wtorek, 2 lipca 2019

Etap C9: Wenecja nad Izerą - Stará Boleslav


Spałem może trzy, może cztery godziny. Do świtu. Może miałem za nisko głowę, może to niepokój, że jestem w miejscu - mimo wszystko - eksponowanym. Ale jeszcze poleżałem do szóstej, a w międzyczasie zacząłem sobie przypominać piosenki Orkiestry Na Zdrowie i wspominać, rozpamiętywać splecione z nimi  koleje swojego życia, formatywne doświadczenia. Może sprawił to ruch koron drzew na tle jaśniejącego nieba. Dopiero koło siódmej poczułem, że teraz naprawdę mogę wstawać. Nie wiem, czy dojdę dziś do Starej Boleslawi. Nie muszę; niech to będzie cel-maksimum.
Niesamowite: wczoraj było parno, a jednak dziś rano nie ma rosy.

Radnica, czyli ratusz
Placyk do zabaw, na którego skraju się zainstalowałem
Zaczynam od poszukiwania czegoś do jedzenia (nie ma z tym większego problemu, w końcu to miasto) oraz pieczątki do paszportu pielgrzyma - o to już trudniej; przy kościele znów nie znajduję plebanii, ale jest jeszcze zespół pałacowy na stromym wzgórzu, obecnie mieszczący urząd miejski i dwa muzea (w tym Muzeum Zabawek), jak też centrum informacji turystycznej, gdzie skorzystałem z toalety i wypytałem o historię miasta: dlaczego nazywa się tak samo jak po czesku Wenecja? Pani za biurkiem nie jest pewna, sugeruje, że kiedy zakładano miasto, dookoła były rozlewiska, i komuś się skojarzyło...


Na ryneczku

Blok - może ten, pod którym otrzymałem wskazówkę, gdzie szukać noclegu
Do kopca, ku zamkowi




  Szlak początkowo prowadzi z powrotem tak, jak przyszedłem, ale potem szłoby skręcić schodami stromo w dół; alternatywnie, prosto - też w dół, znaków nie widać ani tu, ani tam. postanowiłem iść tą drogą, którą jeszcze nie szedłem, przynajmniej coś nowego! Czerwony szlak znikł na dobre, potem pojawił się zielony, wydawało mi się, że w kierunku tym, co trzeba, zresztą od Sojovic mam iść właśnie zielonym.
Spiętrzyli Izerę! Nasypali ostrogę z kamieni i powstało sztuczne bystrze! Rzeka przypomina sobie, jak to było w górach.






Po godzinie zorientowałem się, że idę prawie całkiem na północ, zamiast na południowy zachód. Od pewnego czasu dziwiłem się, że nie widzę już rzeki. A dookoła ani człowieka, Na północnym zachodzie, o jakiś kilometr ode mnie, jest wieś. To Kochanky. Tam też skręciłem nie w tę ulicę, co trzeba, na szczęście z przeciwka jechała dziewczyna na rowerze. Spytałem o Předměřice, bo już wiem z mapy, że tamtędy powinienem iść, aby dotrzeć do Sojovic. Wskazała mi most, jak się okazało, nad Izerą. Brnę skrajem łąki, ledwie udeptaną ścieżką. Za rzeką obóz namiotowy, chyba harcerski lub kolonie. Na rzece manewrują osady wioślarskie.

Nie zdziwiłem się, gdy zaraz za rzeką odnalazł się czerwony szlak. Teraz, zgodnie ze wskazówkami, "do kopca" - wyrażenie, którego nie lubię, bo oznacza, że znowu plecak wyda mi się cięższy niż jestem w stanie dźwigać. Ale kopiec kopcowi nierówny. Ten w Benatkach był hardkorowy, tutaj - bułka z masłem...



Dziwne kształty drzew górujących nad drogą (jabłonie) przypominają mi baśniowe postacie ludzkie. Po prawej dwie wille-pensjonaty.



Předměřice. Na środku głównego placu wsi ogrodzona bujna łąka, a raczej torfowisko. Może dawniej było to jeziorko czy staw. Dalej na tym placu mieści się też plac zabaw dla dzieci, i jeszcze coś się zmieści. Muszę odpocząć, bo ciało, mniej wyspane niż zwykle, mówi: dość! Dziś wyraźnie chłodniej - poniżej temperatury topnienia czekolady w moim plecaku.



Słońce się obróciło. Moja głowa wyszła z cienia. Znaczy: czas iść! Ino w którym kierunku? Zajechała młoda kobieta samochodem. Zapytałem o Sojovice. Wyjęła smartfon i mówi mi:
  - Svatojakubská cesta.
Pokazała, gdzie jesteśmy, a gdzie szlak, i wytłumaczyła, jak doń dojść!
W miejscowym sklepie spożywczo-przemysłowym bałagan i bardzo skromny asortyment. Robi się jak w tanich sklepikach prywatnych na Zachodzie, przeważnie prowadzonych przez imigrantów. Tu też za ladą Chińczyk. Czy Chińczycy muszą się kojarzyć z tandetą i bylejakością?! Najbardziej zasłużona kultura świata! Z drugiej strony, czy moja tyrada nie ma związku z faktem, że coś tam strąciłem plecakiem z półki (mam nadzieję, że się nie rozbiło)?


Teraz, zamiast cicho płynącej Izery, nieopodal hałaśliwa szosa, chyba autostrada. Dzieli mnie od niej z pół kilometra, a i tak słychać, co nią przejeżdża. Długi finisz do Sojovic - droga jak z bicza strzelił, między polami, ale w jednej czwartej zacieniona krzakami i i niewysokimi drzewami. Ulice Sojovic rozświetlone słońcem i wymarłe, przywodzą mi na myśl westerny.
Pamięć pierwszego towarzystwa gimnastycznego "Sokół"

Pamięć poległych w I wojnie światowej
 Z opisu trasy wynikało, że czerwony szlak zaprowadzi mnie do mostu, a tam będzie trzeba przejść na zielony, tymczasem dochodząc do głównej ulicy, szlak skręca w lewo (w kierunku Starej Lysej), a do mostu trzeba właśnie w prawo. Zakupy w sklepie, gdzie znowu sprzedają Chińczycy albo Wietnamczycy. Sprzedawca przynajmniej mówi po czesku, ale z taką dziwną wymową, że kiedy poprosił, żebym zdjął plecak, nie zrozumiałem, bo batoh wymówił "bacio". A gdy już zapłaciłem i długo przyglądałem się reszcie, bo jeszcze nie przywykłem do rozpoznawania czeskich monet, zdenerwował się. Jednak gdy wyszedłem przed sklep, by wszystko należycie zapakować do plecaka, i w myślach mieliłem niepochlebne myśli na temat chińskich sprzedawców, niespodziewanie wyszedł i wręczył mi cztery dojrzałe brzoskwinie - miękkie ale jeszcze nie nadgniłe, i powiedział: "Prosím, zdarma!" Więc jak to z tą chińską uprzejmością? Na pewno nie można zbyt szybko wyciągać wniosków.

Poszukiwania toalety we wsi nie dały rezultatów - jedyna gospoda zamknięta, urząd i przedszkole też, na poczcie nie udostępnią, w sklepie nie ma chusteczek (!) - za mostem byłem już tak zdesperowany, że postanowiłem pukać do każdych drzwi. Nie musiałem. Już w pierwszym domu, gdzie furtkę otworzyły mi dzieci, ich mama niezbyt chętnie ale się zgodziła, i jeszcze uzupełniła mi butelkę z wodą. Zupełnie inne samopoczucie!



Dobrze, że w opisie etapu ostrzegali, iż w tym lesie łatwo zgubić zielony szlak. Nawet widziałem tę strzałkę w bok, ale wydawało mi się, że na drugim końcu znaku jest strzałka w przeciwną stronę, czyli że iść wzdłuż tej drogi. A to z drugiej strony, to był tylko wyciek żywicy, no i uszedłem z pół kilometra, dziwiąc się, że ani jeden znak już się nie pojawił! Trzeba się ciągle rozglądać i odróżnić dróżki jezdne od ścieżek grzybiarzy i przecinek. Początek dzisiejszego etapu był mocno pagórkowaty, od Sojovic zaś zrobiło się płasko. Od czasu do czasu, szlak przecina jakąś szosę, zbliża się też do linii kolejowej. Pociągi jeżdżą szybko i często, wręcz co chwilę śmigają, nawet towarowe!






Za przejazdem rozpoczyna się powiat praski. Przez ostatnie 3 km szlak kluczy przez las zakosami. Spotkanie ze skinheadem (miał to napisane na koszulce) i jego bulterierem przebiega bezkolizyjnie. Słońce coraz bardziej pomarańczowe - dochodzi ósma. I wreszcie widać domy. Wąziutka ścieżka przez łąkę - "...i już jak po sznurku..." To chyba właśnie ten "sznurek"?

Długa, szeroka, nieuczęszczana ulica przez dzielnicę domków. Może tędy właśnie ciągnęły pielgrzymki do Starej Boleslawi, małej czeskiej Częstochowy? Właśnie wchodzi kolejna, jednoosobowa...


W barze, gdzie wstąpiłem na herbatę, ale i do WC, dowiedziałem się o ubytovni w Brandysie, drugiej części miasta - ale musiałbym iść jeszcze ze 3 km. Nie wiadomo, z jakim skutkiem. A tu, koło kościoła zobaczyłem afisz pensjonatu Laze
ňská, tam też skierowała mnie dziewczyna, która mnie zobaczyła, jak bezskutecznie dobijam się do pensjonatu "Klašterní Vinárna" tuż koło kościoła, który już nie działa.









Furtka zamknięta, dzwonka przy niej nie ma, telefon nie odpowiada. Ale po chwili z domu naprzeciwko wychodzi facet, okazuje się, że właściciel tego penziónu. Po raz pierwszy nocuję w czeskim pensjonacie. Nocleg kosztuje 550 koron, ale po chwili rozmowy, właściciel obniżył mi - może jako pielgrzymowi - do 500. Mam dla siebie gustowny, choć skromnie wyposażony, apartamencik z łazienką i telewizorem. Szkoda, że nie spytałem o czajnik. Oczywiście był, we wspólnej kuchni, ale odkryłem ją dopiero rano, wychodząc. Umyłem głowę i zrobiłem przepierkę - ciekawe, czy do rana zdąży wyschnąć.

Widok z okna pensjonatu



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz