piątek, 28 czerwca 2019

Etap C5: Mladějov - Sobotka

Zamek Trosky - widok z Baby na Pannę (a może odwrotnie?)


Właśnie w tym romantycznym miejscu dosięgnęła mnie telefonicznie przyjaciółka. Długa rozmowa naturą rzeczy przechodzi ze sfer naocznych do metafizycznych. Równocześnie, a także potem, chłonę atmosferę miejsca, wcale nie złowieszczą. Młode pary przychodzą tu się romantycznić: naprawdę widzę to ich zakochanie. Dwie wieże zwane Panną i Babą (jest legenda, że mieszkały na nich babcia i wnuczka, które za sobą nie przepadały).


Fala upałów chyba przeszła. Ranek naprawdę chłodny. Wczoraj wykupiłem śniadanie na campingu – szwedzki stół po czesku: wybór skromny, ser w plasterkach mikroskopijnej grubości, herbata owocowa – chłodna, a zwykła jest cienka. Z drugiej strony, jestem wdzięczny, że mam gotowe śniadanie i za przystępną cenę – być może jedyna okazja w Mladiejowie, nie licząc tej kufloteki za głównymi rozstajami. Dziewczyna znowu się krząta w tych swoich uroczo krótkich spodenkach. Jest tu wszystkim: recepcjonistką, barmanką, pokojówką


Przed drogą odpoczynek na ławce z widokiem na (bezludny) basen. Jestem dziwnie zmęczony – taki wycisk dały mi te skały! A przecież, na kilometry, to był chyba najkrótszy etap. Możliwe jednak, że zmęczenie się kumuluje, plus mało jem. A od dwóch dni nie jadłem jajek, kaszy – jeszcze dłużej. I stale mnie coś swędzi – raz tu, raz tam. Pożarły mnie różne zwierzaczki – o dziwo, często w zakrytych miejscach.







A dzień znowu słoneczny, pachnie drewnem i robi się ciepło. W drogę o 10:10. Chyba wreszcie trafiłem w trochę uboższą i mniej zadbaną część Czech – a może to tylko niektóre domostwa? Bo są i inne okazy (patrz niżej)... W sklepie obsługuje Chinka albo Wietnamka w wieku młodo-nieokreślonym. Ale po czesku mówi, jakby się tu urodziła (po ichniemu też – słyszałem, jak rozmawiała przez telefon).




Spiżarnia w skale – widział ktoś coś takiego?

Dziś temperatura optymalna do wędrowania. Teraz idę czymś w rodzaju wąwozu wciętego między odsłoniętymi skałami – a na skałach wysokie drzewa. Polana, na niej osada domków letniskowych – Dolný Mlýn.


W drugiej części doliny, jeziorko. Pełne żab i ptaków. Nad nim coś warczy. Bar zamaskowany winem albo bluszczem, dalej wiata na samochód, i łoskot piły motorowej. Pan rżnie brzozę na polana. Czułem się słabo, więc dalej, gdy piła ucichła, spożyłem banana i chwilę poćwiczyłem tchajči – jak miło wśród tych wysokich drzew i potężnych skał!
Dróżka leśna

Kolejna polana – na zrąb zupełny wchodzą z wolna nowe nasadzenia. Słońce przygrzewa, powolutku zrobił się znów upał. Na moment ukazują mi się – już całkiem blisko – ruiny zamku Trosky, a zaraz potem, na polanie – dwa indiańskie tipi! Tanie (a nuż darmowe?) pole namiotowe o nazwie, która też kojarzy mi się z czasami, gdy sam pomagałem rozstawiać tipi. Inskrypcja na pionowej desce głosi zaś, że to miejsce to Kozi Zakątek. Znowu cabra

Stupa ku czci poległych – co się działo w 1919?
Łagodne zbocza u podnóża Trosk porastają łąki i gąszcze głogu, tarniny albo dzikiej róży. Przed samym kopcem hotel „Trosky” - tu zamierzam napić się kawy, jednak wystawiono potykacz „Dziś zamknięte”. To się nazywa fart. Nic, tylko napić się wody z sokiem, którą niosę – i na szczyt! A faceci w ogródku siedzą jak gdyby nigdy nic, choć furtka zamknięta.


- Wpuściła nas na piwko – odpowiada jeden na moje pytające spojrzenie. Może i mnie by wpuściła na kawkę? Nie ma szans, ale to nic: niespełna 500 kroków wyżej jest turisticka chata, gdzie wyszynk kwitnie, włącznie z lodami, i leci miła muzyczka.


Góra oblężona polskimi turystami. Nie odpowiadają na pozdrowienia. Za bramą zamku wita zaś diabeł. Nic dziwnego: góra z dwiema wieżami wygląda jak rogata głowa! Ten niezwykły kształt to pozostałość po wulkanie z dwoma kominami. A więc faktycznie - sprawy piekielne...


Właśnie w tym romantycznym miejscu dosięgnęła mnie telefonicznie przyjaciółka. Długa rozmowa naturą rzeczy przechodzi ze sfer naocznych do metafizycznych. Równocześnie, a także potem, chłonę atmosferę miejsca, wcale nie złowieszczą. Młode pary przychodzą tu się romantycznić: naprawdę widzę to ich zakochanie. Dwie wieże zwane Panną i Babą (jest legenda, że mieszkały na nich babcia i wnuczka, które za sobą nie przepadały). Babę okrążają drewniane schodki, można wspiąć się na sam szczyt. Na Pannę wchodzi się krętymi schodami wewnątrz wieży (ta sama architektura co w każdym średniowiecznym zamku), ale nie do samej góry. Zdaje się, że istnieje wejście jeszcze wyżej, ale trzeba je odkryć, i nie każdy tam dotrze. Panna pozostaje niedostępna. Inaczej niż te dwie panny, co tu dotarły ze swoimi kawalerami. Jedna zatopiona w rozmowie, po mojej lewej. Po prawej czuła cisza i gruchanie. Pora ich zostawić w tym szczytowym miejscu.

Hrad Trosky wczoraj...
...i dziś




Tu, na zamku, jest też bufet, i to z bardzo przystępnymi cenami. Miałem ochotę na porcję miodu pitnego, ale rozsądek wziął górę: zamówiłem polewkę z soczewicy - tutejsza kuzynka grochówki, a równocześnie specjał pielgrzymów do Santiago w Hiszpanii. Teraz będę miał dość sił, by dojść na kawę do turistickiej chaty, a na nocleg - np. do Sobotki!


Po kamieniach, po korzeniach w dół - zaraz, czy ja miałem tu iść? Od Trosk mam zawrócić na południe albo na zachód... Studiuję mapę - no tak, muszę wrócić na górę  i przejść koło hotelu, dopiero potem skręcić. W tę stronę, gdy się schodzi, pola i widok szeroki, i zapach siana. Na otwartej przestrzeni upał, choć w lesie zaczęło się już robić chłodno. Mijam centrum turystyczne bez zatrzymywania się - może będę żałował. A może nie. Daleko w przodzie jeszcze jeden kopiec wulkaniczny. A w lewo droga do grodziska Jemín.
Po soczewicy i po kawie, a do tego w dół - idzie się dobrze. Zostawiam za sobą troski (te dużą, i te małą literą pisane). W tej okolicy kwater prywatnych nie brakuje.






Znów w dole za drzewami niebieska płachta. Nie basen, jezioro! Na dole zielone, bo się odbija las. Vidlak. Po drodze musiałem przegapić Táchovský Vodopad. Nie wiedziałem, że wodospad można przegapić! Teraz wzdłuż ciągu stawów rybnych do Ležan, a dalej już zielonym szlakiem do Kości (Kost).




W bliskości wód powietrze jakby żywsze. Szlak wiedzie przeważnie w półcieniu - temperatura tu w sam raz. Można iść i iść! Nad drogą, oraz na drugim brzegu jeziora/stawu, raz po raz z lasu wyrastają pionowe skały. Przy drugim źródełku spotkałem dwóch rowerzystów w wieku co najmniej moim, o promiennych obliczach.
  - Kam kráčiš? - pytają. - Na Kost?
  - Na Kost. A potem... Na Prahu.
  - To daleko. Dobrej drogi!
To życzenie wypowiedziane było w taki sposób, że poczułem je całym sobą.


Zagroda. Ktoś tu ma ogródek pod samymi skałami. I pod tą skałą postawił posąg szczupłej kobiety, być może własnoręcznie wyrzeźbiony. A na szczycie tych skał - jeszcze większe od nich samych - drzewa. Jezioro, gdzie skały wprost z wody wychodzą, a ścieżka do samej wody dochodzi, nazywa się Věžický Rybník.




Nabieram wody ze zdroju Vyskeř. Tak się nazywa góra, najbardziej rzucająca si w oczy z punktu widokowego na Troskach. Nazwa miejscowa: Prdlavka, czyli pewnie Pierdziawka... Tak czy owak, zdrój umocniony, mocno tryska i budzi zaufanie. Akurat tu mnie zastaje telefon od drugiej przyjaciółki. Mają wyczucie do miejsc mocy...


Działają na wyobraźnię te skały. Może to właśnie źródło czeskiej kultury, która ostała się mimo burzliwych kolei historii? Odkąd zostawiłem za sobą Trosky (a może odkąd tam pobyłem?) wstąpił we mnie głęboki spokój. Raduję się nim do tej pory.


Na słonecznej, koszonej polanie rozdroże. Trzeba podjąć decyzję, rozpatrzywszy się na mapie. Postanawiam iść zielonym. Trzeba Czechom przyznać, że szlaki są na ogół przyzwoicie oznakowane, a przy tym często są słupki z drogowskazami. To naprawdę pomaga. Żeby PTTK wziął to sobie do serca!


U wejścia do wsi Libošovice-Pleskoty szlak wprowadza mnie w las. Dochodzi pół do ósmej. Jak nie dotrę rychło do Kosta lub jakiegoś penziónu, trza będzie się rozłożyć w lesie. Po chwili jednak za lasem słychać samochody. Raz po raz ukosem zwalone drzewa powalają mnie na kolana. Do góry, do góry! Las się kończy - jakaś góra albo płaskowyż. Łąka kośna, na niej stoi traktor i leży parę stogów. U wejścia do wsi - jakżeby inaczej? - rozłożysta lipa. Pora rozejrzeć się za noclegiem. I oto drogowskaz: "Ekofarma". Pytam malca o drogę, on swoją mamę. - Cały czas prosto szlakiem. A wieś się nazywa Rytířová Lhota, czyli Rycerska Ligota. Intryguje mnie ta lhota, tak często występująca w czeskich nazwach miejscowości. Co to właściwie jest? (Sprawdzone po powrocie: Google-tłumacz nie wiedział, ale słownik języka polskiego PWN wyjaśnił, że nazwy Ligota, Lgota "oznaczały osadę świeżo założoną i wolną od danin"; podobne znaczenie miała częsta w Polsce Wola) Założona za czasów Wacława III (nasz król Wacław II Czeski); później tu było Państwo Kosteckie.


Dzięki ludziom i drogowskazom, trafiłem. Przed terenem zrywają się do lotu dwa wysokim tonem szczebioczące ptaki. Na ekofarmie wszystkie miejsca zajęte, a w dodatku, podobno nie ma węzła sanitarnego, czyli wody, co mi akurat mało przeszkadza, bo dziś czuję się czysty, nie było kiedy się spocić, ale gospodyni jest nieugięta. Radzi mi iść do Sobotki - cztery kilometry. Jak znam swoje tempo za dnia już nie dojdę. Trudno. Kost albo... las (choć nie wolno, bo to obszar chronionego krajobrazu).Tymczasem coraz chłodniej. Jak się słońce schowa, to polar wreszcie się przyda (nie tylko jako ręcznik).


Jakimś skrótem w dół przez las (ale oznakowanym) docieram do Kosta. Widok mnie zaskakuje: to nie ruiny, to zamczysko!




A naprzeciwko, niemal równie imponujący hotel. Cena noclegu też zapiera dech w piersiach. Jednak bufetowa już zamyka, pieczątki też nie da (szef nie pozwala), może mi sprzedać najwyżej paczkę chrupek ziemniaczanych. Cieszą mnie, jak nie wiem co: nowa dostawa kalorii przed wymuszonym, trzykilometrowym marszem. Już nie żadnym szlakiem (i tak bym go nie widział po ciemku), tylko szosą przez pagórki - jak w tamtą noc, gdy wyruszyłem z Sobótki i zdążałem do Łagiewnik. Tym razem zdążam do Sobotki. Droga spokojniutka i cichutka, tylko świerszcze z wolna się ożywiają.


Camping, na szczęście, na samym początku Sobotki, właściwie jeszcze przed miasteczkiem. Pani mnie bez ceregieli zakwaterowała na terenie - pod chmurką! Ta opcja łączy w sobie dobrodziejstwa spania na dziko (tanio) i "w cywilizacji" (bezpiecznie i z dostępem do sanitariatów, a w razie czego - i do bufetu).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz