niedziela, 2 czerwca 2019

Etap P4D: Dębnowola - Ostrołęka - Warka

Na ziemi ptaki, na niebie baranki. Startujemy z Dębnowoli, bo tam tylko mógł dowieźć nas autobus.. Do Ostrołęki pieszo bo żadna okazja się nie zatrzymała. Ale okolica przepiękna. Wciąż ta jasna zieleń, sady i hills rolling very gently. Od początku drogi usta mi się nie zamykają, ale zauważam, że z moim głosem, w ekscytacji opowiadającym dawne podróże, konkuruje dźwięczny chór ptaków. Niektóre głosy bardzo ciekawe i nietypowe. Chyba dobrze im wśród tych sadów... Za nami do głosów dołączyły koguty. Też "śpiewają" (po hiszpańsku "piać" i "śpiewać" to to samo słowo. Po rosyjsku też).
Grzmi i pokropuje, ale w zasadzie nas oszczędza. Zresztą jest bardzo, bardzo ciepło. "Oficjalny początek wakacji", mówi Julka.
Ano, bo, po paru latach, znów towarzyszy mi w etapie Camino. Dziwne, że dopiero teraz. Dobrze nam się chodzi razem: to samo tempo, luz, podobne spojrzenie na życie...

Czasem słońce, czasem deszcz


Nie ma to jak zapachy rozgrzanych słońcem drzew i siana! Jakoś szybko doszliśmy (nie wiadomo kiedy minęło półtorej godziny) do kościoła w Ostrołęce, akurat na śpiewy w ramach nabożeństwa.
 Na rozwidleniu decyduję, że idziemy na Niwy Ostrołęckie. Czy stamtąd będzie dojście do kolejnych wsi w moim planie? Naklejka Drogi Jerozolimskiej upewnia mnie, że tak. Dopiero znacznie później odnajduje się zielony szlak, a w końcu i żółta strzałka. W Niwach jest Odlewnia Artystyczna. A ta ozdobne brama to zapewne jej dzieło.




Wieś przechodzi w las.

Nad starorzeczem napotykamy mały wiatrak. Wiatr jest minimalny, a jednak zmyślnie wyprofilowane łopaty cały czas się obracają.



Zaraz obok usiedliśmy, zjedliśmy po kanapce - i wtedy złapał nas deszczyk. Nie chowamy przed nim naszych ciał. Chowam tylko aparat, żeby nie zmókł. Więc dalsze uroki lasu i początku wsi Pilica przychodzi fotografować oczami. Przytulamy się do wielkiego, pomnikowego dębu. Spokojna moc, wielkie życie. Nagle zrywa się wiatr, i to jaki!
Zrobiliśmy przystanek na przystanku (autobusowym). Przeczekujemy część opadu pod jego wiatą. Nie przestaje padać, więc kiedy wydaje mi się, że padają przynajmniej trochę mniejsze krople, ruszamy. Nim doszliśmy do końca wsi Pilica, przestaje padać. Co ciekawe, w Pilicy nie zobaczyliśmy Pilicy (rzeki). Zobaczyliśmy za to kolejny kierz tej odmiany dzikiej róży, co ma kwiaty z jedną tylko warstwą płatków, biało-kremowo-jasnoróżowych. Ma kolce. Pachnie delikatnie, ale różanie. Dziś widzimy ich wiele - właśnie są w rozkwicie.




Ptaki nawet w czasie deszczu nie przestawały śpiewać. A teraz znów jest jaskrawe i gorące słońce! Po wystrzyżonych trawnikach wzdłuż tutejszej szosy idzie się bardzo przyjemnie boso. Wdeptujemy w ciepłe kałuże. Świętujemy wczorajszy Dzień Dziecka!




Za wsią Pilica - już Stara Warka, a kawałek dalej zaczyna się ta nowa. Na początku Muzeum Pułaskiego. Bohater "Za wolność naszą i waszą" był właśnie stąd.
Starannie utrzymany pałac i park z widokiem ze skarpy na... ogródki działkowe.. W parku posąg głównego bohatera, w stylu kojarzącym mi się z postsocrealistycznymi pomnikami dawnych królów i władyków - dumnie wyprostowany, wsparty na średniowiecznym mieczu, nieruchomo "na straży rubieży". Bilety do muzeum kupuje się w budynku obok, w kawiarni ochrzczonej nazwą miejsca, gdzie generał w bitwie zakończył ziemską wędrówkę: "Savannah". Nie zdecydowaliśmy się na zwiedzanie pałacu, ale obejrzeliśmy wystawę (współczesnych) obrazów oraz pokrzepiliśmy się kawą i szarlotką "z grójeckich jabłek". Niech żyją grójeckie jabłka! Do szarlotki gratis po gałązce melisy. Przydała się do naszych butelek z wodą, która pani za barem chętnie nam uzupełniła. Przydał się ten przystanek, bo właśnie opadaliśmy z sił.


Miałem ambitny plan, żeby iść jeszcze dziś (dopiero po piątej...) do Grabowa nad Pilicą - jeśli nie jeszcze dalej, do Strzyżyny, ale noga mojej dzielnej towarzyszki poprosiła o potraktowanie ulgowe. Grunt to umieć odpuścić. Ja też się zmęczyłem, choć wędrówka dzisiejsza była bardzo przyjemna, wśród rozzielenionej przyrody i sprzyjającej pogody, i w wielkim spokoju. Postanowiliśmy tylko dojść do mostu na Pilicy, po drodze rzucając okiem na dwa potężne kościoły.





No, ... nie ma!
Nad Pilicą brzegi niskie i piaszczyste, koło nas młodzieniec ze ścigaczem wychodzi na brzeg. Stan wody wysoki a nurt wartki. Woda ciepława, zachęca do zanurzenia choćby stóp. "Uważaj, dwa kroki, a potem brzeg znika!" Poradzono nam, żebyśmy poszli na plażę, ledwie 300 metrów stąd. Okazało się, że chyba nawet bliżej. Na plaży rozentuzjazmowane grupki młodzieży. Ale my te ż się zmieścimy. I wejście do wody faktycznie bardziej stopniowe. Tym razem nie opieramy się chęciom i zanurzamy nieco więcej. Pierwsza kąpiel. Naprawdę, jakby już były wakacje! To co było przedwczoraj, wydaje się już odległą przeszłością.

Młodzież dała przykład kąpieli w ubraniu



Gdy wreszcie robi się chłodno, idziemy wzdłuż zielonego, pełnego zakoli brzegu rzeki w kierunku mostu kolejowego. Ale do stacji, okazuje się, jeszcze blisko półgodzinny marsz. Po drodze zagroda z młodymi sarny. Przeurocze, nakrapiane ubarwienie - pierwszy raz widzę z bliska coś takiego! Niestety, z sesji foto nic nie wyszło - chyba coś się stało z obiektywem, wszystko zamglone i wyświetla się błąd nr ..... Na stację docieramy w pół godziny po odjeździe pociągu, i na pół godziny przed następnym. Słońce się nie doczekało i w końcu zaszło. My się doczekaliśmy, na peronie też słuchając ptaków i racząc się resztą ciasta i mimo, że już tak późno, nie całkiem chce się wracać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz