. Zamknięty, ale otwarta kaplica adoracji Najświętszego Sakramentu w podziemiach. Romańskie łuki, grubaśne mury - tak kiedyś budowano! Kilka osób w skupieniu, z pochylonymi głowami, słychać czyjś szept. Tak oto spotkałem się z Królem Królów, jak dopiero co wczoraj sugerował mój przyjaciel. A obok, jakby alternatywnie, z mniejszej kaplicy, spogląda na nadchodzących Częstochowska.
Szlaki zakręcają dwa razy, i brukowaną ul. Św. Antoniego prowadzą w dół wśród zieleni, jakby w głąb parku. Od razu inny świat niż zabudowana rzeczywistość miasteczkowa.
Podśpiewuje ptak. "Mój" upatrzony szlak zielony i żółte strzałki są w zgodzie, i tak będzie do końca dnia, choć strzałki są nieco rzadziej i postanawiam trzymać się zielonego. Oba jednak znikają przed niedawno wybudowaną szosą, wyglądającą na objazd, po której płynie prawie nieprzerwany strumień TIR-ów. Co dalej? Udało mi się przekroczyć szosę w jednym z momentów spokoju, i prosto pod tunel, równie nowy. Za tunelem - łąka. Parę stosików płytek do ułożenia, jakaś koparka. A po łące kroczy bocian. Teraz piaszczystą drogą w lewo czy w prawo? Idę w prawo, bo to na południe, a Czersk jest mniej więcej na południu. Już po chwili zupełna sielanka, hałas szosy skutecznie tłumi oddzielający mnie od niej nasyp. Za bajorkiem oznakowanym jako "Stanowisko cenne przyrodniczo" łąka przechodzi w ciąg rozległych sadów. Nisko poprzycinane, ale niemłode śliwki albo jabłonki.
Skręciłem "według azymutu". Po ogromnych sadach jeżdżą traktory. Unosi się subtelna, słodkawa woń. Po prawej widać już wieże zamkowe i kościelną. Za chwilę dochodzę do pustej asfaltówki z żółtymi strzałkami. Wygląda na to, że skróciłem drogę! Wśród dzikich traw między rzędami drzew mnóstwo kwitnących mleczy, część już w fazie dmuchawców.
Jezioro Czerskie - niczym Gopło u stóp Kruszwicy. Za jeziorkiem droga pnie się do góry.
Witaj, stolico książąt mazowieckich! Leżący niegdyś nad Wisłą (obecnie w odl. 2 km) Czersk, początkowo po prostu węzeł handlowo-komunikacyjny, stał się stolicą południowego Mazowsza, zanim zdetronizowała go Warszawa, a potem najazd szwedzki niemal zrównał z ziemią. Po powstaniu styczniowym, podobnie jak 3/4 polskich miast, utracił prawa miejskie - tyle że już nigdy ich nie odzyskał. Ostał się zamek książąt mazowieckich (z czasów, gdy byli oni quasi-suwerennymi władcami), rozbudowany - po przyłączeniu Mazowsza do Polski - przez królową Bonę.
Patroni czerskich kościołów - najbardziej po prawej św. Jakub, z charakterystycznym pielgrzymim kosturem |
Pod koniec maja historia w Czersku ożywa - można jej nawet posmakować... |
Plan średniowiecznego Czerska |
Z tablicy informacyjnej dowiaduję się m.in. że tutejsi książęta pieczętowali się wywerną - dwunogim smokiem, prawdopodobnie ściągniętym w XIV w. albo dawniej z legend o królu Arturze. Mezozoiczne smoki latające były właśnie takie, tzn. dwunożne, bo przednie kończyny rozwinęły się w skrzydła! Inna ciekawostka: we wczesnym mazowieckim średniowieczu niedaleko stąd miał mieszkać anglosaski królewicz Magnus, którego Wilhelm Zdobywca pozbawił szansy na tron - może to właśnie on przywiózł ze sobą znak wywerny... Walia, lubiąca nawiązywać - nie bez racji - do przeszłości celtyckich Brytów, do dziś ma na fladze smoka, nazywanego (błędnie) przez niektórych Anglików wywerną (wyvern).
Wywerna z Czerska... (wikipedia.pl) |
...i jej prehistoryczny pierwowzór (stockunlimited.com) |
Obejrzałem w Czersku co się dało, i dałem sobie czas na zwiedzenie pozostałości zamku, wczucie się i wejście na jedną z wież, by podziwiać panoramę. Dokoła zielono, i widok niby daleki, ale Wisły się nie dopatrzyłem. Może schowana za wzgórzami i zadrzewieniami...
Szlak jakubowy jest tutaj (tzn. co najmniej od Góry Kalwarii) oznakowany wręcz wzorowo! Żółte strzałki gęsto, a od czasu do czasu i gustowna tabliczka z muszelką w wersji świętokrzyskiej. Na niektórych podpis - niedziałający już adres internetowy: Santiago.info.pl. Szkoda, przecież ten szlak był znakowany zaledwie dwa lata temu!
Długi szmat drogi wzdłuż kanałku melioracyjnego, wśród łąk i sadów. Ten subtelny, słodkawy zapach! Pod tym względem, niewątpliwie najmilsza pora roku. Cały czas w słońcu, choć Interia zapowiadała, że będzie pochmurno. Tylko wietrzyk chłodny, więc pod kurtką wiosenną nie wylewam siódmych potów (choć spod niej już zdjąłem dwie warstwy ubrania). Teraz znaki jakubowe pojawiają się i znikają, ale zielony szlak prowadzi mnie jak po sznurku, więc trzymam się jego.
Majowe |
"...po wsiach pełno bzu..." |
Niezabudowany, zielony przestwór się skończył, zaczęły się wsie: Podgóra, Królewski Las... I oto szlak ociera się o rzekę Pilicę, wchodzę na wał. Wzdłuż wału wielkie kępy chrzanu albo łopianu. A może to jakiś gatunek barszczu? I, oczywiście, wszędzie trawa.
Przysiadłem na wale, aby się pożywić, i teraz, bardziej niż kiedykolwiek, uświadamiam sobie nieustanny chór ptaków. A w tle cicho wtóruje orkiestra wiatrowo-drzewna. A z drugiej strony - orkiestra samochodów na szosie, której nie widać, ale mam ją od nawietrznej.
Kolejna wieś, i szlak wyprowadza na szosę. Jak pamiętam z mapy, trochę mi przyjdzie się nią poprzedzierać przez hałas i powiewy spalin. Widocznie nie było którędy tutaj inaczej poprowadzić szlaku. "Legendarny" Potycz - pierwsza większa miejscowość za Czerskiem. Mam więc nadzieję na sklep (choć jeszcze nie zjadłem całych zapasów). Wiejskiego sklepu nie napotkałem, ale...
Niewątpliwy plus szosy: stacja benzynowa z wielkim sklepem. Ani sałatki ani jogurtu, ale za to orzeźwiający soczek z buraka, jabłka i mango (burak wszystko zagłusza - na zdrowie!) i... kawa! Wcale zacna w smaku. I pierwsza od Góry Kalwarii publiczna toaleta - w samą porę. Lżejszy i pokrzepiony, ruszam szlakiem, który co prawda zmierza do Warki szerokim objazdem, ale za to przez las, gdzie śpiewa kos albo zięba.
Z lasku w wąwozik i znowu między sady. Pachną chyba kwiaty jabłoni, ale mnie się ta woń kojarzy z winnicami. Droga kluczy, ale ten zapach i względna cisza...
Kolejna wieś, i szlak wyprowadza na szosę. Jak pamiętam z mapy, trochę mi przyjdzie się nią poprzedzierać przez hałas i powiewy spalin. Widocznie nie było którędy tutaj inaczej poprowadzić szlaku. "Legendarny" Potycz - pierwsza większa miejscowość za Czerskiem. Mam więc nadzieję na sklep (choć jeszcze nie zjadłem całych zapasów). Wiejskiego sklepu nie napotkałem, ale...
Niewątpliwy plus szosy: stacja benzynowa z wielkim sklepem. Ani sałatki ani jogurtu, ale za to orzeźwiający soczek z buraka, jabłka i mango (burak wszystko zagłusza - na zdrowie!) i... kawa! Wcale zacna w smaku. I pierwsza od Góry Kalwarii publiczna toaleta - w samą porę. Lżejszy i pokrzepiony, ruszam szlakiem, który co prawda zmierza do Warki szerokim objazdem, ale za to przez las, gdzie śpiewa kos albo zięba.
"Ta karczma 'Rzym' się nazywa" |
Z lasku w wąwozik i znowu między sady. Pachną chyba kwiaty jabłoni, ale mnie się ta woń kojarzy z winnicami. Droga kluczy, ale ten zapach i względna cisza...
W końcu znów szosa. Nad szosą góruje majestatycznie kamienny kościółek na granicy Konar i Podgórzyc. Brama i furtka doń zamknięte, lecz na parkanie... ostrzeżenie dla sadowników, żeby nie dawali się robić w konia przetwórcom i namawiać na sprzedawanie w szczycie sezonu, kiedy ceny są najniższe, niekiedy wręcz skandalicznie niskie (np. 8 gr za kg).
W Przylocie szlak zakręcił na nieuczęszczaną asfaltówkę, z niej znowu na wał - i oto znów Pilica. Myślałem, że dojdę do dużej szosy, a tu co? Ta pusta i wąska droga to miała być główna arteria na Warkę?! A teraz już nie chcę się cofać, więc znów bezludnym terenem kolejnych kilka kilometrów, do wsi Ostrołęka. Sprawdziłem: trawa na wale rzeczywiście ostra. Idzie się tędy przyjemnie, nie powiem, tyle że już późnawo, a za mną już ze 25 kilometrów, jak nie więcej.
Ostrołęka: "po wsiach pełno bzu". Ten lila pachnie, że hej! W Ostrołęce trzej panowie pod sklepem poinformowali mnie, że z tutejszego przystanku autobusowego w ogóle nic już nie jeździ (nie tylko dziś) i poradzili pójść do głównej szosy - jedyne 5 km (a do Warki...7),i tam coś powinno jeździć co godzinę. Poszedłem w tamtą stronę - droga jeszcze pustsza niż ta do Warki, a jednak już po chwili złapałem okazję - na 5 minut kierowca wstąpił do cioci, po czym zawiózł mnie do najbliższego przystanku autobusowego w Dębnowoli. W stronę Warszawy coś dopiero za godzinę, ale do Warki już za 10 minut. No, trochę później, bo się spóźnił. W Warce nie doszedłem do stacji kolejowej - zawróciłem i pojechałem tym samym autobusem, co był za godzinę, tyle że nie czekałem. Grunt, że nocleg we własnym domu, tak jak pragnąłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz