poniedziałek, 6 maja 2019

Etap P3D: Góra Kalwaria - Ostrołęka: Szlak kwitnących jabłoni


Pociągiem do Góry Kalwarii. Trzeba było wstać krótko po wschodzie słońca, żeby zdążyć na ostatni przedpołudniowy pociąg do tego miasta. Ale czyż nie warto? Podziwiam tę jasną a bujną, majową zieleń. Na niebie raz słońce, raz chmury, ale lało, mam nadzieję, nie będzie. Z rana tylko kilka stopni ciepła, więc ubrałem się na cebulkę. Nawet na nogi wziąłem, dodatkowo, dres. Już w Górze okazało się, że niepotrzebnie - temperatura szybko wzrasta, choć nie będzie dziś upalnie. Przynajmniej mam czym obciążyć plecak, skoro nie niosę śpiwora.


  Najbardziej ekscytujące miejsce tej trasy kolejowej: tam, gdzie ze szlaku Warszawa - Radom zjeżdża się na Skierniewice - Góra Kalwaria - Pilawa (w większości udostępniany dziś tylko dla pociągów towarowych). Na kawałku tej drugiej linii jedne tory wyjeżdżone, lśniące, inne zardzewiałe i już zarośnięte młodymi drzewkami. Niesamowite: przyrodzie wystarczy kilka lat spokoju, aby odzyskać teren.




Ze stacji w Górze Kalwarii wychodzi się wprost na osiedle swojskich bloków z wielkiej płyty. Jasne, z kolorowymi loggiami. Widok naprawdę krzepiący dla mojej duszy, w PRL-u wychowanej. Teraz przez miasto. Staram się iść równolegle do szosy. Zieleń i biel: brzozy i kwitnące właśnie topole z puchem jak bawełna.


Ul. Kalwaryjska. Niespodzianka: okazało się, że idę szlakiem z żółtymi strzałkami!
Kolekcja oddanego dla potrzebujących obuwia zdaje się mówić:
 w tym mieście jest więcej miłosiernego Chrystusa

Rower w pełni zbratany z przyrodą

 Ulica doprowadziła mnie wprost na rynek, i do kościoła "Na Górce". Stamtąd niedaleko do tego drugiego, klasztornego. Zamknięty, ale otwarta kaplica adoracji Najświętszego Sakramentu w podziemiach. Romańskie łuki, grubaśne mury - tak kiedyś budowano! Kilka osób w skupieniu, z pochylonymi głowami, słychać czyjś szept. Tak oto spotkałem się z Królem Królów, jak dopiero co wczoraj sugerował mój przyjaciel. A obok, jakby alternatywnie, z mniejszej kaplicy, spogląda na nadchodzących Częstochowska.


Szlaki zakręcają dwa razy, i brukowaną ul. Św. Antoniego prowadzą w dół wśród zieleni, jakby w głąb parku. Od razu inny świat niż zabudowana rzeczywistość miasteczkowa.


Podśpiewuje ptak. "Mój" upatrzony szlak zielony i żółte strzałki są w zgodzie, i tak będzie do końca dnia, choć strzałki są nieco rzadziej i postanawiam trzymać się zielonego. Oba jednak znikają przed niedawno wybudowaną szosą, wyglądającą na objazd, po której płynie prawie nieprzerwany strumień TIR-ów. Co dalej? Udało mi się przekroczyć szosę w jednym z momentów spokoju, i prosto pod tunel, równie nowy. Za tunelem - łąka. Parę stosików płytek do ułożenia, jakaś koparka. A po łące kroczy bocian. Teraz piaszczystą drogą w lewo czy w prawo? Idę w prawo, bo to na południe, a Czersk jest mniej więcej na południu. Już po chwili zupełna sielanka, hałas szosy skutecznie tłumi oddzielający mnie od niej nasyp. Za bajorkiem oznakowanym jako "Stanowisko cenne przyrodniczo" łąka przechodzi w ciąg rozległych sadów. Nisko poprzycinane, ale niemłode śliwki albo jabłonki.


Skręciłem "według azymutu". Po ogromnych sadach jeżdżą traktory. Unosi się subtelna, słodkawa woń. Po prawej widać już wieże zamkowe i kościelną. Za chwilę dochodzę do pustej asfaltówki z żółtymi strzałkami. Wygląda na to, że skróciłem drogę! Wśród dzikich traw między rzędami drzew mnóstwo kwitnących mleczy, część już w fazie dmuchawców.
Jezioro Czerskie - niczym Gopło u stóp Kruszwicy. Za jeziorkiem droga pnie się do góry.


W Czersku, w ciągu jego długiej historii, stało kilka kościołów, m.in. na terenie zamku. Inny, przy ul. Wareckiej, był pod wyzwaniem św. Jakuba, ale też nie przetrwał. Współczesny, otwierany codziennie... oprócz niedzieli, nosi wezwanie Przemienienia Pańskiego
Witaj, stolico książąt mazowieckich! Leżący niegdyś nad Wisłą (obecnie w odl. 2 km) Czersk, początkowo po prostu węzeł handlowo-komunikacyjny, stał się stolicą południowego Mazowsza, zanim zdetronizowała go Warszawa, a potem najazd szwedzki niemal zrównał z ziemią. Po powstaniu styczniowym, podobnie jak 3/4 polskich miast, utracił prawa miejskie - tyle że już nigdy ich nie odzyskał. Ostał się zamek książąt mazowieckich (z czasów, gdy byli oni quasi-suwerennymi władcami), rozbudowany - po przyłączeniu Mazowsza do Polski - przez królową Bonę.
Patroni czerskich kościołów - najbardziej po prawej św. Jakub, z charakterystycznym pielgrzymim kosturem
Pod koniec maja historia w Czersku ożywa - można jej nawet posmakować...


Plan średniowiecznego Czerska


Z tablicy informacyjnej dowiaduję się m.in. że tutejsi książęta pieczętowali się wywerną - dwunogim smokiem, prawdopodobnie ściągniętym w XIV w. albo dawniej z legend o królu Arturze. Mezozoiczne smoki latające były właśnie takie, tzn. dwunożne, bo przednie kończyny rozwinęły się w skrzydła! Inna ciekawostka: we wczesnym mazowieckim średniowieczu niedaleko stąd miał mieszkać anglosaski królewicz Magnus, którego Wilhelm Zdobywca pozbawił szansy na tron - może to właśnie on przywiózł ze sobą znak wywerny... Walia, lubiąca nawiązywać - nie bez racji - do przeszłości celtyckich Brytów, do dziś ma na fladze smoka, nazywanego (błędnie) przez niektórych Anglików wywerną (wyvern).
Wywerna z Czerska...
(wikipedia.pl)
...i jej prehistoryczny pierwowzór
(stockunlimited.com)
 












Obejrzałem w Czersku co się dało, i dałem sobie czas na zwiedzenie pozostałości zamku, wczucie się i wejście na jedną z wież, by podziwiać panoramę. Dokoła zielono, i widok niby daleki, ale Wisły się nie dopatrzyłem. Może schowana za wzgórzami i zadrzewieniami...







Szlak jakubowy jest tutaj (tzn. co najmniej od Góry Kalwarii) oznakowany wręcz wzorowo! Żółte strzałki gęsto, a od czasu do czasu i gustowna tabliczka z muszelką w wersji świętokrzyskiej. Na niektórych podpis - niedziałający już adres internetowy: Santiago.info.pl. Szkoda, przecież ten szlak był znakowany zaledwie dwa lata temu!


Długi szmat drogi wzdłuż kanałku melioracyjnego, wśród łąk i sadów. Ten subtelny, słodkawy zapach! Pod tym względem, niewątpliwie najmilsza pora roku. Cały czas w słońcu, choć Interia zapowiadała, że będzie pochmurno. Tylko wietrzyk chłodny, więc pod kurtką wiosenną nie wylewam siódmych potów (choć spod niej już zdjąłem dwie warstwy ubrania). Teraz znaki jakubowe pojawiają się i znikają, ale zielony szlak prowadzi mnie jak po sznurku, więc trzymam się jego.


Majowe


"...po wsiach pełno bzu..."

Niezabudowany, zielony przestwór się skończył, zaczęły się wsie: Podgóra, Królewski Las... I oto szlak ociera się o rzekę Pilicę, wchodzę na wał. Wzdłuż wału wielkie kępy chrzanu albo łopianu. A może to jakiś gatunek barszczu? I, oczywiście, wszędzie trawa.


 Przysiadłem na wale, aby się pożywić, i teraz, bardziej niż kiedykolwiek, uświadamiam sobie nieustanny chór ptaków. A w tle cicho wtóruje orkiestra wiatrowo-drzewna. A z drugiej strony - orkiestra samochodów na szosie, której nie widać, ale mam ją od nawietrznej.
Kolejna wieś, i szlak wyprowadza na szosę. Jak pamiętam z mapy, trochę mi przyjdzie się nią poprzedzierać przez hałas i powiewy spalin. Widocznie nie było którędy tutaj inaczej poprowadzić szlaku. "Legendarny" Potycz - pierwsza większa miejscowość za Czerskiem. Mam więc nadzieję na sklep (choć jeszcze nie zjadłem całych zapasów). Wiejskiego sklepu nie napotkałem, ale...


Niewątpliwy plus szosy: stacja benzynowa z wielkim sklepem. Ani sałatki ani jogurtu, ale za to orzeźwiający soczek z buraka, jabłka i mango (burak wszystko zagłusza - na zdrowie!) i... kawa! Wcale zacna w smaku. I pierwsza od Góry Kalwarii publiczna toaleta - w samą porę. Lżejszy i pokrzepiony, ruszam szlakiem, który co prawda zmierza do Warki szerokim objazdem, ale za to przez las, gdzie śpiewa kos albo zięba.
"Ta karczma 'Rzym' się nazywa"




 Z lasku w wąwozik i znowu między sady. Pachną chyba kwiaty jabłoni, ale mnie się ta woń kojarzy z winnicami. Droga kluczy, ale ten zapach i względna cisza...

W końcu znów szosa. Nad szosą góruje majestatycznie kamienny kościółek na granicy Konar i Podgórzyc. Brama i furtka doń zamknięte, lecz na parkanie... ostrzeżenie dla sadowników, żeby nie dawali się robić w konia przetwórcom i namawiać na sprzedawanie w szczycie sezonu, kiedy ceny są najniższe, niekiedy wręcz skandalicznie niskie (np. 8 gr za kg).


W Przylocie szlak zakręcił na nieuczęszczaną asfaltówkę, z niej znowu na wał - i oto znów Pilica. Myślałem, że dojdę do dużej szosy, a tu co? Ta pusta i wąska droga to miała być główna arteria na Warkę?! A teraz już nie chcę się cofać, więc znów bezludnym terenem kolejnych kilka kilometrów, do wsi Ostrołęka. Sprawdziłem: trawa na wale rzeczywiście ostra. Idzie się tędy przyjemnie, nie powiem, tyle że już późnawo, a za mną już ze 25 kilometrów, jak nie więcej.




Ostrołęka: "po wsiach pełno bzu". Ten lila pachnie, że hej! W Ostrołęce trzej panowie pod sklepem poinformowali mnie, że z tutejszego przystanku autobusowego w ogóle nic już nie jeździ (nie tylko dziś) i poradzili pójść do głównej szosy - jedyne 5 km (a do Warki...7),i tam coś powinno jeździć co godzinę. Poszedłem w tamtą stronę - droga jeszcze pustsza niż ta do Warki, a jednak już po chwili złapałem okazję - na 5 minut kierowca wstąpił do cioci, po czym zawiózł mnie do najbliższego przystanku autobusowego w Dębnowoli. W stronę Warszawy coś dopiero za godzinę, ale do Warki już za 10 minut. No, trochę później, bo się spóźnił. W Warce nie doszedłem do stacji kolejowej - zawróciłem i pojechałem tym samym autobusem, co był za godzinę, tyle że nie czekałem. Grunt, że nocleg we własnym domu, tak jak pragnąłem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz