czwartek, 27 czerwca 2019

Etap C4: Jiczyn - Mladějov





Tego dnia zwiedzałem Skalne Miasto (to koło Prachowa). Już wiem, dlaczego tę krainę nazwali Czeskim Rajem - nie ma w tym przesady!
 Poranna wycieczka do starego Jiczyna. O dziwo, nie zachwyca mnie bardziej niż wieczorem. Ale są takie miejsca... W cukierni "U Kocoura" (czyli "Pod kocurem") kawa mrożona i panie ekspedientki, promienne jak poranek! A wcześniej zastałem otwarty kościół św. Jakuba i w kancelarii dostałem pieczątkę.






 Jeszcze trzeba gdzieś kupić "Relax" - niskosłodzony napój orzeźwiający na bazie naturalnych soków. Zanim umyłem głowę, zjadłem muesli z jogurtem, spakowałem się - zrobiło się po dziesiątej. Jest ciut chłodniej niż wczoraj, i wietrzyk, choć nie bardzo ziębi, silniejszy. Pogoda na wędrowanie! Słońce, jak zawsze, i na niebie dziś ani śladu obłoczku!


Szlak, który mi towarzyszył, zaraz za miastem znika - właśnie tam, gdzie przydałby się na bardziej, tzn. na rozjazdach. Konsultuję się z mapą, decyduję że mam iść na Prachov, a tam wypatrywać drogowskazów do Skalnego Města.


Przedmieście Holín - znowu zapach lipy. Ciągnie się jeszcze dalej. Lipowy kraj. Idę do Raju. Jest pod górkę.





Wielka tablica "Wejście do Czeskiego Raju". No, to myślałem, że tu, na tym parkingu, sprzedają bilety albo wypożyczają sprzęt alpinistyczny na Prachovské Skaly (o czymś takim w jakimś Skalnym Mieście mówił mi Martín we Vrchlabí). A tu nie, tylko restauracja i bufet. Kupuję mapkę Skał - tak tania, że kupuję sobie jeszcze kartonik eiskaffe. Będzie jak znalazł na orzeźwienie gdzieś wyżej.


Wstęp do rezerwatu jednak płatny, i to słono. Ale raz może mam taką okazję! No i wstępuję do świątyni przyrody. Piaszczysta dróżka wśród rzadkiego lasu wiedzie w górę. Pierwszy z wielu punktów widokowych - im. Zespołu Pieśni i Tańca "Krziżkowský". Widzę, że warto zmienić sandały na adidasy - te skałki to nie żarty! Stąd mam widok na Bradlec i pierwszy rzut oka na inne ruiny na szczycie góry - Trosky. Na głównym szlaku dużo ławeczek. Pomyślałem, że jeszcze na pewno będzie gdzie wypić tę chłodną kawę z resztką przedwczorajszego croissanta (myliłem się: na bocznym, ciekawszym, zielonym szlaku ich nie ma). A skąd tu taki plażowy (albo wydmowy) piasek? Widoki widokami, ale trzeba uważać pod nogi: potknąłem się o wystający niewysoko zapiaszczony głaz, ledwie utrzymałem równowagę.




Najbardziej imponujący widok ze Wszetecznej Vyhladki. Tu, obok czeskiego, słyszy się niemiecki, zwłaszcza w grupach młodzieży. Szlak sprowadza coraz bardziej w dół kamiennymi schodami. Poręcz parzy od słońca.



Jaki biały kamień! I łatwo ulega erozji, sypią się kryształki. Sól? Biorę na język. Nie, nie ma smaku, pewnie coś nierozpuszczalnego. Żałuję, że nie przyłożyłem się w liceum bardziej do geologii. No, ale kamyki w gablotach robią zupełnie inne wrażenie niż głaz w naturze.
Nie siadłem na tej naturalnej "ławeczce" w korzeniach. W zasadzie była w cieniu, ale twarzą do słońca. Tymczasem słońce przewędrowało, i tu, na czerwonym szlaku chyba wszystkie ławki będą już w szczerym słońcu! Siadam na pieńku i robię sobie piknik pod skałami sterczącymi pionowo w górę. Na wprost mnie zaśpiewuje ptak. Niebawem rezerwat się kończy.


Domek herbaciany opodal Peliškowego Stawu. Staw całkiem nieprzejrzysty, jakąś białawą rzęsą pokryty. Wodnik Peliszek ma swoje tajemnice.

 
Łodzie.
Pařez minąłem niepostrzeżenie i nie ma wyjścia, jak tylko dalsze 3 kilometry! W stronę Mladějova drogi jednak leśne, raz w górę, raz w dół. Słychać tylko szum lasu i ptaki, wiatr przyjemnie chłodzi. Skorzystałoby się z toalety, i zjadłoby się coś konkretnego - nogi mnie przestały nieść. Nade mną drzewa pochylają korony i kiwają, jakby radziły, co ze mną począć.









Schodzę do wsi. Po wsiach, oprócz lipy, często tu występuje orzech włoski. Trosky - górę z ruinami - widać już całkiem dobrze. To zaledwie 5-6 km stąd szlakiem. A w linii prostej? Wieje, że aż wyje, a trawy się przyginają do ziemi w porywach prawie poziomo. Gdyby nie wiało, to na tym słonecznym stoku byłby skwar nie do wytrzymania. W dole po prawej poprzez drzewa prześwituje wielka niebieska plama. Czy to płachtą ktoś coś poprzykrywał, czy też basen jakiegoś hotelu albo wypasionego pensjonatu? Okazuje się, że raczej to drugie. Rozlega się charakterystyczny głos dziecka, podnieconego bliskością wody, ale w basenie nikogo nie ma. A ja właśnie szukam penziona, ale to chyba nie mój przedział cenowy :)
O, widzę, że to nie hotel, tylko "kemp". Co szkodzi zapytać o ceny? Zapytać zawsze warto. Okazuje się, że ten kemping to mieszanka luksusu i bezpretensjonalności,  ceny naprawdę przystępne. Znów mam chatkę - za 320 koron, ale z możliwością korzystania z basenu! Żyć, nie umierać! A jestem zbyt zmęczony, żeby iść dalej. Tu zakończę etap, chcę iść pod prysznic, napić się, zjeść langosza...Rozpakować się i iść zwiedzić wieś, kupić coś, potem hops do basenu... Trosky odkładam na jutro.


Sama nazwa ośrodka zachęcająca: Zelené Udolí. Dziewczyna w recepcji i za barem (ta sama) - ach!!! Obejrzała mój paszport pielgrzyma z ciekawością, pewnie pierwszy raz widziała coś takiego. - Fajne. - Ale na bloga myślę że nie wejdzie. Grunt, że mam nocleg, i to w jakich warunkach! A mój język czeski radzi sobie całkiem nieźle (na poziomie rozmówek).


Charakterystyczne obrazki z Mladiejowa - najbardziej urzekają mnie te kubki i garnki na płocie, dwa nawet ożyły:









Zanim docieram do basenu, słońce już za drzewami. Woda cieplejsza niż pod prysznicem, ale i tak zmarzłem, długo się potem rozgrzewałem w śpiworze. A przedtem polar służył mi za drugi ręcznik. Dziś zdecydowanie chłodniej, chatka nie była sauną a powietrze wieczorem nie miało 30 stopni, ani nawet 25. Jeszcze, jak zwykle, podładować sprzęt... Gdy się zaszywałem w śpiwór, tłem był miarowy stuk piłeczki pingpongowej na stole tuż koło mojego domku. I głosy grających, mężczyzny i kobiety. Słońce zaszło i - jak nożem uciął - wszystko ucichło. Tutejsi wczasowicze chodzą spać z kurami... Nie słychać też żadnych pojazdów w oddali ani psów. A niebo wysoko...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz